Coś jest nie tak z ludźmi, czy to ja jestem jakiś inny?
Historia ta jest trochę inna, niż poprzednie, a dotyczy najbardziej delikatnego dla mnie tematu, jeśli chodzi o prowadzenie firmy. A mianowicie, chodzi o pracowników. Długo myślałem, czy o tym napisać i w końcu się zdecydowałem. Bez zbędnego przedłużania nadmienię tylko, że naprawdę staram się być uczciwy w stosunku do każdego, kogo zatrudniam. Zawszę przeprowadzam szkolenie przed rozpoczęciem pracy, nigdy nie krzyczę na pracownika, nie wyzywam go i nie obarczam karami finansowymi. W razie potrzeby zawsze jestem w firmie i można się do mnie zwracać z dosłownie każdym problemem.
A teraz, życzę miłego czytania.
Napisałem już kilka historii i opublikowałem ja na tej stronie, więc pewnie niektórzy z was wiedzą, ile osób pracuje w mojej firmie, prowadzącej sprzedaż i serwis rowerów. Mianowicie, jestem ja oraz moja przyjaciółka Monika. Ja zajmuje się głównie serwisem i sprzedażą rowerów. Monika natomiast jest odpowiedzialna za sprzedaż wysyłkową, czyli zamówienia, oraz obsługę klienta w sklepie, gdy ja jestem zajęty lub jest duży ruch. Czasami zdarza się sytuacja, w której dwie osoby to zdecydowanie za mało i konieczne jest zatrudnienie dodatkowej pary rąk. Zazwyczaj potrzebuję kogoś na początku lub w szczycie sezonu rowerowego.
Często jest tak, że Monika potrzebuje pomocy przy zamówieniach. Kiedyś rozwiązywałem problem w taki sposób, że ja pracowałem na serwisie i zatrudniałem dodatkowo kogoś do pomocy przy sprzedaży. Robiliśmy szybkie szkolenie z tego, jak pakować zamówienia, nadawać przesyłki itp. Praca dość prosta i niewymagająca. Niestety, często zdarzało się takim ludziom albo pomylić zamówienie, albo wysłać nie tam gdzie trzeba, albo źle zapakować, co z kolei doprowadziło do zniszczenia towaru.
Po kilku takich nieudanych próbach zatrudnienia kogoś na stanowisko sprzedawcy (jeśli ktoś znajdzie lepsze określenie na to stanowisko to będę wdzięczny, bo sam próbowałem wymyśleć coś innego, ale mam pustkę w głowie) postanowiłem zmienić trochę taktykę. Teraz Monika i ja mieliśmy pracować wspólnie przy zamówieniach i obsłudze, a dodatkowy pracownik miał działać na serwisie.
Oj, jaki to był błąd.
Sezon dopiero się zaczynał, więc klienci przychodzili do mnie głównie z rowerami zakupionymi przez internet. Prowadzę usługę skręcania rowerów zakupionych w innych sklepach, więc potrzebowałem kogoś, kto zna podstawy mechaniki rowerowej lub po prostu wiedział, jak używa się narzędzi. I nie mówię tu o jakiś maszynach, które większość osób nigdy na oczy nie widziała. Mowa o zwykłych kluczach płaskich, nimbusowych i śrubokrętach. Szkolenie ze skręcania rowerów było dość szybkie i proste, więc nie wymagałem dużego doświadczenia. Oczywiście w ogłoszeniu o pracę był ładny dopisek ,,Gwarantujemy szkolenie wstępne, w którym wszystkiego cię nauczymy". I była to szczera prawda. Potrafiłem nauczać, a najlepszym przykładem była Monika, która po kilku rozmowach ze mną i paru przerobionych rowerach potrafiła wykonać podstawowe naprawy, takie jak wymiana dętki czy regulacja hamulców. Przygotować rower też potrafiła, jeśli ktoś chciałby wiedzieć.
Na początku CV wysłał chłopak, który chciał się nauczyć mechaniki rowerowej. Stwierdziłem, że jest to dobry kandydat, jednak gdy przyszło do rozmowy rekrutacyjnej okazało się, że niestety gość jest nieletni. Musiałem mu podziękować, ponieważ szukałem kogoś pełnoletniego.
Drugim kandydatem był facet około pięćdziesiątki. Twierdził on, że zna się na skręcaniu rowerów, o czym świadczyło jego bogate CV. Ostatnimi czasy pracował w agencji pracy tymczasowej, która wysyłała go do innych firm w celu właśnie skręcania rowerów i przygotowywania ich do sprzedaży. No po prostu kandydat idealny. Pokazał on swoje umiejętności na rowerze zawieszonym na stojaku serwisowym i w tym momencie tytuł kandydata idealnego poszedł do śmieci.
Dla osób, które nie serwisują na co dzień rowerów. Przykręcenie kół, pedałów i kierownicy to połowa pracy. Druga połowa to regulacja przerzutek oraz hamulców, a także zamontowanie dodatkowych akcesoriów, jeśli takowe były w zestawie, chodzi tu o błotniki, lampki itp.
Kandydat do pracy na moim serwisie zamontował wszystkie elementy, zdjął rower ze stojaka i ogłosił, że skręcił rower. Ja zapytałem, czy jest pewien, a on że tak. No więc ponownie powiesiłem rower na stojaku i pokazałem, co zostało pominięte. Na to mężczyzna przyznał, że wcześniej we wszystkich firmach, w których pracował, robił tylko to, co pokazał. Nie regulował rowerów i nie wiedział, jak to się robi. Nie mniej jednak facet miał doświadczenie z rowerami, co przekonało mnie do zatrudnienia go. Czy później tego pożałowałem? Oj tak. I to ogromnie.
Oczywiście mężczyzna ten został przeze mnie odpowiednio przeszkolony. Pokazałem mu co i jak, a także dodałem, że w razie jakichkolwiek wątpliwości może mnie poprosić o pomoc, bo w końcu pracowałem dosłownie kilka metrów dalej, przy pakowaniu zamówień i obsługiwaniu klientów. Nie chcąc budować niepotrzebnego napięcia wspomnę od razu, że pracował u mnie przez całe dwa dni. I to nie ja go zwolniłem.
Już pierwszego dnia klienci zaczęli się skarżyć na jakość działania ich jednośladów. Przygotowanie rowerów do jazdy przez mojego nowego pracownika okazało się, delikatnie mówiąc, na nienajlepszym poziomie. Wprawdzie takie elementy, jak koła, pedały i kierownica były dokręcone, jednak to koniec dobrych stron. Regulacja była, ponownie delikatnie mówiąc, potraktowana po macoszemu. Pomijam już to, że biegi nie wskakiwały, ale jakość hamowania rowerów, które opuszczały mój serwis, pozostawiała wiele do życzenia. W części rowerach hamulce pełniły bardziej rolę spowalniaczy (czyli w żargonie rowerowym - były tak słabe, że ich brak byłby w ogóle nieodczuwalny), a w innych były tak dobre, że koła zatrzymywały się samoistnie. Jasne, czasem winne było temu zła jakość podzespołów, ale o tym również należy informować klienta, a nie oddawać mu gotowy produkt do jazdy, twierdząc przy tym, że wszystko jest w porządku. Usterki po stronie producenta roweru nie były rzadkością, ale ponownie, klient miał prawo o nich wiedzieć. Jakie to były usterki? Moje ulubione i najczęstsze, jakie spotykam, to krzywe koło, które spokojnie można wycentrować. Krótko mówiąc, jest krzywe, ale można je wyprostować. Ja to robiłem, wcześniej powiadamiając o tym klientów i wyraźnie podkreśliłem podczas szkolenia, że należy tak robić.
Drugiego dnia sytuacje się powtarzały. Klienci wracali regularnie z tymi samymi problemami, czyli niewyregulowane przerzutki i hamulce które albo nie działają, albo koło zatrzymuje się w miejscu. Sporadycznie ktoś przyszedł z krzywo skręconą kierownicą. Moja cierpliwość do jakości pracy tego człowieka wyczerpała się w momencie, gdy klient wrócił do mnie z wyrwaną przerzutką i zniszczonym tylnym kołem. Niestety, osoby skręcającej ten rower już nie było w pracy.
Co się wydarzyło? Otóż przerzutka była źle wyregulowana i podczas jazdy wkręciła się w szprychę.
Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Takie coś jest możliwe, jeżeli się źle ustawi przerzutkę (tzw. granicę). Winny może być również krzywy hak przerzutki, co może leżeć po stronie producenta, ale nawet gdyby to była przyczyna, to moim zadaniem lub mojego pracownika było wykrycie i wyeliminowanie problemu. Poza tym, przy krzywym haku wyregulowanie przerzutki jest niemożliwe, więc wina, a co za tym idzie koszty, padły na moją firmę.
Dogadałem się z klientem, że zamówię dla niego nowy rower, który następnie ja osobiście skręcę, a ten uszkodzony zostanie u mnie. Klient się zgodził i po kilku dniach odebrał nowy i, co najważniejsze, sprawny rower. A ten uszkodzony został przeze mnie naprawiony i wystawiony na sprzedaż jako ,,rower używany"
Jeśli ktoś pomyślał, że jakoś skrzywdziłem słownie lub finansowo tego człowieka, to uspokoję. Wszelkie koszty, w tym zamówienie nowego roweru, było po mojej stronie. A z moich ust nie padła żadna obelga czy wulgaryzm w jego kierunku. Trzeciego dnia, gdy mężczyzna przyszedł do pracy, chciałem z nim porozmawiać o ostatnim wydarzeniu, jednak nie miało to najmniejszego sensu. Powiedział on, że praca u mnie nie jest dla niego i chce odejść. No cóż, zgodziłem się.
Kolejnym kandydatem na to stanowisko, był mężczyzna w moim wieku. Na mechanice rowerowej co nie co się znał i udowodnił to podczas przygotowania roweru do jazdy. Szybko więc zaprosiłem go następnego dnia po rozmowie rekrutacyjnej do mojej firmy w celu podpisania umowy.
I tu zaczęły się problemu, których nie przewidziałem. I daje sobie rękę uciąć, że nikt z czytających nie trafi w dziesiątkę.
Na początku mężczyzna ten próbował przekonać mnie, abym nie dawał mu umowy, argumentując to tym, że w ten sposób będzie musiał płacić podatki, a przez to zarobi finalnie mniej. No cóż, była to prawda. Nie będę się tu rozpisywał na ten temat, ale jeśli ktoś czytał moje poprzednie historie, to wie, jakie mam podejście do formalności i biurokracji. Pracownik musiał być u mnie zatrudniony na podstawie umowy i koniec kropka. Monika pracuję na podstawie umowy o pracę, natomiast pracownik sezonowy jest zatrudniany na umowie zlecenia. I taką też umowę przedstawiłem temu mężczyźnie. Zaczął on mówić coś o pracy na czarno, jakie to ona ma zalety, o wypłacie pod stołem i różne tego typu bzdety, które znałem z rodzinnych opowieści o prywaciarzach i nieuczciwych firmach.
W końcu przedstawiłem sprawę jasno - ,,albo podpisujesz tę umowę, albo nie mamy o czym rozmawiać". W tym momencie człowiek ten zmiękł i powiedział, o co mu tak naprawdę chodzi. Trzymajcie się, a jeśli stoicie to usiądźcie.
Mężczyzna przyznał się, że komornik ściga go za niepłacenie alimentów. Zależy mu, aby pracować na czarno, ponieważ w ten sposób nikt nie zajmie jego pensji. Gdy zapytałem, czy on tak na serio, odpowiedział, że jak najbardziej i zaczął się tłumaczyć, że matka jego dziecka zażądała zbyt wysokich alimentów, że starał się o opiekę naprzemienną itp.
Nie chcę się rozpisywać o moim życiu prywatnym, ani o przeżyciach Moniki, ale wspomnę krótko. Oboje mieliśmy bardzo nieprzyjemne przygody z takimi ludźmi.
Postawiłem sprawę jasno i powiedziałem, że u mnie praca jest tylko z umową. Po tym zostałem zwyzywany od stulejarzy i januszy biznesu przez niedoszłego pracownika mojej firmy, a na odchodne usłyszałem jeszcze, że nigdy nie uda mi się znaleźć tak dobrego pracownika, jak on.
Po tym zdarzeniu, chcąc jak najszybciej znaleźć pracownika na serwis, odezwałem się do agencji pracy tymczasowej z prośbą o przysłanie do mnie pracowników posiadających zdolności techniczne. Kilkoro takich ludzi do mnie trafiło, jednak za każdym razem współpraca wyglądała tak samo, jak w przypadku mężczyzny opisywanym na samym początku. Rowery wyjeżdżały w bardzo złym stanie, a dodatkowo część tych ludzi była wysoce niemiła dla osób przychodzących na serwis i skarżących się na jakość ich jednośladów.
Przypomnę tylko, że zawsze przeprowadzałem szkolenie z przygotowania roweru do jazdy. Bardzo szczegółowe szkolenie, uściślając.
Tak przerobiłem chyba z miesiąc, podczas którego wracałem do domu tak padnięty, że nie miałem ochoty na nic innego, poza snem. Nie przekładało się to na zyski w mojej firmie, więc naprawdę musiałem coś z tym zrobić. Ograniczenie ilości przyjmowanych rowerów albo przesuwanie dat realizacji zleceń nie wchodziło w grę. Już wtedy miałem z tym problem. Poza tym, mój serwis jest powszechnie znany z szybkiej realizacji usług.
Któregoś dnia, podczas wizyty mojego przyjaciela Adama w moim mieszkaniu, napomknąłem mu, że mam problemy ze znalezieniem kogoś do pracy. Zapytałem go też, czy zna kogoś ogarniętego w sprawach rowerowych albo chociaż osobę znającą podstawy machania kluczami i kręcenia śrubokrętami. Ku mojemu zaskoczeniu, Adam odpowiedział, że zna takiego człowieka. No dobra, może lekko przesadziłem z tym zaskoczeniem. Adam pracował w markecie budowlanym, więc większość jego znajomych z pracy musiała posiadać takie zdolności. Szczerze uniosłem brwi w zdumieniu, gdy wspomniał mi o swojej koleżance, która znała się na naprawie rowerów. Podobno sama lubiła jeździć, a wszelkie naprawy dokonywała samodzielnie. Możecie się spodziewać, że poprosiłem o kontakt do niej. I jak większość z was się domyśla, dziewczyna przeszła etap rekrutacji śpiewająco. A wykonywana przez nią praca naprawdę była na wysokim poziomie. Zapytałem ją jeszcze, jak łączy pracę w markecie z pracą w moim serwisie. Odpowiedziała, że w obu firmach pracuję na pół etatu, co w sumie jej odpowiada. Nie chciałem wnikać w jej życie prywatne, ale najwyraźniej w czasie sezonu wiosenno-letniego taki system pracy był jej na ręke.
I wiem, że może część z czytających się oburzy i pomyśli, że jestem szefem-tyranem czy coś w tym stylu. Wyjaśniam raz jeszcze. Żadnemu pracownikowi nigdy nie powiedziałem prosto w twarz żadnego przekleństwa czy wulgaryzmu. Nigdy nie krzyczałem na żadnego pracownika. Praca u mnie jest zawsze legalna. Zaopatrywałem we wszystko, co potrzebne do pracy. Szkoliłem przed pracą i gwarantowałem stałą pomoc w postaci samego siebie i Moniki (oboje zawsze byliśmy na miejscu). I najważniejsze - nikogo nigdy nie obciążałem finansowo za spartoloną robotę.
Jeśli ktoś chciałby mnie skrytykować za podejście do pracowników albo podsunąć mi jakieś dobre rady, sekcja komentarzy jest otwarta. Obecnie problemów z rekrutacją nie mam aż tak dużych, jednak bardzo lubię czytać wasze komentarze.
To tyle, mam nadzieję, że historia się spodobała.
Komentarze
Prześlij komentarz