Ludzie, którzy są kulą u nogi
Nastała Środowy poranek, a to oznacza kolejną część sagi z serwisu rowerowego. Tym razem jednak nie będzie to historia o klientach składających reklamacje na pęknięte dętki ani o ludziach myślących, że rękojmia daje im władzę absolutną. Dzisiaj będzie odrobinę inaczej.
Co takiego przygotowałem? Niech będzie to niespodzianka. Spokojnie, absurdów jest tu co niemiara. Gwarantuje, nie zawiedziecie się.
Dziękuje moim patronom za wsparcie. Zapraszam i życzę miłego czytania.
Żeby w pełni zrozumieć historię, trzeba zacząć od samej podstawy, czyli tego, w jakim miejscu ulokowany jest mój sklep. Nie wiem, jak nazywa się taki kompleks, w którym wokół dużego parkingu ulokowane są sklepu, ale dokładnie w takim miejscu pracuję. Wiem, że ma to jakąś nazwę, ale ja mówię na to park handlowy.
Pewnie każdy spotkał się już ludźmi proszącymi o pieniądze. Nie mówię tu o tych, którzy stoją pod sklepami, galeriami, kościołami czy innymi miejscami, wokół których kręci się sporo ludzi, tylko o tych gagatkach, którzy podchodzą do was, opowiadają jakąś smutną historię i proszę o parę złotych. O tym, jakie to są historie dowiecie się za chwilę. Skupmy się teraz na tym, czemu są oni irytujący i jakim cudem trafili to tej historii.
Jako że mój sklep jest ulokowany w parku handlowym, to kręci się tu naprawdę sporo ludzi. A ponieważ ludzi jest sporo, to żebracy czują się tu jak rybki w wodzie.
Większość klientów, moich i pobliskich sklepów, zwyczajnie olewa tych ludzi. Logicznym jest, że znajdzie się procent, który wspomoże ich kasą, nie ma w tym nic złego. Jest też pewna grupa, która otwarcie informuje o tym, jak bardzo nie podoba im się obecność kogoś takiego. I może zabrzmię teraz jak nieczuły baran, ale trochę się im nie dziwie.
Ktoś poświęca swój dzień wolny, przyjeżdża na zakupy i nie zdąży nawet dobrze zgasić silnika, a tu już w szybę puka mi szanowny jegomość z zapytaniem, czy otrzyma parę złotych, bo mu do biletu powrotnego do domu brakuje.
Po kilku latach prowadzenia tego sklepu, niedługo już stuknie osiem, zacząłem rozpoznawać tych ludzi. Większość z nich rozpłynęła się w powietrzu i słuch o nich zaginął, jednak pozostała pewna ferajna, która niestrudzenie trzyma się swoich nawyków.
A jest ich dokładnie trzech.
Pierwszy i najbardziej rozpoznawalny chłopak ma jakieś dwadzieścia pięć lat. Jest niski, zawsze w czapce z daszkiem, nieogolony i w dresach adidasa, które musiały pamiętać upadek Jugosławii. Jego najbardziej rozpoznawalnym znakiem jest brak czterech palców w jednej stopie i dwóch w drugiej. W sensie nie zdejmuje butów, żeby to pokazać, ale chodzi w takich starych trampkach i pokazuje, że może zgiąć je w pół bez żadnego problemu. Jak je stracił, tego jeszcze nikomu nigdy nie powiedział. Głównie mówi o tym, że musi spać po klatkach schodowych i pustostanach, bo nie może nigdzie znaleźć pracy.
Trochę szkoda chłopaka. No tylko że robi się problem, gdy przychodzi co do czego. Bo gdy odmówi mu się ofiarowania pieniędzy albo zaproponuje inną pomoc, to z grzecznego chłopaka zmienia się w Janusza, który na stacji benzynowej zatankował sto dwanaście złotych zamiast pełnej stówy. Nagle przestaje być miły i zaczyna wyzywać ludzi od bezdusznych skner. I robi to tak intensywnie, że nieraz ktoś się odwrócił w jego stronę i kazał mu się wynosić. On natomiast zamiast posłuchać tylko rzuca w stronę rozmówcy soczystą wiązankę zakończoną słowami “to miejsce publiczne”.
Generalnie to ten parking jest prywatny, co nieraz bardziej świadomi i w gorącej wodzie kompani ludzie mu wygarniali. I na to miał gotową odpowiedź. Gdy tylko czuł, że zbliża się ostra dyskusja, rozkładał ręce i namawiał tego, kto nie śmiał dać mu pieniędzy, na pojedynek. Można by pomyśleć, że głupiej zachować się nie można, ale moim zdaniem gość doskonale wiedział co robi. Wiecie, gość faktycznie był niepełnosprawny i gdyby doszło do jatki, to raczej nie on miałby najbardziej przegwizdane. Nawet jeśli udowodni mu się, że to on zaczął.
Drugim z całej tej ferajny jest ktoś, kogo ja i moja przyjaciółka nazywamy Ziutkiem. Wygląda trochę jak ten Ziutek z “Lombard. Życie pod zastaw”, stąd ta nazwa. No ale tu podobieństwa się kończą, bo z zachowania to dwie różne osoby. Wiecie, Ziutek z lombardu to dziwny gość, ale faktycznie dało się go polubić. Tego mojego Ziutka lubić się po prostu nie da, bo typ nie bawi się w żadne “przepraszam, może mi pani dać na bułkę, bo głodny jestem” tylko zwyczajnie i bez ostrzeżenia dosłownie nakazuje sobie pomóc.
A czemu on jest taki bezpośredni? Bo mówi, że jest byłym wojskowym, którego państwo skrzywdziło, ma kontuzję wojenną przez którą nie może pracować i nie ma za co żyć. A że walczył za polskę, to polacy mają zrzucić się na pensję dla niego.
Bardziej bezczelnego typa chyba nie widziałem. I nie pomyślcie sobie teraz, że to jakiś dziadek co walczył podczas drugiej światowej. Facet wygląda na jakieś pięćdziesiąt lat. A co do jego kontuzji ujmę to w ten sposób. Nie wiem, co dokładnie mu jest, ale gdy przyjeżdża do niego straż miejska, to spiernicza przed nią tak szybko, że fotoradar za sto procent zrobiłby mu zdjęcie. Jeszcze jakby tego było mało, to miał siłę szarpać się z sprzedawcą, ochroniarzem i właścicielem sklepu stojącego obok mnie, ale o tym zaraz.
Bo mamy jeszcze trzecią osobę, którą nazywamy razem z moją przyjaciółką Celebrytką. Dziewczyna w wieku na oko osiemnastu lat, z włosami długimi aż do połowy ud, ubrana w top, skórzaną kurtkę, miniówkę, czarne rajstopy i buty na obcasie, w których nie potrafi chodzić. Jeśli zastanawiacie się, jak można nie umieć chodzić w butach, to zobrazuję wam to w ten sposób - dziewczyna idzie w waszą stronę cała rozkraczona, jakby ślizgała się na lodzie i nagle pada na kolana, potem na czworaka podchodzi do najbliższej ściany czy poręczy, wstaje i rusza dalej.
Zanim ktoś zapyta, to odpowiadam. Owszem, laska non stop jest napruta, co widać na jej twarzy, słychać w sposobie mówienia i czuć po zapachu. Naprawdę jeszcze nigdy nie widziałem jej trzeźwej, co jest tym bardziej absurdalne, jeśli zaczyna się słuchać jej historii życiowej. Dziewczyna opowiada, że uciekła od ojca alkoholika i zbiera teraz na bilet, żeby pojechać na pomorze do matki. I wiecie, pewnie można byłoby w to uwierzyć, bo życie naprawdę nie rozpieszcza, ale ona na ten bilet zbiera już chyba ze cztery lata i tak jak wspomniałem, jeszcze nigdy nie widziałem jej trzeźwej. I jakby ktoś się kiedyś zastanawiał, to tak, znalazło się parę osób, które chciały kupić jej ten bilet, ale ona odmawiała i podobnie jak pan numer jeden z opowieści, zaczynała wyzywać ludzi o dobry sercu od bogatych snobów.
Straż miejska regularnie ją zabiera na izbę, ale co z tego, skoro po paru dniach wraca, znowu narąbana tak bardzo, jakby opróżniła w pojedynkę cały sklep monopolowy.
I oto całe to nieszczęsne trio, które regularnie uprzykrza życie ludziom. Ale dobra, bo najbardziej was pewnie ciekawi, jak bardzo zaleźli mi za skórę.
O dziwo osobiście nieprzyjemne spotkanie miałem tylko z gagatkiem numer jeden. Było to parę lat temu, ale czas nie gra tu najmniejszego znaczenia. Gość zwyczajnie wszedł do mnie do sklepu i jak gdyby nigdy nic poprosił, żeby kupić mu pepsi w automacie z jedzeniem. Ja nie zdążyłem się odezwać, zrobiła to za mnie Monika, która jasno dała mu do zrozumienia, że nikt ot tak mu napoju nie kupi. Trochę niegrzecznie, ale na jej usprawiedliwienie dodam, że chwile wcześniej oboje byliśmy świadkami, jak typ pokazał środkowy palec jakiejś kobiecie, która nie dała mu pieniędzy.
Na krótkiej wymianie zdań się jednak nie skończyło.
Facet zrozumiawszy, że prośbą nic nie zdziała, bez żadnego ostrzeżenia podszedł do stanowiska Moniki i jak gdyby nigdy nic wziął sobie jej słoik z napiwkami.
Reakcja Moniki była natychmiastowa. Wybiegła za facetem, krzycząc na całe gardło, że ma natychmiast oddać jej pieniądze. Gagatek nie robił sobie nic z tego, że okradł kogoś w najbardziej bezczelny sposób na świecie i udawał głuchego. Nie zareagował nawet, gdy Monika wybiegła przed nim. Zamiast się zatrzymać, przyśpieszył i ją wyminął.
No i wkroczyłem ja.
Zamiast się z nim siłować, stanąłem przy drzwiach i chcąc mieć pewność absolutną, że te typ nie ucieknie, zamknąłem je na klucz. Oczywiście gagatkowi się to nie spodobało. Zaczął wydzierać się na cały głos, że jeśli zaraz go nie wypuszczę, to on zadzwoni na policję, bo to co robię podpada pod bezprawne pozbawienie wolności.
Normalnie gęba mi się nie zamyka i staram się wszystko załatwić rozmową. Tym razem jednak nie odezwałem się ani razu. Zamiast używać siły perswazji, po prostu podszedłem do niego i zabrałem mu z ręki słoik. Wyobraźcie sobie, że nie napotkałem najmniejszego oporu. Typek wiedział że przegrał, ale nie zamierzał łatwo odpuścić, bo przecież przyszedł tu w konkretnym celu, jakim był zakup napoju w puszce.
W czasie, kiedy ja otwierałem drzwi, on próbował dyskutować z Moniką, żeby kupiła mu napój z automatu, bo na zewnątrz jest gorąco, a on stoi tam już parę godzin. Monika wzięłą przykład ze mnie i w ogóle z nim nie rozmawiała. Zamiast tego wróciła do swojego stanowiska. Ja w tym czasie stałem przy drzwiach, trzymając je otwarte na całą szerokość. Facetowi nie podobała się ta próba wyproszenia go i na znak swojego niezadowolenia położył się na kanapie w poczekalni dla klientów. Co ja w tej sytuacji zrobiłem? Skierowałem telefon w jego stronę i włączyłem latarkę żeby myślał, że zrobiłem mu zdjęcie. Po chwili, gdy zareagował i kazał mu je usunąć, krzycząc coś o RODO, zacząłem udawać, że dzwonię na policję.
Reakcja była momentalna, bo facet ewakuował się w trybie przyśpieszonym.
Tak jak wspomniałem, to był mój jedyny bezpośredni kontakt z miejscowymi tubylcami. Co nie oznacza wcale, że nie wiem, co dzieje się wokół mnie.
Pan Ziutek nigdy do mojego sklepu nie wszedł. Wprawdzie zaczepiał kilku moich klientów, czasem nawet przed samymi drzwiami, ale nigdy nie przekroczył progu. Odwiedzał za to dość regularnie sklep spożywczy. I odwiedzał jest tu zasadne, bo jeszcze chyba nigdy w nim nic nie kupił.
Któregoś dnia, gdy zamykałem swój sklep zobaczyłem, jak Ziutek idzie szybkim krokiem przez parking. Był już w połowie drogi do ulicy, kiedy ze sklepu spożywczego wybiegło trzech gości - właściciel, ochroniarz i kasjer. Widząc to Ziutek dostał nagłego skoku energii i zaczął uciekać, jakby go sam diabeł gonił.
Pościg trwał niespełna dziesięć sekund. Ochroniarz jako pierwszy dopadł do Ziutka i złapał go za ramię. Doszło do krótkiej szarpaniny, w trakcie której ochroniarz ze trzy razy cudem uniknął ciosu pięścią w głowę i ugryzienia. Gdy dobiegł do nich właściciel sklepu zaczęło robić się naprawdę nieciekawie. Bo on nie bawił się w żadne próby obezwładnienia. Zamiast tego właściciel złapał Ziutka za kołnierz i psiknął mu gazem łzawiącym prosto w twarz.
Co było dalej, nie będę opisywał, ale może dla uspokojenia emocji wspomnę, że wszyscy uczestnicy tego makabrycznego przedstawienia przeżyli. Odpowiem wam natomiast na pytanie, które pewnie chodzi wam po głowach od początku tego pokazu. Co on u diabła zrobił, że aż trzech gości go goniło?
Ukradł coś? Też, ale nie tylko.
Ziutek regularnie podbierał z tamtego sklepu produkty z półek. Głównie to, co myślicie, czyli piwo. Ale to nie tym wyprowadził właściciela sklepu z równowagi.
Tego dnia Ziutek przyszedł do sklepu i zaczepiał ludzi i mówił im, żeby dali mu pieniądze na coś do jedzenia. Widząc to ochroniarz próbował go wyprosić, a gdy to nie poskutkowało, dosłownie wyprowadził go ze sklepu. Ziutek jednak to człowiek bardzo mściwy i po paru minutach wrócił tam, akurat gdy ochroniarz był w innej części sklepu. Wykorzystując to, że nie był pilnowany, wypchał kieszenie spodni puszkami z piwem, ale to jeszcze była dla niego za mała zemsta. Podszedł on do miejsca, gdzie znajdowała się lodówka z napojami i wykorzystał ją jako toaletę.
Jak to właściciel zobaczył, to mu nerwy puściły.
Historii z ich udziałem jest jeszcze kilka, wiele z nich pochodzi z całego miasta, bo ci ludzie są naprawdę dobrze znani.
Celebrytka chociażby już parokrotnie była wyprowadzana w kajdankach z galerii handlowej, bo ktoś przyłapał ją na wynoszeniu kosmetyków albo perfum ze sklepów. Gagatek też często widywany jest w galeriach, gdzie upodobał sobie dosiadanie się do ludzi w strefie gastro i namawianie ich, aby dali mu parę groszy.
Czy takich ludzi jest więcej? Jak najbardziej. Pamiętam, że rok temu opisywałem całą serię niefortunnych zdarzeń, w których ludzie najpierw prosili mnie o pieniądze, a potem przeklinali cały świat, gdy ich nie dostali.
I oto wszystko, co na dzisiaj przygotowałem. Trochę inaczej niż zazwyczaj, ale mam nadzieję, że nie mniej interesująco. Jeśli historia się podobała zostaw strzałeczkę i komentarz. Dziękuję również moim patronom Maurycemu, Jakubowi, Maciejowi. Oczywiście gromkie podziękowania należą się również Avarikk. Dzięki wam codziennie czuje motywację do pisania.
Do zobaczenia następnym razem.
Komentarze
Prześlij komentarz