Cichy wielbiciel mojej przyjaciółki - opowieść z serwisu rowerowego

Zastanawiałem się jakiś czas, czy wrzucać tę historie, bo głównie nie dotyczy ona mnie. Ale dostałem stosowne pozwolenie od mojej przyjaciółki na opisanie tej historii. Spokojnie, nikt nikogo nie pobił, nikt nikogo nie zabił, ale bohater historii był strasznie upierdliwy i niewychowany.

Osoby czytające moje historie dobrze o tym wiedzą, a ci, którzy trafili tu pierwszy raz dowiedzą się teraz. W mojej firmie na stałe zatrudniona jest moja przyjaciółka Monika. Jest to kobieta bardzo inteligenta, pracowita, zaradna i bystra, więc świetnie daje sobie radę jako osoba zajmująca się zamówieniami internetowymi, obsługą klienta i drobnymi naprawami rowerów.

Tak, kobieta w serwisie rowerowym. I wbrew wszelkim stereotypom jej wiedza i umiejętności niejednego faceta wpędziłyby w kompleksy. Zwłaszcza, że większość panów nie ma pojęcia, jak prawidłowo ustawić hamulce. A Monia wie.

Z racji na to, że w firmie spotyka się przedstawicieli różnych warstw społecznych, w pracy tej trzeba mieć wysoką odporność psychiczną oraz, a właściwie przede wszystkim, umieć odpowiedzieć inteligentnie na każdą zaczepkę. Nawet chamsko, ale musi to być zrobione inteligentnie.

Oboje z Moniką posiadamy tę umiejętność, przez co mało komu udaje się wywrzeć na nas presję. Żadne z nas nie jest oazą spokoju, co to to nie, nie braliśmy lekcji samokontroli od tybetańskich mnichów. Potrafimy wybuchnąć, ale mało komu udaje się przekroczyć granicę bezpiecznej kłótni, która mam wrażenie jest stanowczo zbyt wysoka.

Zazwyczaj jedna, dwie, góra trzy rozmowy z konfliktowym klientem i sprawa załatwiona. Gorzej, kiedy ktoś nie odpuszcza i bombarduje bez przerwy mnie i Monikę swoimi przemyśleniami, kodeksami prawnymi, rozterkami moralnymi i tym podobnymi argumentami. To, jak sobie z nimi radzimy, jest opisane w moich historiach.

Rzeczą absolutnie niezrozumiałą i dla mnie jest moment, kiedy ktoś z sobie znanych tylko powodów przychodzi do mojego sklepu aby kogoś podręczyć. Niektórzy tak mają, że muszą jakoś wyładować swoje emocje, ale takich gagatków szybko da się pozbyć. Jest jednak jeden wyjątek od tej reguły. Jeden wyjątek, który zalazł za skórę co najmniej trzem osobom.

Istnieje pewien człowiek, wiek około czterdziestu lat, który za cel życiowy obrał sobie flirtowanie z moją przyjaciółką. I to takie w gówniarskim stylu lat dziewięćdziesiątych, kiedy buzujący nadmiarem testosteronu samce alfa najpierw gwizdali na dziewczyny, potem rzucali tekstami w stylu ,,jaki masz kolor majteczek"? Gościa ni jak nie dało się pozbyć, ani wyprosić. Nic nie kupował, chociaż zawsze mówił, że musi się zastanowić. No i to zastanawianie się trwało od pięciu do piętnastu minut, w trakcie których ten gość urządzał sobie rozmowy z Moniką. Najpierw chwalił jej wygląd, potem o coś tam zapytał, a potem składał jakieś dziwne propozycje w stylu ,,kupiłbym kask, ale najpierw chciałbym widzieć, jak na Pani wygląda, bo nie wiem, czy mnie będzie pasował".

Dodam tylko, że Monika ma metr siedemdziesiąt wzrostu i waży jakieś sześćdziesiąt kilogramów. A ten mężczyzna sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu a waga przekraczała dobre sto kilogramów.

Zazwyczaj sytuacje z nim kończyły się w bardzo pokojowy sposób. Wychodził, gdy się już nagadał, albo informowałem go, że prowadzę sklep rowerowy, a nie kawiarnię i mój pracownik ma co robić.

Wchodziłem w rolę tego złego, wiem, ale wolałem być postrzegany jako tyran niż patrzeć, jak ten gość flirtuje z moją przyjaciółką.

A zaraz się dowiecie, czemu tak bezpośrednio reagowałem.

Kilka jego wizyt szczególnie zapadło mi w pamięć.

Jego pierwsze wynurzenie i ukazanie swojego braku manier miało miejsce w momencie, gdy ten facet przyszedł po kamizelkę odblaskową. Miałem kilka takich i to nie takie marketu chińskiego, które tak naelektryzują ci włosy, że te mogłoby podładować telefon. Jak to przy tego typu artykułach, są różne rozmiary i należy je przymierzyć. I gość o tym wiedział, choć zdziwiło mnie, że wybrał najmniejszy rozmiar, a więc XS. Podszedł do Moniki i zapytał się jej, czy ten będzie odpowiedni. Moja przyjaciółka odpowiedziała, że jest to najmniejszy z możliwych rozmiarów i raczej nie będzie pasował, po czym zaproponowała bardziej adekwatny rozmiar. Pan jednak szybko wyprowadził ją z błędu i powiedział: ,,Nie o mnie chodzi. Czy na Panią będzie pasowała"?

Muszę przyznać, że wtedy lekko się zdziwiłem, ale z drugiej strony, dało się to jeszcze wytłumaczyć. Sam kiedyś miałem podobną historię, kiedy w sklepie z ubraniami jakaś kobieta zaczepiła mnie z prośbą o przymiarkę bluzy, ponieważ kupowała ją dla syna, a ja byłem podobnej postury, co jej potomek.

Tak więc to wyjaśnienie przyjąłem, tam samo z resztą jak Monika, która uśmiechnęła się miło i odpowiedziała, że taka kamizelka będzie pasowała. Na co klient zapytał, czy zgodziłaby się ją przymierzyć dla pewności. I Monika, lekko zdziwiona, zgodziła się, po czym wyciągnęła rękę w stronę klienta, aby odebrać od niego kamizelkę.

Ku jej i mojemu zdumieniu, mężczyzna cofnął się i oznajmił, że chciałby, aby moja przyjaciółka przymierzyła ją bez niczego. Ja i ona wymieniliśmy się spojrzeniami, po czym sięgnąłem dłonią pod ladę upewniając się, że mam pod ręką coś, co pozwoli mi w porę zareagować na niebezpiecznego klienta. Monika w tym czasie zapytała, o co dokładnie chodzi, a mężczyzna odpowiedział, że chciałby, aby przymierzyła kamizelkę bez niczego. Nie rozumiejąc jego odpowiedzi, moja przyjaciółka powtórzyła swoje pytanie z prośbą o bardziej szczegółowe wyjaśnienia. No i mężczyzna wyjaśnił, że widział kiedyś w internecie taką kobietę, która nagrała krótki filmik, jak idzie w kierunku kamery w samej kamizelce, po czym ją podciąga i pokazuje……sami wiecie co. Chcąc prawdopodobnie zobaczyć takie show na żywo mężczyzna chciał, aby Monika coś takiego odegrała twierdząc przy tym, że jest bardzo podobna do tamtej kobiety.

Jak możecie się spodziewać, Monika stanowczo odmówiła. Mężczyzna jednak nie zamierzał odpuszczać i powiedział, że kupi kamizelkę i zapłaci za nią cztery razy więcej, ale jedynym warunkiem jest wspomniany wcześniej pokaz w wykonaniu mojej przyjaciółki.

W tym momencie interweniowałem ja. Głośno i stanowczo powiedziałem, że nikt nie będzie paradował po moim sklepie nago i nie życzę sobie składania niemoralnych propozycji moim pracownikom. Człowiek ten tylko machnął w moim kierunku ręką, całkowicie mnie w ten sposób lekceważąc i zaproponował Monice, że skoro wstydzi się zrobić takie show publicznie, to oboje mogą pójść na zaplecze, gdzie nikt ich nie zobaczy.

No tego było za wiele. I chyba facet to wyczuł, bo gdy tylko spojrzał się w moim kierunku, momentalnie odsunął się od Moniki. Czemu? Bo właśnie zrobiłem krok w jego stronę, trzymając w ręku kij do golfa. Mężczyzna uniósł ręce w obronnym geście, powiedział szybkie ,,spokojnie, spokojnie" po czym rzucił kamizelkę na podłogę i skierował się w stronę wyjścia. Na sam koniec powiedział do nas, chociaż bardziej chyba do Moniki, że jeszcze przyjdzie.

Czy przyszedł? Oj tak.

Tym razem jednak był bardziej grzeczny i trzymał język za zębami. Ponieważ wiedzieliśmy już, na co go stać, Monika zniknęła z pola widzenia, a rozmową zająłem się ja. Pan przyszedł po kilka drobnych przedmiotów, w tym kluczowe dla tej części opowieści, skarpetki.

Jeżeli domyślacie się, o co poprosił w późniejszym czasie, to macie racje. A jeśli nie, to już wyjaśniam.

Najpierw klient zapytał mnie, jaki rozmiar nosi Monika. Gdy odpowiedziałem, że nie wiem, zawołał na cały głos ,,Pani Moniko! Chciałbym kupić Pani skarpetki! Jaki ma Pani rozmiar"? Nim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, do gry włączyła się wspomniana Monika. Podeszła do nas i odpowiedziała, że nie zamierza udzielać odpowiedzi na to pytanie. Mężczyzna w tym momencie się odpalił, że przecież jest klientem, a my pracownikami i powinniśmy udzielić mu odpowiedzi na każde zadane pytanie.

Po głowie chodziło mi w tym momencie co najmniej dziesięć różnych ripost, ale nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo ubiegła mnie w tym Monika.

Moja przyjaciółka odparła krótko - ,,Albo kupujesz człowieku coś dla siebie, albo dzwonię po chłopaka, żeby zrobił z tobą porządek". Klient, niewzruszony jej gniewem uniósł obronnie dłonie i uspokajająco poprosił nas obu o obniżenie tonu, a potem przedstawił nam swoją propozycję dużego zarobku. Otóż, chciał on zapłacić czterokrotność ceny za skarpetki rowerowe, ofiarować je Monice, aby w nich chodziła przez tydzień, a potem miał zamiar je odebrać.

Naprawdę, w tamtym momencie zrobiło mi się niedobrze i z trudem powstrzymałem odruch wymiotny.

Że ludzie kupują takie rzeczy to wiedziałem, ale w życiu nie pomyślałbym, aby ktokolwiek komukolwiek proponowałby to w mojej obecności.

Powiedziałem wprost temu człowiekowi, że jeżeli nie zamierza ich kupić dla siebie, to ma spadać z mojej firmy, a jeśli dalej zamierza się tak zachowywać, zadzwonię po policje. Facet chyba się nie przestraszył i dalej próbował coś powiedzieć, ale gdy tylko otworzył usta, podszedłem do swojego stanowiska roboczego po telefon. Gdy tylko wziąłem go do ręki, upierdliwy klient rzucił skarpetki na podłogę i w milczeniu opuścił budynek.

Ale to jeszcze nie był koniec spotkań z tym człowiekiem.

Póki co ostatnie spotkanie nastąpiło w momencie, gdy zbliżała się godzina zamknięcia. Nie wiem czemu klient wybrał sobie taką porę na wizytę, ale tym razem jeszcze zanim zdążył przekroczyć próg mojej firmy, stanąłem za ladą, gdzie schowany był mój kij na niebezpiecznych klientów. Monika w tym czasie weszła do przestrzeni serwisowej, która była oddzielona zieloną taśmą i tabliczką z napisem ,,serwis - proszę nie wchodzić".

Powiedziałem klientowi, że sklep właśnie jest zamykany i jeśli chciał coś kupić, to ma przyjść następnego dnia. Mężczyzna jednak niewzruszony odpowiedział, że nie zamierza nic kupować, tylko ma interes do Pani Moniki.

Moja ręka zacisnęła się na rękojeści kija golfowego, a Monika krzyknęła z serwisu do tego człowieka, że nie zamierza brać udziału w niczym, co jej zaproponuje. Gość, jakby jej nie słysząc, powiedział że był na rynku i kupił stringi, które będą idealnie pasowały na moją przyjaciółkę, po czym poprosił ją, aby założyła bieliznę na jeden dzień, a potem mu ją oddała.

Ponownie poczułem, jak obiad podchodzi mi do gardła, jednak zdołałem się opanować i krzyknąć na niego, aby wyp…… z mojego sklepu.

Chciałem podejść do faceta, aby wyprosić go z mojego sklepu, bo to co robił naprawdę podchodziło już pod napastowanie. Nie liczyło się dla mnie w tamtym momencie, czy zrobi to z własnej woli, czy będę musiał użyć siły albo gróźb. Gość ewidentnie przegiął. Gdy tylko pokonałem połowę dzielącej mnie do niego odległości okazało się, że w sklepie nie byliśmy sami.

Na początku wspomniałem, że facet zalazł za skórę trzem osobom. Tak, dokładnie trzem. Byłem to ja, Monika i jej chłopak Mikołaj.

Już kiedyś o nim wspominałem, ale ponieważ było to dawno temu, to opiszę go jeszcze raz. Wzrost metr osiemdziesiąt i mniej więcej tyle samo w barach. Jego postura w połączeniu z długą brodą sprawiała, że patrząc na niego miało się wrażenie, jakby sam Odyn zesłał go z Valhalli by został aniołem stróżem Moniki.

Na nieszczęście klienta, Mikołaj przyjechał po swoją dziewczynę i wszedł akurat w momencie, gdy gość wygłaszał swoją niemoralną propozycję.

Charakter chłopaka jest mniej więcej tak ostry jak mój. I podobnie jak ja nienawidzi, gdy ktoś naśmiewa się, obraża, poniża albo podrywa wybrankę swojego serca. Jak możecie się spodziewać, Mikołaj zrobił użytek zarówno ze swoich mięśni, jak i niskiego, gangsterskiego głosu. Najpierw głośnym krokiem i cały czerwony na twarzy podszedł do upierdliwca, następnie odwrócił go i złapał za kołnierz, a potem wyprowadził go z mojej firmy, informując jednocześnie, że jeśli jeszcze raz się tu pokaże i będzie składał takie propozycje jego dziewczynie, to na grzecznym wyproszeniu za drzwi się nie skończy.

Grzeczne wyproszenie Mikołaja polegało na otwarciu drzwi na oścież i wyrzuceniu za próg. Facet jakimś cudem zdołał utrzymać się na nogach i nie upaść. Na moje szczęście nie odważył się ponownie wejść.

Gdy Mikołaj wszedł ponownie, rzuciłem w jego stronę krótkie ,,reszty nie trzeba", po czym zacząłem się śmiać głosem Spongebob'a, a Monika razem ze mną. Chwilę później, po kilkukrotnym kręceniu głową na boki, Mikołaj dołączył do nas obu.

Na zakończenie dnia zapytałem Monikę, czy nic jej się nie stało. Ze swojego miejsca nie widziałem, aby w jakikolwiek sposób jej dotknął, ale dla spokojnego sumienia wolałem zapytać. Odpowiedziała, że wszystko było w porządku i była przygotowana na wypadek, gdyby gość próbował wejść na serwis. Zapytana, jak się przygotowała, odpowiedziała, że trzymała w ręku klucz do pedałów dla obrony.

Dla niewiedzących, jest to cholernie duży klucz, którym jak się łupnie, to zaboli. Nie, nie przywaliłem nim nikomu, tak samo jak kijem do golfa, ale jeśli coś jest ciężkie, to zawsze uderzenie czymś takim zaboli.

Po tym wydarzeniu kupiłem Mikołajowi i Monice butelkę dobrego wina. Jemu jako podziękowanie za interwencję, a jej jako przeprosiny za kryzysową sytuację. Za ten drugi argument dostałem od Moniki najpierw przytulasa, a potem lekki cios w ramię, ponieważ według niej się wygłupiam, bo to w ogóle nie była moja wina, że facet się napatoczył.

Kilka dni później cichy wielbiciel próbował raz jeszcze wejść do sklepu, jednak gdy zobaczył mnie sięgającego pod ladę i Monikę wyciągającą telefon, speszył się i wyszedł.

Od tamtej pory nie pojawił się ani razu. I bardzo dobrze. Raz został wyproszony siłowo i najwyraźniej to mu wystarczyło.

To wszystko ode mnie. Do następnego. Cześć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy władza uderza do głowy - opowieść z serwisu rowerowego

Problem ze starymi ludźmi i ich przekonaniami - opowieść z serwisu rowerowego

Rower elektryczny, ale nie elektryczny??? - opowieść z serwisu rowerowego