Kult samochodowy - opowieść od majstra rowerowego

 W jednym z moich postów zapytałem, co myślicie o przedstawieniu historii spoza mojego serwisu rowerowego. Kilku z was odpowiedziało, że chętnie przeczyta taką wersję, więc tę opowieść napisałem specjalnie dla was. I uspokoję tych, którzy czytają moje historie w poszukiwaniu dziwnych i absurdalnych sytuacji, w jakich się znalazłem lub miałem przyjemność być świadkiem. Tu również to znajdziecie.

Nie przedłużając, oto i historia.

Często wspominam, że mam własny sklep i serwis rowerowy w jednym. Nie jest to jakoś szczególnie wyjątkowa informacja, wiele osób tak robi. To co jest ważne, to moje podejście do prowadzenia firmy. Mianowicie, moja działalność służy tylko i wyłącznie do tego, abym mógł się utrzymać. Nie chcę wyciskać z tego tyle, ile tylko się da, nie jestem typowym kapitalistą. Moja firma przynosi mi dobry zarobek, który z każdym kolejnym rokiem rośnie niezmiennie od momentu, gdy rozpocząłem swoją przygodę z pracą na własną rękę. Chciałem pracować na siebie za uczciwe pieniądze i osiągnąłem swój cel. Oczywiście moja wiedza i umiejętności są stale poszerzane. Uczę się chociażby tego, w jaki sposób naprawiać rowery elektryczne i niedługo zamierzam podjąć się przerobienia zwykłego jednośladu na taki ze wspomaganiem. Więcej od życia nie potrzebuję.

Niestety, mój styl życia i moje ideologie nie wszystkim pasują. Często słyszę, że przy swoich umiejętnościach i zdolnościach mógłbym zarabiać dużo więcej, rozwinąć firmę albo zarobione pieniądze ulokować na giełdzie i zaryzykować, aby osiągnąć sukces, jaki wielu chciałoby dożyć. I może zaskoczę co poniektórych, ale tego typu frazesy nie wygłaszają moi znajomi. Ci często w rozmowach nawet nie poruszają tematu prowadzenia firmy, a nawet jeśli, to zazwyczaj są to kwestie typowo rowerowe albo logistyczne (zamówienia, obsługa klienta przez internet itp.) Osoby najczęściej mówiące mi, jak powinien żyć człowiek z moimi zdolnościami, pochodzą z mojej rodziny.

Nie jest to moja mama, ani siostra, ani narzeczona, ani nikt z bliższych osób. Są to wujkowie, ciotki albo kuzyni, których widzę kilka, może kilkanaście razy do roku. I teraz ktoś może zapytać, dlaczego wspominam o kimś, kogo widuję tak rzadko? Odpowiedź jest bardzo prosta. Bo mnie wkur…… takie zachowanie!!!

Dawanie mi rad o tym, jak prowadzić firmę jeszcze bym zniósł. Naturą wszystkich Polaków jest bycie ekspertem we wszystkich dziedzinach życia, od mechaniki samochodowej po politykę włącznie. Ale mówienie o tym, jak bardzo się marnuję i że powinienem być kimś więcej, jest nie do zniesienia. Na moje argumenty obronne zawsze słyszę te same odpowiedzi. Oto moje ulubione.

,,Za kilka lat wspomnisz moje słowa"

,,Ja nie miałem takich możliwości, jak ty"

,,Poczekaj aż będziesz mieć dzieci"

,,A co, jak ci to nie wypali?"

,,Przecież kto, jak nie ty?"

,,Zaryzykuj, bo mało możesz stracić, a dużo zyskać"

,,Jak myślisz, że masz za dużo kasy, to mi daj trochę"

,,Kasa zawsze się przyda, przemyśl to jeszcze"

Mógłbym tak zapełnić z siedemdziesiąt linijek, ale chyba nikt by ich wszystkich nie przeczytał.

I teraz tak, bo zjechałem z głównego tematu. Oczywiście że większość z tych ludzi to osoby całkowicie nieznające się na prowadzeniu firmy. Ale jest jedna osoba, która naprawdę zalazła mi za skórę. Jest to mój kuzyn, który tak jak ja, ma własną działalność. Różnica polega na tym, że on prowadzi firmę transportową, którą traktuje, jakby to była jego druga miłość.

Nie chcę opowiadać o tym, jakim jest przedsiębiorcą, bo nie o to w tej historii chodzi. Tu chodzi o jego podejście do życia. Gość jeździ dwa lub trzy razy do roku na wakacje, każdy weekend lata spędza na plaży albo nad jeziorem i co najważniejsze dla tej opowieści, średnio co rok wymienia samochód na nowy.

Kiedyś już chyba o tym wspomniałem, a jak nie, to zrobię to teraz. Nie mam żadnej potrzeby posiadania nowego samochodu. Mam swoje Mondeo, które na wyposażeniu ma wszystko to, czego potrzebuję. Klimatyzację, mocny i ekonomiczny silnik, pojemny bagażnik, kamerę cofania. Innego wyposażenia zwyczajnie nie potrzebuję, bo nie jestem osobą, która lubi siedzieć za kółkiem. Wolę kierownice od roweru lub motocyklu, uściślając, a samochodu używam w zasadzie tylko do przetransportowania gabarytów albo siebie samego na imprezę rodzinną, bo na jednośladzie jazda w garniturze jest niezbyt wygodna.

No i właśnie na tych imprezach rodzinnych muszę wysłuchiwać mojego kuzyna. Standardowo zaczyna się od pytania ,,a ty dalej tym rzęchem jeździsz, co jest głośniejszy niż Maluch?"

Małe sprostowanie - moje Mondeo jest wyposażone w silnik diesla, a z racji na swoją wielkość jego ryk podczas jazdy to rzecz nieunikniona. Mimo produkcji Europejskiej, posiada Amerykańską duszę, jak to moja sympatia kiedyś stwierdziła.

Przy pierwszych kontaktach z nim faktycznie odpowiadałem coś w stylu, ,,tak, a po co mi coś innego?" Mój kochany kuzyn rozpoczynał wtedy swój pokaz. Najpierw rzucał w moją stronę uwagę, że jeśli chce przebywać w ,,wyższych kręgach" to powinienem skołować sobie lepsze cztery kółka, bo nie wypada, aby ktoś na wysokim poziomie jeździł czymś starszym niż piętnaście lat. Po czym, zanim zdążyłem odegrać się tym, że wolę kupić motocykl niż samochód, do dyskusji włączali się inni przedstawiciele mojej kochanej rodzinki, którzy jak możecie się spodziewać, popierali zdanie kuzyna, wedle którego ktoś posiadający firmę powinien jeździć czymś nowszym. Na sam koniec kuzyn pokazywał wszystkim swój samochód i mówił o tym, jak go wyposażył, gdzie nim był, ile wyciąga na autostradzie albo jak bardzo jest w środku wygodnie. Ja w takich chwilach myślami błądziłem daleko poza naszą galaktyką. Chwalenie się posiadanym przez siebie samochodem jest dla mnie czymś zupełnie normalnym. Umówmy się, motoryzacja to naprawdę fajne hobby. Ale mój kuzyn robił to tylko po to, aby pokazać mi jak bardzo nie dorównuje do jego poziomu. I przypominam, że chodziło tylko o posiadanie samochodu. Mieszkanie czy inne rzeczy nie mają tu znaczenia.

Podczas niektórych spotkań kuzyn pokazywał całej rodzince swoją nową Toyotę albo nowego Mercedesa klasy S, zachwycając się każdym detalem i pokazując chociażby tryb automatycznego parkowania czy kamery 360 stopni. Nie powiem, robiło to wrażenie, tylko że nic poza tym. Udoskonalenia te nie były obiektem moich pożądań. I wiem, że pewnie dla większości z was to herezja, co napisałem, ale ja tak zwyczajnie mam.

Nie interesują mnie samochody. Wolę rowery i motocykle, ale akurat o nich średnio mam z kim porozmawiać, przynajmniej jeśli chodzi o rodzinę. Próba podjęcia tego tematu skończyła się wyśmianiem mnie i stwierdzeniem, że zachowuje się jak komunijne dziecko, które dostało pierwszy rowerek albo quada w prezencie. Pomijam fakt, że ten ,,pierwszy rowerek" jakim jeżdżę, jest w cenie taniego samochodu. A posiadany przeze mnie motocykl nie tylko sprawdza się lepiej w mieście (nie ma problemu z parkingiem, lepsza dynamika jazdy, takie tam) to nie wydaję majątku na naprawy czy paliwo. Dlaczego więc trzeba mi wytykać brak nowego samochodu prosto z salonu?

I zanim ktoś się odpali, że po wzięciu w leasing zwiększam koszty firmy, dzięki czemu płace mniejszy podatek. Naprawdę wolę włożyć nadmiar pieniędzy w coś innego, niż samochód. Dla tych, którzy myślą, że zwyczajnie boje się brania samochodu w leasing to informuję, że mój motocykl jest finansowany właśnie w tej formie.

Żeby nie demonizować całej mojej rodzinki musze wspomnieć, że są wśród nich osoby, którym wprost podobają się podejmowane przeze mnie decyzje, a nawet je zachwalają. Oczywiście jest to moja mama, siostra, babcia (tak, starsza osoba popiera jazdę na motocyklu, sam byłem w szoku) i moja wybranka serca. Tu należy również napomknąć, że moja narzeczona również nie popiera kupowania nowego samochodu. Jej moje Mondeo, które w sumie ona częściej użytkuje niż ja, w zupełności wystarcza. Gdy ją zapytałem, czy myślała kiedyś o czymś nowszym, odpowiedziała ,,A po co? Przecież twój jeździ."

No sami przyznajcie, cudowna kobieta.

No ale te cztery osoby to wyjątek potwierdzający regułę. Przy każdym, dosłownie każdym spotkaniu, mój kuzyn odpalał się i robił mi wykład na temat tego, jak bardzo powinienem kupić sobie nowy samochód. I szczerze, nie podał nigdy ani jednego argumentu, który by do mnie przemówił. Z czasem przestałem reagować na jego zaczepki i gdy tylko zaczął poruszać ten temat, odsuwałem się albo udawałem, że ktoś woła mnie i wychodziłem. Czy to mnie uchroniło przez docinkami? No oczywiście, że nie. Gdy tylko pojawiały się procenty, rodzina rozpoczynała wykład na temat swoich przekonań i tego, że przecież samochód do podstawa funkcjonowania rodziny i jako przedsiębiorca powinienem mieć co najmniej dwa samochody. Jeden na co dzień i drugi do lansowania się po mieście i przed rodziną. I mój kuzyn podał mi pewną myśl, wedle której mógłbym zatrzymać swojego grata, jeśli tak jestem do niego przywiązany, ale dla rodziny powinienem kupić coś nowszego.

Nie, nie jestem przyzwyczajony do auta. A już na pewno nie będę kupował samochodu tylko po to, aby pokazywać go rodzinie.

Po procentach moim wujkom odpalał się tryb dyskusyjny i poza oczywistymi tematami, jakie każdy pewnie usłyszał, oczywiście trzeba porozmawiać o moim braku wypasionego samochodu. Kuzyn, po kilku głębszych, miał odwagę nawet rzucić w moją stronę kluczykami do swojego czterokołowca z prośbą, aby przestawić samochód na inne miejsce parkingowe. Gdy odmawiałem, często słyszałem coś w stylu ,,No dawaj, być może to jedyna okazja, żebyś mógł posiedzieć w prawdziwym autku". Miałem czasem nieprzyjemną ochotę wsiąść w jego samochód i walnąć nim porządnie o drzewo albo wpaść w rów, żeby w końcu nauczył się, że ze mnie się nie żartuje.

Ale dobra, to były, nazwijmy to, nieśmieszne i chamskie żarty. Wiecie, z jakimi ludźmi mam do czynienia na co dzień w pracy. Uwierzcie na słowo, że na swój temat słyszałem już gorsze epitety. Granicę mojej cierpliwości kuzyn przekroczył w któreś święta Bożego Narodzenia, podczas których wręczył mi bardzo ciekawy prezent.

Nie, nie był to samochód. Bez przesady.

Otóż, otrzymałem od niego kupon na jednodniowe wypożyczenie samochodu. Nie jazdę na torze wyścigowym ani nic z tych rzeczy. Był to kupon dosłownie na wypożyczenie samochodu. Przypominam, miałem własny rower elektryczny, motocykl i samochód. Z początku uznałem to tylko za nietrafiony prezent i zwyczajnie podziękowałem. Nie ma sensu opisywać tego, co zrobił mój kuzyn. Zwyczajnie zacytuje jego słowa.

,,Podziękujesz, jak w końcu pojeździsz sobie dobry samochodem. Weź tą swoją gdzieś za miasto i zobacz, jak fajnie jest bzykać w czymś, co kosztuje więcej niż twoja firma. Twój starszy kuzyn ci pozwala"

Nigdy przedtem nie wyrzuciłem prezentu obdarowującemu mnie prosto w twarz z rozkazem wypierdalania z domu mojej mamy, bo to właśnie tam się znajdowaliśmy. Kuzyn na początku próbował to obrócić w żart, ale niestety dla niego, było już na to za późno. Najpierw grzecznie zaprosiłem go do wypierdalania, potem gdy próbował mnie przeprosić, bo w końcu były święta i nie wypadało wypraszać gości, wziąłem z wieszaka jego kurtkę, oddałem mu ją, a potem ciągnąć za kołnierz wyprowadziłem za drzwi. W trakcie wypraszania go z domu powiedziałem mu, że ze mnie może sobie żartować, ale jeśli jeszcze raz w taki sposób powie coś o mojej narzeczonej, osobiście doprowadzę do sytuacji, w której nie będzie mógł wsiąść do żadnego samochodu, bo zwyczajnie połamie mu nogi. Na zakończenie, gdy kuzyn i jego żona (nie wspominałem o niej, ale tak, kuzyn jest po ślubie) znaleźli się za progiem domu, powiedziałem mu, że jeśli brakuje mu wrażeń, niech spróbuje zwalić konia podczas drogi do domu, po czym zamknąłem za sobą drzwi na klucz.

Konsekwencje tego czynu spotkały mnie bardzo szybko. Pierwsza była moja mama, która najpierw zdzieliła mnie w głowę za pomocą ścierki mówiąc, że mam nie podnosić ręki na rodzinę. Myślałem, że będzie na mnie wściekła przez resztę dnia, ale się myliłem. Chwilę później z uśmiechem na ustach i lekko złośliwym śmiechem poprosiła mnie, abym nauczył się grzeczniej wypraszać gości, bo tym razem odrobinę przesadziłem. Resztę wieczoru spędziliśmy klasycznie, bez żadnych większych zdarzeń i o dziwo, nikt, a świadkami zdarzenia było kilka osób, nie poruszał tego tematu. Po kilku dniach i rozmowach z tymi osobami dowiedziałem się, że spodziewali się po mnie takiego zachowania prędzej czy później. Dziwli się tylko, że tak długo to wytrzymuję bez żadnej reakcji. Innymi słowy, nawet moim najbliższym działały na nerwy porady o prowadzeniu firmy i szpileczki na temat posiadania ekskluzywnego samochodu.

Z kuzynem, póki co, jeszcze nie rozmawiałem. Kilak razy widziałem go na mieście, jednak chłodne spojrzenie to jedyne, co od niego otrzymałem. Jeśli mam być szczery, to nieco żałuję swojej reakcji, bo mogłem zrobić to nieco grzeczniej, ale złość naprawdę się we mnie skumulowała, a ten bon to była iskierka zapalająca beczkę z prochem. Z drugiej jednak strony, wyrzucenie z domu to niska cena za ciągłe śmianie się przy całej rodzinie ze mnie i mojego braku zainteresowania samochodami.

I żeby nie było niedomówień. Nie zazdroszczę nikomu tego, jaki posiada samochód. Uważam, że motoryzacja to naprawdę fajne hobby, z którego można się wiele nauczyć. Jest to zwyczajnie świat, do którego ja nie należę i naprawdę nie mam ochoty się z tego tłumaczyć. I to jest jedyny czynnik, przez który nie kupuję nowego auta. Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy bo przypominam, mam działalność i wzięcie auta w leasing nie byłoby problemem. Stan firmy mi na to pozwala, tylko pozostaje pytanie - po jakie licho mam to robić? Wolę te pieniądze zainwestować w cokolwiek innego, niż samochód, który będzie tylko stał na parkingu i rdzewiał.

Często też pada argument, że jako właściciel firmy powinienem się godnie reprezentować, a samochód jest niejako moją wizytówką. Tu odpowiedź jest jedna i możecie mi nie wierzyć, ale na wszystkie rozmowy z kontrahentami czy spotkania jeżdżę motocyklem. Nie żebym musiał to często robić, ale jednak. Zakładam wtedy koszulę i jeansy motocyklowe, które idealnie pasują do właściciela firmy rowerowej. A czy ludzie, z którymi prowadzę rozmowy, zwracają uwagę na to, czym jeżdżę? Oczywiście, że tak. Ale w przeciwieństwie do mojego kuzyna, u nich widok tego, czym się poruszam po mieście, budzi ciekawość i często nawet wywiązuje się z tego bardzo ciekawa i sympatyczna rozmowa, co później przekłada się na pozytywną współpracę.

Nowe, wypasione auto to nie jest niezbędna rzecz do życia. I tej zasady będę się trzymał do końca życia. Jeżeli ktoś mnie zapyta, czy kiedykolwiek kupię inny samochód, to odpowiedź brzmi tak. Na pewno kupię coś innego, prędzej czy później, ale nie będzie to spowodowane chęcią przypodobania się innym, a chęcią posiadania wygodnego życia. Auto jest potrzebne, chociażby do zrobienia dużych zakupów w sklepie czy przetransportowania większej ilości osób. Ale ja osobiście nie używam mojego Mondeo na co dzień. Raz, dwa razy w tygodniu potrafię wsiąść za kierownicę, a czasem zdarzają się sytuacje, w których przez pół miesiąca przekręcam kluczyk tylko po to, aby silnik popracował.

Nie twierdzę, że auta są złe. Nie twierdzę też, że osoby posiadające luksusowe, nowe samochody to buce. Twierdzę natomiast, że chwalenie się posiadaniem nowego Mercedesa S klasy i wytykanie innym, że go nie posiadają, to najwyższy poziom buractwa, jaki można osiągnąć.

Mam nadzieję, że historia się podobała. Jeżeli podobają ci się historie spoza uniwersum o serwisie rowerowym, zostaw po sobie ślad w komentarzu, a na pewno jeszcze niejedną taką przeczytasz.

Do następnego razu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Elektryka prąd nie tyka

Ludzie, którzy są kulą u nogi

Bycie mądrzejszym od każdego nie popłaca