Nie zapłacę, bo masz za wysokie ceny

 Do mojego serwisu zgłosił się klient około pięćdziesiątki z rowerem w stanie ciężkim. Przednie koło było całkowicie krzywe, a z tylnego większość szprych zwisało luzem z piasty. Napęd nadawał się jedynie do wyrzucenia. Wszelkie akcesoria, takie jak błotniki czy osłona na łańcuch, były złamane. Jednym słowem, tragedia.

Przeprowadziłem krótki wywiad z klientem i oto czego się dowiedziałem. Rower stał zaparkowany na chodniku pod blokiem. Nie wiadomo czemu i jakim cudem, na chodnik wjechało auto. I jak możecie się spodziewać, rower został potrącony. Nie wiedziałem, czy kierowca się zagapił, czy może zrobił to złośliwie, czy to klient nabija mnie w butelkę, ale nie to było teraz dla mnie ważne. Ważne było dla mnie to, że musiałem doprowadzić ten jednoślad do stanu używalności.

Zrobiłem wstępną wycenę, na którą klient od razu się zgodził. Był on już dogadany z kierowcą i to właśnie sprawdza zdarzenia miał pokryć wszystkie koszty związane z naprawą. Bardzo uczciwe z jego strony i w sumie dość logiczne. Mimo to z jakiegoś powodu miałem złe przeczucia.

I wcale nie chodziło tu o samą naprawę. Rower, mimo złego stanu, naprawiało się dość łatwo. Większość części miałem na miejscu, a te, których nie posiadałem, szybko znalazłem w sieci na zamówienie. Tak więc po skompletowaniu wszystkiego, złożeniu i wyregulowaniu, klient otrzymał wiadomość o zakończonej pracy już po kilku dniach. Myślałem, że wszystko pójdzie tak jak zawsze, czyli klient przyjdzie, zapłaci za serwis i wyjdzie. Niestety, tu zaczynały robić się problemy. Przez pierwsze trzy dni klient w ogóle się nie pojawił. Po tym czasie próbowałem się z nim skontaktować, dzwoniąc pod podany przez niego numer telefonu, jednak za każdym razem odzywała się poczta głosowa. Pomyślałem, że może pomyliłem się przy przepisywaniu numeru, w końcu może się to zdarzyć każdemu. Uznałem to wyjaśnienie za najbardziej prawdopodobne i postanowiłem poczekać, aż klient sam się ze mną skontaktuje lub przyjdzie do serwisu zapytać o swój rower.

Dni mijały, a po kliencie nie było śladu. Wysłałem do niego dodatkowo dwa SMS-y, przypominając o zleceniu, jakie otrzymałem. Gdy minęły jakieś trzy tygodnie, wysłałem kolejną wiadomość. Tym razem z informacją, że jeżeli minie miesiąc od momentu otrzymania informacji o zakończonej naprawie, zacznę naliczać opłatę za przechowanie roweru. Tym razem nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Już następnego dnia klient zjawił się w moim serwisie i poprosił mnie, żebym przechował jego rower jeszcze przez dwa tygodnie i nie naliczał żadnej dodatkowej opłaty. Gdy zapytałem ,,czemu?", klient zaczął wyjaśniać, że kierowca, który wjechał w jego rower, zamierza oczywiście pokryć koszty napraw, ale teraz nie ma przy sobie wystarczającej ilości gotówki i poprosił o jeszcze trochę czasu. No cóż, wyjaśnienie po raz kolejny było dosyć proste i wiarygodne, więc się zgodziłem.

Po około tygodniu otrzymałem telefon od sprawcy tego zdarzenia, a przynajmniej tak ten człowiek się przedstawił. Zapytał on, jakie są szczegóły naprawy i koszty wszystkich części. Zacząłem wszystko wymieniać i wyjaśniać, co z czego wynika. Odpowiedziałem na dosłownie każde zadane pytanie tak szczegółowo, jak tylko się dało, jednocześnie spodziewając się ataku ze strony tego człowieka. Nie myliłem się. Na początku mój rozmówca zapytał, czy dałoby się załatwić tę naprawę bez faktury, żeby było nieco taniej. Nie zgodziłem się na to. Potem mężczyzna zaczął negocjować ze mną i próbował mi wmówić, że niektóre z tych napraw był zupełnie niepotrzebne i próbuję w ten sposób wyciągnąć od niego jak najwięcej pieniędzy. Jakie podawał argumenty? Podam mój ulubiony przykład. - ,,Policzył Pan regulację obu przerzutek, a przecież wymieniana była tylko tylna. Powinna być połowa tej ceny".

Dla niewtajemniczonych. Regulacja obejmuje ZAWSZE dwie przerzutki, jeżeli rower jest wyposażony w przednią i tylną. W przypadku, gdy rower ma tylko tylną, cena jest dokładnie taka sama. Dlaczego? Ponieważ cena tej usługi jest tak niska, że nie opłaca się jej rozbijać na mniejsze. Jeśli kogoś to interesuje, to u mnie regulacja kosztuje 30 zł.

Na żadne ustępstwo się nie zgodziłem. Ceny za moje usługi i tak nie są jakoś szczególnie wygórowane, więc dawanie na nie zniżek byłoby dla mnie strzałem w kolano. Oczywiście mężczyzna się wściekł i poprosił mnie o wysłanie mu kosztorysu oraz faktury na adres e-mail, aby mógł się z nią zapoznać. Odparłem, że nie mogę tego zrobić, ponieważ na tych dokumentach znajdują się dane osobowe klienta, który oddał mi rower do naprawy. Na to mężczyzna zapytał, jak w takim razie ma zweryfikować koszty naprawy, a ja odpowiedziałem, że powinien zgłosić się do osoby, którego te dokumenty dotyczą. Sprawca zdarzenia, który ewidentnie próbował się na mnie wyżyć, powiedział wprost, że jeżeli ja chcę otrzymać zapłatę za naprawę, mam udostępnić mu te dokumenty, inaczej on nie zapłaci. Wówczas ja odpowiedziałem, że średnio mnie obchodzi, od kogo dostanę pieniądze.

Zabrzmiało to brutalnie, ale taka była prawda. Mnie, jako serwisanta, obchodziła tylko zapłata za usługę. Nie interesowało mnie, czy pieniądze będą pochodziły od sprawcy wypadku, czy klient zapłaci z własnej kieszeni. Ostatnim, co zrobił ten klient, był atak na moje emocje. Zapytał wprost, czy wiem, że ten rower służy jako środek transportu dla mojego klienta i czy jestem świadom, że przez przetrzymywanie u siebie tego jednośladu narażam tego człowieka na codzienną wędrówkę pieszo przez ponad cztery kilometry. Naprawdę zażenowany postawą tego człowieka odparłem, że jestem tego świadom i znam doskonałe rozwiązanie tego problemu, jakim będzie zapłata za naprawę, po czym szybko się pożegnałem i rozłączyłem. Wiem, trochę zakrawa to o brak kultury, ale byłem już zmęczony tym człowiekiem. Bez kolejnych dziwnych wydarzeń się nie obyło.

Dwa dni później klient powrócił do mnie z zapytaniem, czy może już odebrać swój rower. Odpowiedziałem, że tak, pod warunkiem zapłaty za naprawę. Zszokowany klient zapytał ,,Ale jak to? To tamten gość się z panem nie dogadał?" Zaczęliśmy rozmawiać i dowiedziałem się co następuje - sprawca tamtego feralnego zdarzenia powiedział mojemu klientowi, że dzwonił do firmy i wynegocjował z pracownikiem możliwość zapłaty przelewem. Według tego człowieka, miałem wysłać fakturę z terminem płatności siedem dni na wskazany adres e-mail i wydać rower.

Odpowiedziałem, że to czyste kłamstwo i kategorycznie odmówiłem oddania roweru bez wcześniejszej zapłaty za serwis. Powiedzieć, że klient wpadł w szał, to jak nic nie powiedzieć. Zaczął krzyczeć, że jestem oszustem i próbuję wyłudzić od niego pieniądze. Pozwoliłem mu się wykrzyczeć i powiedziałem raz jeszcze, jaki był przebieg rozmowy z osobą, która zniszczyła rower, podkreślając przy tym, że nie zgodziłem się na płatność przelewem. Klient jednak wiedział swoje i zaczął grozić mi policją. Zapytałem więc, czy ma jakiś dowód na poparcie swoich racji. I tutaj klient się zmieszał. Odpowiedział krótkie ,,nie", po czym stwierdził jak gdyby nigdy nic, że wychodzi. Będąc już w progu krzyknął w moją stronę, że jeszcze wróci z dowodami.

Z nieukrywanym zainteresowaniem czekałem na to, z jakimi dowodami wróci ten człowiek. Nie wysyłałem nikomu żadnej faktury, ani SMS-ów w których zgadzałem się na taką formę płatności. Jeśli sprawca wypadku nagrywał rozmowę, klient również nic w niej nie znajdzie, bo zwyczajnie nie padała tam prośba o fakturę z opóźnionym terminem płatności. Dni sobie mijały, moja firma działała w najlepsze, ja sprzedawałem i naprawiałem rowery, Monika, moja przyjaciółka i pracownica, doradzała klientom w zakupie jednośladów oraz pakowała zamówienia do wysyłki. Życie toczyło się swoim tempem i gdyby nie mail, który otrzymałem w sprawie tego roweru, pewnie miałbym święty spokój. Pisał do mnie sprawca wypadku. Otrzymał od fakturę za naprawę i miał kilka uwag co do wykonanych napraw. Napisał on, że według jego wiedzy i po doradzeniu się specjalistów w zakresie mechaniki rowerowej ( w głowie miałem tylko słowa Michała Jesionowskiego - ,,jak w reklamie pasty do zębów. Pokaż mnie tych ekspertów" ) uznaje on część napraw za całkowicie zbędne i prosi o wystawienie faktury korekty. Wyobraźcie sobie, że nie wysiliłem się jakoś szczególnie podczas odpowiedzi. Napisałem tylko krótkie ,,wszystkie naprawy były konieczne", po czym nacisnąłem ,,wyślij"

Przez kolejne dni znowu był spokój. W tej historii zbliżam się już do momentu, w którym niedługo ma minąć termin odbioru ustalony przez klienta. Dodam tylko, że po tym miałem zacząć naliczać opłatę za przechowanie roweru. Na dwa dni przed umówionym terminem klient zjawił się z gotówką i powiedział, że otrzymał pieniądze i może już odebrać swój rower. Poprosiłem więc o zapłatę za naprawę i stwierdziłem wprost, że pieniędzy jest za mało. Jak się później okazało, klient dowiedział się sprawcy wypadku, że zgodziłem się na mniejszą cenę za naprawę. Jak można się spodziewać, ponownie wybuchła awantura. Klient wrzeszczał na mnie, że od miesiąca nie ma jak do pracy dojechać, że nogi to mu zaraz odpadną od tego ciągłego chodzenia i że mam natychmiast zabrać kasę i oddać jego rower. Odparłem, że oddam rower dopiero po zapłaceniu za naprawę, a kwota pozostaje niezmienna.

Przekonywanie mnie trwało jakieś dziesięć minut, po których klient jak gdyby nigdy nic wyszedł oznajmiając mi na odchodne, że jestem złodziejem, oszustem i darmozjadem żerującym na nieszczęściu innych.

Czekałem przez kilka kolejnych dni na odpowiedź w sprawie tego roweru. W głowie układałem już sobie nawet scenariusz, w którym któryś z tych dwóch panów przychodzi do mnie z jakimiś używanymi częściami i każe mi je zainstalować w rowerze, zamiast tych, które już zamontowałem. O dziwo jednak żaden z nich się nie zjawił.

Rower stał u mnie w sumie przez dwa miesiące, aż w końcu któregoś dnia przyszła pewna pani w wieku około dwudziestu lat z protokołem przyjęcia tego właśnie jednośladu. Zapytałem, czy zamierza zapłacić za całą naprawę, a ona odpowiedziała, że tak. I, ku mojemu zdumieniu, zrobiła to bez wahania. Oddałem więc jej rower, nie miałem powodu aby tego nie robić, bo w końcu miała protokół, ale nie mogłem powstrzymać swojej ciekawości i spytałem, o co tu chodzi. No i klientka zaczęła mi wyjaśniać. Rower ten należy do niej. Jej ojciec przez nieuwagę wjechał w niego samochodem i aby ukryć swoją zbrodnię oddał go na mój serwis w celu szybkiej naprawy.

Jeśli ktoś nie skumał, to wyjaśnię. Okazało się, że klient, sprawca wypadku i ojciec tej kobiety to jedna osoba.

Z tą wiedzą możemy iść dalej.

Po naprawie, gdy mój klient zdał sobie sprawę z kwoty, jaką musi zapłacić za naprawę, kombinował na wszelkie różne sposoby, aby nieco zmniejszyć cyferkę na paragonie. Na początku próbował sprzedać coś w lombardzie, ale mu nie wyszło, nie wiem czemu. Potem poprosił swojego znajomego, aby przedstawił się jako sprawdza wypadku i próbował przekonać mnie do zmniejszenia ceny. Gdy to się nie udało, próbowali zrobić ze mnie kretyna i w ten sposób obniżyć cenę naprawy. Ich plan jednak nie wypalił. W końcu, po dwóch miesiącach zwodzenia swojej córki ojciec przyznał, że rower jest już gotowy, ale cena naprawy go przerosła i ma już gotowy kolejny plan. Córka jednak się na to nie zgodziła i powiedziała, że sama obierze swój rower z serwisu.

Przyznam szczerze, że mnie i Monice opadły szczęki. Naprawdę poczułem się jak w jakimś filmie gangsterskim, w którym zorganizowana grupa przestępcza przypuszcza na mnie atak.

Kobieta zapłaciła za całą naprawę. Podarowałem jej opłatę za przechowanie roweru, uznając to za całkowicie zbędne. Pozostałe kwoty musiały jednak pozostać niezmienne. Mam miękkie serce, ale za coś sam muszę żyć. Poza tym, to nie ja powinienem płacić za to, co się stało.

Apeluję to wszystkich tych, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Jeżeli coś zniszczyłeś, to weź za to odpowiedzialność i napraw, zapłać za naprawę albo odkup. Inaczej narażasz się na gniew najbliższych i pośmiewisko. A tego naprawdę warto unikać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Elektryka prąd nie tyka

Ludzie, którzy są kulą u nogi

Bycie mądrzejszym od każdego nie popłaca