Rower ze złomowiska - najdziwniejsza historia mojego życia
Nieco krótsza wersja moich historii. Postanowiłem nieco skrócić tekst, aby nie zajmował kilku stron. Jeżeli taka forma wam odpowiada, albo chcielibyście poznać więcej szczegółów w moich historiach, napiszcie w komentarzu lub wiadomości prywatnej.
Historia, w której po raz kolejny miałem do czynienia z człowiekiem mającym za nic zasady współżycia społecznego i dobre zachowanie. Tym razem, dla urozmaicenia mojego życia, nie spotkałem się z tym człowiekiem w cztery oczy, nie miałem przyjemności z nim rozmawiać ani nawet wymienić się wiadomościami e-mail. A przynajmniej ze sprawcą całego zamieszania.
Ciekawi cię, drogi czytelniku, jakim cudem jest to możliwe? Zaraz się dowiesz.
Czasem zdarza się, że w ramach hobby odwiedzam złomowiska (zawsze to jakiś sposób na spędzanie wolnego czasu) aby znaleźć tam stare i zniszczone rowery, którym można jeszcze dać drugie życie. Często wybieram te, które są w stanie przyzwoitym. Nie wymagam, aby posiadały cały oprzęt, mogą nawet nie mieć klamek hamulcowych, manetek czy kierownicy. Ważne jest dla mnie, aby rama była cała. Reszta to zwykłe części zamienne, które można zdemontować i zamontować. Niekiedy kupuję również rower ze złomu po to, aby zgarnąć części używane. Niektóre koła, opony, przerzutki czy kierownice jeszcze nadają się do użytku i można je do czegoś wykorzystać.
Właśnie dzięki złomowisku stałem się szczęśliwym posiadaczem jednego z rowerów sprzedawanych przez Francuską popularną sieć sklepów sportowych. Rower był w stanie kiepskim, ale posiadał wszystkie potrzebne do jazdy części. Poza oczywistymi naprawami, jakie mnie czekały, takie jak wymiana klocków hamulcowych i linek, czekało mnie jeszcze kasowanie luzów w kołach oraz sterach. Drobne naprawy serwisowe, które nie powinny przysporzyć zbyt dużo problemów.
I tak jak się spodziewałem, nic nie wskazywało na to, żebym ten rower przysporzył mi jakikolwiek problem. Firma wypuszczające to rowery ze swoich fabryk stosuje bardzo popularne podzespoły, które w większości walały się po moim serwisie, a tych, których nie posiadałem, były łatwo dostępne. Po około czterech dniach od daty zakupu, rower był już odpowiednim stanie, abym mógł z czystym sumieniem wypuścić go na ulicę.
Przed wystawieniem ogłoszenia oczywiście musiałem zrobić krótki test, polegający na przejażdżce po mieście i tę i z powrotem.
Wynik - pozytywny.
Nie pozostało mi więc nic więcej, jak tylko wstawić ogłoszenie ze sprzedażą. Najpierw oczywiście zrobiłem kilka zdjęć, potem w opisie ogłoszenia zamieściłem dokładne informacje o naprawie oraz o tym, jakie części zostały użyte, a także numer seryjny ramy, aby potencjalny klient miał stu procentową pewność, że rower kupiony ode mnie pochodzi z legalnego źródła.
Po wszystkim wstawiłem rower do sekcji z rowerami używanymi, przypiąłem do niego kratkę z opisem oraz ceną i wróciłem do swoich zajęć.
Marka roweru budziła powszechne zainteresowanie, jednak mało kto na poważne rozważał jego zakup. Nie z powodu jego stanu, ale z powodu ogólnego braku przekonania do sprzętu używanego. Umówmy się, mało kto chciałby kupić rower używany, podczas gdy nowy niemal taki sam jest tylko kilka stówek droższy. Nie mniej jednak są ludzie, którzy poszukują roweru w niższej cenie i tacy również się pojawiali. Oglądali, sprawdzali, rozmawiali a nawet testowali. Kilkoro z moich klientów wyraziło nawet aprobatę i chęć zakupienia go po głębszym przemyśleniu.
Czułem w kościach, że zrobiłem dobry interes kupując ten rower ze złomowiska. Przynajmniej do momentu, aż do mojego serwisu zawitała dwójka klientów. Mężczyzna i kobieta w wieku około trzydziestu lat. Natychmiast pokazali na telefonie ogłoszenie, które dotyczyło tego konkretnego roweru. Oczywiście im go pokazałem. Tym razem jednak żadne z nich nie sprawdzało stanu technicznego roweru. Od razu mężczyzna odwrócił rower kołami do góry, a kobieta sprawdziła numer ramy, po czym oboje spojrzeli na siebie i zgodnie pokiwali głowami.
Jak się okazało w późniejszej rozmowie, gościłem w mojej firmie funkcjonariuszy policji, a rower, który sprawdzali, był kradziony. Poszedłem z nimi na zaplecze, gdzie mogłem swobodnie rozmawiać, a Monikę poprosiłem o chwile prowadzenie za mnie sklepu. W trakcie przesłuchania powiedziałem im, w jaki sposób rower znalazł się w moim posiadaniu i pokazałem fakturę ze złomowiska. Funkcjonariusze uwierzyli mi, że nie jestem złodziejem, w końcu podałem im jasne dowody na moją niewinność. Poinformowali mnie również, że muszę zabrać rower i oddać go jego właścicielowi, ponieważ zgodnie z prawem nie powinienem w ogóle wejść w jego posiadanie. Nie chciałem mieć żadnych problemów z prawem, więc oczywiście im go oddałem.
Gdy patrzyłem, jak pakują jednoślad do samochodu, najpierw poczułem lekkie zmieszanie tym wszystkim, potem uczucie ulgi, że wszystko skończyło się tak a nie inaczej, a na samym końcu furię i złość, bo dałem się tak łatwo oszukać. Zostawiając serwis pod opieką Moniki natychmiast pojechałem na złomowisko z zapytaniem, jakim cudem sprzedali mi kradziony rower.
Zdaje sobie sprawę, że to było głupie, ale w tamtym momencie nie zdziwiłbym się, gdyby para leciała mi z uszy. O dziwo pracownicy złomowiska nie robili problemów. Powiedzieli, że rower przywiózł jeden ze złomiarzy, którzy chodzą po mieście z wózkami i zbierają, tu nikogo nie zaskoczę, złom. Człowiek ten przyprowadził rower na skup i powiedział, że wygrzebał go z piwnicy, a ponieważ jest w fatalnym stanie, chciałby się go pozbyć. Nieco spokojniejszy, ale nadal zezłoszczony zapytałem tych ludzi, jakim cudem, mając świadomość, że jest to zbieracz złomu, tak po prostu uwierzyli w tę historię i przyjęli jakiś rower na złom bez wcześniejszego sprawdzenia, czy aby na pewno nie jest kradziony. Wyjaśniali mi swoje postępowanie i robili to nawet w logiczny sposób, ale mnie w tamtym momencie zwyczajnie nie chciało się tego słuchać. Czułem się okradziony i oszukany.
Gdy wróciłem do firmy, opowiedziałem wszystko Monice. W przeciwieństwie do mnie, nie złościła się, tylko najzwyczajniej w świecie stwierdziła, że drobni złodzieje to najbardziej debilna grupa społeczna pozbawiona sumienia . I w sumie, miała sporo racji. Gość okradając właściciela roweru jednocześnie sprawił, że pieniądze straciłem i ja. A to wszystko dla paru groszy ze złomowiska.
I tu historia mogłaby się zakończyć, ale jest jeszcze coś. Coś, czego właściwie w życiu bym nie przewidział.
Z policją więcej nie miałem do czynienia w tej sprawie. Odzyskali rower i pewnie złapali sprawcę. Czy złodziej został ukarany, tego niestety nie wiem. Wiem natomiast, kto był właścicielem kradzionego roweru i dowiedziałem się o tym w bardzo, ale to bardzo nieprzyjemny sposób.
Do mojego serwisu przyszli państwo, kobieta i mężczyzna, z rowerem, który jakieś dwa tygodnie wcześniej został zakupiony ode mnie na złomowisku. Mężczyzna zapytał mnie, czy kojarzę ten rower, a ja odpowiedziałem, że jak najbardziej i powiedziałem mu, w jaki sposób stałem się posiadaczem tego jednośladu. Myślałem, że przyszli dowiedzieć się, w jaki sposób znalazł się on w moim serwisie, ale myliłem się.
I to myliłem się przeokropnie.
Mężczyzna natychmiast pokazał mi kartkę, na której wydrukowana była specyfikacja roweru, a następne pokazał na trzymany przez niego jednoślad i wskazał na te części, które nie zgadzały się z rozpiską. Gdy zapytałem, co ja mam z tym wspólnego, tym razem kobieta odpowiedziała, że części są zupełnie inne, a ponieważ rower pochodzący z kradzieży trafił do mojej firmy, moim obowiązkiem było doprowadzenie go do stanu sprzed kradzieży.
Minęło około pięciu sekund, zanim przyswoiłem sobie wszystkie te informacje. W mojej głowie powstała tylko jedna myśl. ,,Nie dość, że zostałem oszukany, to jeszcze za to wszystko miałem płacić?" Odpowiedziałem, że poza częściami eksploatacyjnymi nie wymieniałem nic więcej, więc jakiekolwiek roszczenia powinni zgłaszać do osoby, która im ten rower pierwotnie ukradła. Usłyszałem, że tamten menel w życiu nie zdemontowałby przerzutki czy koła, więc na pewno zrobiłem to ja i moim obowiązkiem było założenie poprzednich części, chyba że chciałem mieć problemy z policją.
Słowem wyjaśnienia, nie wymieniałem w tym rowerze nic, co nie byłoby częściami eksploatacyjnymi. Chodzi tu o m.in. o klocki hamulcowe, linki, pancerze itp.
Odpowiedziałem, że nie ruszałem tych części i nie zamierzam ponosić kosztów związanych z naprawą roweru. Na stwierdzenie, że próbuję okraść tych ludzi, odpowiedziałem, że ja również zostałem okradziony, ponieważ poświęciłem swój czas i pieniądze w naprawę tego roweru. Kłótnia trwała około pięć minut, podczas których na zmianę oskarżano mnie o kradzież i paserstwo. Odpowiadałem za każdym razem w taki sam sposób. Kupiłem ten rower nie będąc świadomym, że jest kradziony i naprawiłem go w celu późniejszej sprzedaży, ale nie dotykałem się takich elementów, jak przerzutki. Ci państwo w końcu postanowili opuścić moją firmę, informując mnie, że moją sprawą zajmie się policja. Oprócz tej groźby otrzymałem również negatywną opinię na google z dopiskiem, że handluje kradzionymi rowerami,
Nawiasem wspominając, tej opinii już tam nie ma, ale historia o tym, jak doszło do jej usunięcia, nie ma tutaj większego znaczenia.
Policja, jak już wcześniej wspominałem, nie zawitała ponownie do mojego serwisu. Być może właściciele roweru nie zgłosili tej sprawy albo funkcjonariusze przekonali ich, że oskarżanie mnie o kradzież nie ma większego sensu. Nie dostałem również żadnego pisma od prawnika czy z sądu w tej sprawie, więc prawdopodobnie sprawa rozeszła się po kościach.
Pozostaje więc tylko pytanie, w jaki sposób w rowerze znalazły się inne części niż te podane w specyfikacji. Mam pewną teorię na ten temat. Mianowicie, właściciele roweru po prostu dokonywali napraw za pomocą części nieoryginalnych, a potem, chcąc więcej ugrać na tej kradzieży, próbowali wmówić wymusić na mnie naprawę.
Jeżeli to była prawda, choć nie wiem, tylko się domyślam, to naprawdę nimi gardzę, choć jakaś cząstka mnie cały czas wierzy, że tamten złomiarz posiadał wiedzę rowerową i podmienił te części. Szansa na to jest mała, ale nie zerowa. Po prostu nie mieści mi się w głowie, że najpierw zostałem nabity w butelkę, a potem ktoś próbował to bezczelnie wykorzystać.
Po tej sytuacji nie kupowałem rowerów na złomowisku przez kilka miesięcy. Nie potrafiłem się przemóc, bo nadal miałem w głowie, że mógłbym znowu wpaść w podobną sytuację, ale tym razem z jeszcze gorszym zakończeniem, gdzie faktycznie zostałbym oskarżony i postawiony przed sądem za kradzież albo paserstwo.
Oczywiście nadal skupuje rowery i je naprawia. Potrzebowałem naprawdę dużo czasu, żeby to robić, ale w końcu się przełamałem. I wiecie co? Poza tą jedną sytuacją nie zdarzyło się ani razu, aby znowu przyszła do mnie policja z informacją, że posiadam rower pochodzący z kradzieży.
Mam nadzieję, że historia się podobała. Mam również pytanie do was, które zadałem również w jednym z komentarzy pod jedną z poprzednich historii. Czy jesteście zainteresowani również innymi opowieściami? Poza historiami z serwisu mam również inne, które są równie absurdalne i surrealistyczne. Jedna z nich już znajduje się na Reddit i nosi tytuł ,,Jak (nie) zostałem gangsterem. Historia przedziwna. Jeżeli chcesz takie przeczytać, daj komentarz. Jeżeli odzew będzie spory, na pewno taka opowieść powstanie.
Komentarze
Prześlij komentarz