Rowerzysta, dostawca i ciekawy przypadek w jednym

 Bardzo często, co nie powinno nikogo dziwić w obecnych czasach, klientami mojego serwisu są dostawcy jedzenia i zakupów spożywczych, przemieszczający się po mieście za pomocą rowerów. Nazwy firm świadczących takie usługi chyba każdy kojarzy, więc nie ma sensu ich tutaj przytaczać. Wiem, że w niektórych miastach głównymi dostawcami są obcokrajowcy, w moim również, jednak w dużej mierze do mojego serwisu przychodzą pracownicy polskiego pochodzenia. Przedstawiciele innych narodowości również się pojawiają, jednak na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy miesięcznie mam przyjemność rozmawiać z kimś, kto nie pochodzi z Polski.

I jeśli mam być szczery, obcokrajowcy poruszający się na rowerach, pracujący jako dostawcy jedzenia, to materiał na zupełnie inną historię. W tej chciałbym wam opowiedzieć, do jakich sytuacji może dochodzić, jeśli olewa się wszystkie rady i zalecenia, jakie daje serwisant rowerowy.

Większość rowerów, jakie do mnie trafiają od dostawców, są przeznaczone na usługę ekspresową. Szybka wymiana dętki, linki hamulca, regulacja przerzutki i takie tam. Czasem jednak zdarzały się sytuacje, w których musiałem zostawić rower na dłużej, bo np. ilość czasu na naprawę szacowałem na dwie godziny, albo konieczne było zamówienie części zamiennych, bo takowych nie miałem na miejscu. Większość pracowników firm dostawczych nie miało z tym problemu.

Poza jednym.

Pan, który zawitał do mnie z plecakiem, w którym przewozi się jedzenie, prosił o szybką wymianę dętki. Powiedział on również, że wróci po rower za dziesięć minut, bo ma coś do dostarczenia pod adres, który był całkiem niedaleko. Zwykłe i proste zlecenie naprawy. Co do jego osobistości, z tym było już nieco gorzej.

Nie ocenia się książki po okładce, ani człowieka po ubiorze, ale podstawowym minimum, w moim mniemaniu, jest mycie się. Stałem od tego człowieka w odległości nieco ponad półtora metra, a i tak czułem nieprzyjemny zapach niepranych ubrań, potu i sam nie wiem, czego jeszcze. Do tego z jego ust wydobywał się cuchnący odór za każdym razem, gdy się odezwał. W dodatku przyjechał do mojego serwisu cały zasapany, więc możecie sobie wyobrazić wyraz mojej twarzy, gdy co chwilę uderzał we mnie ten fetor.

Myślałem, że stojąca dalej Monika nie czuła tego zapachu, jednak moje wątpliwości rozwiały się w chwili, gdy moja przyjaciółka otworzyła najpierw okno, a potem drzwi na całą szerokość.

Tak jak wspomniałem wcześniej. Nie oceniam ludzi po ubiorze, bo wiedziałem jak ciężko jest jeździć rowerem przez cały dzień po mieście z plecakiem i potrafiłem zrozumieć, że człowiek podczas tej czynności się poci. Sam pocę się strasznie, ale maskuje to za pomocą dezodorantu i co najważniejsze, piorę ubrania i myje zęby.

Skąd wiedziałem, że jego ubrania nie są prane? Powąchajcie kiedyś niepraną przez dwa tygodnie koszulkę, to zrozumiecie.

Ale dobra. Usługa została wykona. Poza samą wymianą zwróciłem również uwagę na zły stan przerzutki, która jest wygięta i użytkowanie jej w taki sposób niesie ze sobą ryzyko wkręcenia jej w koło. Poza tym, powiedziałem również klientowi o złym stanie hamulców. Przedni jeszcze jako tako hamował, natomiast w tylnym nie dość, że klocki hamulcowe starły się do zera, to w dodatku po wciśnięciu klamki do końca pozostawała ona w takim położeniu i nie odskakiwała. Klient podziękował za informację o stanie jego roweru, zapłacił za naprawę i powiedział, że w razie czego się do mnie zgłosi.

I faktycznie, zgłosił się kolejny raz z tą samą usterką. Naprawa przebiegła podobnie, poprzednim razem. Niestety, zapach jaki się z niego wydobywał nie zmienił się od czasu ostatniej wizyty, więc Monika zmuszona była do otwarcia wszystkich okien i drzwi wejściowej w celu wpuszczenia świeżego powietrza. Oczywiście tak jak poprzednio poinformowałem klienta o stanie jego roweru, dodając również drobną sugestię, aby rozważyć również wymianę przedniej opony, która była całkowicie łysa, co może przekładać się na częste łapanie gumy. Klient, tak jak poprzednim razem, pokiwał głową i powiedział, że w najbliższym czasie postara się to naprawić, zapłacił za naprawę, po czym opuścił mój serwis.

I żeby nie było niedomówień. Tak, zaoferowałem wymianę opony na miejscu, jednak moja propozycja została odrzucona.

Czy to była ostatnia wizyta. No nie, było ich jeszcze kilka i w większości polegały one na wymianie dętki. W pamięć zapadło mi kilka sytuacji, które są warte opowiedzenia.

Pierwszym takim zdarzeniem był moment, gdy dostawca jedzenia przyjechał z czymś bardziej skomplikowanym, niż wymiana dętki. Zgadnijcie, co mogło się wydarzyć. Nie żebym był jakimś wróżbitą, ale dokładnie to, co przewidywałem. Przerzutka wkręciła się w tylne koło. Zaproponowałem wymianę i wskazałem datę odbioru roweru na następny dzień. Gdy tylko o tym wspomniałem, klient momentalnie zbladł i zapytał, czy może liczyć na naprawę natychmiastową, bo od tego zależy jego praca. Odpowiedziałem, że bardzo mi przykro, ale nie byłem w stanie naprawić roweru od ręki. Potrzebowałem więcej czasu, niż dziesięć minut, na założenie właściwie całego napędu i wyregulowanie go. Powiedziałem, że naprawa następnego dnia to najszybszy termin, jaki mogę zaproponować. Klient z bladego stał się cały czerwony na twarzy. Szykowałem się na krzyk i wrzask, ale ku mojemu zdziwieniu, dostawca jedzenia tylko pomachał kilka razy rękoma, zabrał swój rower i jęcząc coś pod nosem wyszedł z mojego serwisu. Przez otwarte drzwi widziałem, jak rozmawia z kimś przez telefon, a potem wraca. Podszedł do mnie i powiedział, że zapłaci więcej, byleby tylko odzyskać rower jeszcze dziś.

Rozumiałem sytuacje tego człowieka, w końcu rower służył mu do pracy zarobkowej, ale w tamtej sytuacji, choćbym nie wiem jak chciał, nie byłem w stanie naprawić mu roweru od ręki. Nie dość, że miałem terminy, to w dodatku potrzebowałem jednej części, której nie posiadałem na miejscu. Konkretnie chodziło o hak przerzutki.

Jeśli ktoś nie wie, co to jest, to śpieszę z wyjaśnieniem. Część ta służy do montowania przerzutki do ramy. Wprawdzie niektóre modele rowerów jej nie posiadają, ale wówczas podczas takiej usterki, jak opisana powyżej, rama roweru jest praktycznie do wyrzucenia, co często skazuje rower na utylizację. Gdy rower jest wyposażony w hak, w przypadku wkręcenia przerzutki w koło, hak jest wyrwany i należy go wymienić, ale jest to nieporównywalnie mniejszy koszt, niż wymiana całej ramy lub zakup nowego jednośladu. I zanim ktoś będzie chciał mnie uświadamiać, że haki mają też inne przeznaczenia, to informuje że to wiem, a na potrzeby tej historii to wyjaśnienie spokojnie wystarcza.

Wracając do właściwej historii. Hak ten musiałem kupić, więc potrzebowałem na to co najmniej jednego dnia i nie było możliwości naprawienia roweru od ręki. Klient jednak dalej prosił, a ja tak naprawdę byłem w kropce, ponieważ ni jak nie mogłem mu pomóc. Skończyło się na tym, że klient ze złości walnął w blat mojego stanowiska serwisowego i zanim zdążyłem mu zwrócić uwagę, wyszedł na zewnątrz, wziął swój rower i odszedł z nim. Spojrzałem na Monikę, a ona na mnie. Oboje zgodnie pokręciliśmy głowami z zażenowania. Chciałem pomóc człowiekowi i zaoferowałem tak szybki termin, jak tylko mogłem, ale najwyraźniej i tak było to za mało.

Nie żebym czuł się winny, nie mogę mieć wszystkich części za miejscu i czasem konieczne jest ich zamawianie lub kupowanie w innych sklepach. Rower zostałby naprawiony, ale reakcja klienta naprawdę nie była przyjemna. Jego wizyty jednak się nie skończyły.

Dostawca jedzenia przyjechał do mojego serwisu jakiś tydzień później z nowym rowerem. Z poprzednim nie wiem, co się stało. Niestety, historia potoczyła się tak, jak przy poprzednim jednośladzie. Z tą różnicą, że tutaj nie doszło do wyrwania tylnej przerzutki, a do wypadnięcia suportu i wykrzywienia przedniego koła. Czy miałem części zamienne na miejscu. I tu was zdziwię, bo miałem. Nie zdołałem jednak dogadać się z klientem w kwestii ceny. To znaczy, podliczyłem wszystko i pokazałem klientowi kosztorys, na który ten się nie zgodził i poprosił mnie, abym zamknął się w budżecie najwyżej sześćdziesięciu złotych, bo akurat tyle mam przy sobie. Nie chciałem mu mówić, że tyle prawdopodobnie na samą robociznę nie starczy, więc powiedziałem, że przedstawione przeze mnie cena to najniższa, jaką mogę zaoferować. Dostawca wspomniał, że mogę użyć części używanych, bo rower i tak nie jest nowy. I tak, czasem zdarza mi się zamontować coś używanego, ale robię to tylko na życzenie klienta. Czy mogłem to zrobić w tym przypadku? Mogłem, ale nie miałem używek, które by tu pasowały, więc niestety, nie mogłem się zgodzić na taką propozycję. Tak jak poprzednim razem, klient oburzył się, zabrał rower i wyszedł.

Przez kilka kolejnych tygodni dostawca wracał co jakiś czas na serwis po usługę ekspresową, polegającą na wymianie dętki, linki przerzutki czy hamulca. I możecie mi nie wierzyć, ale był u mnie jeszcze z sześć razy, mając cztery różne rowery. Jakim cudem? Najwyraźniej co chwilę kupował jakieś złomy zamiast zainwestować w naprawę jednego konkretnego roweru. Każdy egzemplarz od niego, jaki trafiał na mój stojak, był w naprawdę złym stanie technicznym. Jak bardzo złym? Powiem w ten sposób. Żałowałem, że nie mam uprawnień jako warsztat rowerowy, aby nakazać zezłomować rower. Podstawowym minimum powinny być działające hamulce, a w tych rowerach naprawdę ich nie było. Nie, że słabo działały. Po naciśnięciu klamek hamulcowych koła kręciły się dalej. Gdy zapytałem klienta, jak hamuje na jednym z tych rowerów, odpowiedział, że piętami.

Naprawdę, człowiek ten stwarzał zagrożenie drogowe i zastanawiałem się nawet, czy powinienem to gdzieś zgłosić. Ostatni sytuacja warta opowiedzenia to ta, w której klient przyszedł z rowerem na wymianę dętki. Prosta naprawa? No też tak myślałem. I nie chodzi tu o samą dętkę czy o oponę. Po odkręceniu przedniego koła okazało się, że oś (element trzymający koło do widelca) jest pęknięta. Oczywiście wcześniej czułem luzy, ale sądziłem, że ośka jest zwyczajnie źle skręcona, a nie pęknięta. Jakim cudem luzy nie były aż tak duże, żeby od razu zapaliła mi się czerwona lampka? Nie mam pojęcia. Poza tym, naprawdę ciężko w tamtym momencie mi się myślało. Pamiętajcie, że dostawca nadal wydzielał z siebie ten fetor, bo inaczej nie da się tego nazwać. Wewnątrz koła (piasty, żeby nie było, że się nie znam) nie było nawet odrobiny smaru, przez co kuleczki łożyskowe rozsypały się po całym serwisie.

Po tym zdarzeniu poinformowałem klienta, że konieczna jest wymiana osi koła. Zapytał, czy mam zamiar zrobić to na swój koszt, a ja odmówiłem twierdząc, że oś była już pęknięta. Klient zapalił się momentalnie i zaczął na mnie krzyczeć w taki sposób, że praktycznie nic nie zrozumiałem. Mój mózg wyłączył się w momencie, gdy zaczął atakować mnie swoją bronią biologiczną prosto z ust. To był naprawdę jedyny moment, kiedy przegrałem walkę z klientem.

Gdy w przerwach pomiędzy jego wrzaskami zdołałem wcisnąć, jaki jest koszt założenia nowej osi i samej części zamiennej, nieco się uspokoił. Tak jak wspomniałem, poległem w boju i powiedziałem, że pierwszy i ostatni raz wykonam taką naprawę od ręki, bo wymiana osi koła nie należy do usługi ekspresowej. Zrobiłem to, ale powiedziałem klientowi jednocześnie, że może zostać na zewnątrz, a ja przyniosę mu rower. Rozliczenie również odbyło się poza murami serwisu. Wiem, niegrzecznie jest wytykać ludziom zapach, ale tutaj naprawdę doszło do czegoś, czego nie chciałbym kolejny raz w życiu przeżyć. Monika na pół godziny została sama, ponieważ ja po kontakcie z oddechem tego dostawcy musiałem chwile się przejść i dotlenić organizm.

Pozostaje tylko jedno pytanie, na które nie znalazłem odpowiedzi. Jakim cudem ten człowiek pracuje rozwożąc jedzenie? I nie chodzi mi o jego kompetencje, kto wie, może jest najszybszym i najmilszym dla klientów pracownikiem, ale ten zapach ubrań i z japy jest po prostu nie do wytrzymania. A przecież tu chodzi o jedzenie, które może i jest zapakowane, ale sama myśl, że ktoś taki mógłby przywieść mi KFC czy inne jedzenie sprawia, że wystawiłbym firmie dostawczej jedną gwiazdkę.

Od tamtego momentu ten dostawca się u mnie nie pojawił, a minęło naprawdę sporo czasu. Nie widuję go też na mieście, nie żebym jakoś szczególnie wytężał za nim wzrok, ale wiecie, o co chodzi. Jeżeli czyta to jakiś menager firmy dostarczającej jedzenie, to proszę, aby zwracać uwagę na pracowników. Uwierzcie mi, że gdy tylko poznałem tamtego człowieka, ani razu nie zamówiłem nic z dostawą do domu lub firmy. Wolę przejechać pół miasta po kubełek z KFC, niż zamówić dostawę do domu bo myśl, że spotkam kogoś takiego jak tamten dostawca sprawia, że wszystko mi się cofa. Przepraszam, że tak emocjonalnie o tym piszę, ale słowa nie opiszą tego, co przeżyłem. Zapach mnie po treningu, szatnia po wychowaniu fizycznym w technikum, do którego uczęszczałem czy odór w publicznej toalecie to nic, w porównaniu do smrodu tego człowieka.

Niesmacznie pożegnać się w taki sposób, ale nie wiem, co mógłbym tu jeszcze dopisać.

Mam nadzieję, że historia się podobała.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Elektryka prąd nie tyka

Ludzie, którzy są kulą u nogi

Bycie mądrzejszym od każdego nie popłaca