Zabezpieczenie rowerowe silniejsze od klienta - opowieść z serwisu rowerowego

 O czym myślicie jako pierwsze, gdy słyszycie ,,zabezpieczenie rowerowe"? Na pewno część widzi metalową linkę w kształcie sprężyny, inni łańcuch zapinany na kłódkę lub zamek, a ci, których zainteresowania rowerowe sięgają bardzo wysoko, mają pewnie dodatkowo w głowach blokady tylnego koła. I generalnie wszyscy będą mieli racje. Są to zapięcia rowerowe. Wszystkie łączy jedno. Mają uniemożliwić lub utrudnić kradzież roweru, podczas gdy pojazd jest zaparkowany. Proste? Proste i logiczne.

Kiedyś, nawet nie pamiętam dokładnej daty, miesiąca ani nawet dnia tygodnia, sprzedałem zabezpieczenie rowerowe, które było niczym innym jak kłódką wielkości laptopa gamingowego. Gruby metal pokryty gumą i ciężki zamek sprawiały, że zniszczenie go lub otwarcie bez klucza graniczyło z cudem. Jeśli ktoś chciałby podjąć próbę pokonania takiego sprzętu, bez szlifierki kątowej by się nie obyło. Dodatkowo klucz otwierający zamek nie był klasyczny, co miało uniemożliwić pokananie go przy pomocy wytrychu. Jednym słowem, bardzo solidne i porządne zabezpieczenie.

Tak jak wspomniałem, nie pamiętam dnia sprzedaży, ale doskonale zapadła mi w pamięć data, kiedy klient zawitał do mnie ponownie. Według paragonu, do zakupu doszło około trzy miesiące wcześniej. Mężczyzna, który to zabezpieczenie przyniósł, najpierw poinformował mnie, że kupił to u mnie, co do czego nie miałem wątpliwości i w mojej głowie pojawiła się myśl o reklamacji. Czasami takie sytuacje się zdarzały, w końcu to tylko mechanizm, ale tutaj sytuacja zaczęła robić się bardzo niestandardowa. Klient nie chciał składać reklamacji, ani zwracać zabezpieczenia. Poprosił mnie o zamówienie od producenta dodatkowego kompletu kluczy, ponieważ jego syn, który to zabezpieczenie użytkuje, zgubił już dwa z trzech, które były w zestawie.

Nieco osłupiałem, ponieważ jak dotąd nigdy nie spotkałem się z czymś takim i, chcąc być w pełni fair w stosunku do klienta, poprosiłem o chwilę abym mógł sprawdzić, czy producent tych zabezpieczeń przewiduje możliwość dorobienia kluczy. W końcu każda firma jest inna i pojawiła mi się w głowie drobna sugestia, że mógłbym wysłać zabezpieczenie tam, skąd przyjechało, a producent mając cały mechanizm, będzie w stanie dorobić dodatkowy komplet kluczy.

Nie myślałem w tamtym momencie, czy to w ogóle opłacalne albo możliwe. Uznałem po prostu, że zwykłe sprawdzenie nie zaszkodzi, a ja będę miał gwarancję, że zrobiłem absolutnie wszystko, aby pomóc klientowi rozwiązać jego problem.

Uspokoję waszą ciekawość, ponieważ nigdzie nie znalazłem informacji o możliwości zamówienia dodatkowego kompletu kluczy. Poinformowałem o tym klienta i jednocześnie dodałem, że jeśli ma on jeszcze jeden klucz, może skorzystać z usług ślusarskich i zwyczajnie go dorobić. Na co klient odpowiedział, że pytał już o taką możliwość kilku fachowców i każdy odpowiedział mu, że takiego klucza nie da się dorobić, po czym zapytał mnie, co w takim razie mogę mu zaproponować. Jego pytanie nieco wybiło mnie z rytmu rozmowy, bo w końcu rozmawialiśmy o szukaniu rozwiązanie w zakresie usług ślusarskich, a nie rowerowych, więc odpowiedziałem, jednocześnie zadając proste pytanie - ,,co mógłbym, jako osoba sprzedająca to zabezpieczenie, zaproponować"? Usłyszałem odpowiedź, wedle której powinienem zająć się dorobieniem dodatkowego klucza, gdyż podjąłem się sprzedaży tego produktu lub zwrócić go bezpośrednio do producenta jako produkt wadliwy, skoro nikt nie przewiduje takiej usługi.

Na początku, naprawdę mocno zdezorientowany tym, co usłyszałem, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że żadna znana mi firma produkująca zabezpieczenia nie prowadzi takich usług. Usłyszałem jednak od klienta, że jego to nie interesuje i mam obowiązek coś z tym zrobić.

Nawet nie wiecie jak słowa ,,mnie to nie interesuje" działają mi na nerwy.

Odpowiedziałem lekko zirytowany, że producent po to dał trzy klucze, żeby uniknąć braku możliwości odpięcia roweru. Nim klient zdążył coś powiedzieć, powiedziałem również, że skoro kupił to zabezpieczenie, to w jego obowiązku, jest użytkować go zgodnie z przeznaczeniem i nikt poza nim samym nie odpowiada za zgubienie produktu. Czy takie zdanie ma sens? Klucze są sprzedawane w komplecie z zabezpieczeniem, więc trochę ma. W tamtym momencie na szybko nie potrafiłem nic lepszego wymyśleć.

Klient próbował nadal swoich sił w mówieniu, że kupił zabezpieczenie i teraz jest ono całkowicie bezużyteczne, bo jeśli syn zgubi ostatni klucz, to tak grubego metalu nie przetnie i rower będzie stał do końca świata przed szkołą albo parkingu pod galerią. Na co ja ponownie odpowiedziałem, żeby dalej próbować znaleźć firmę ślusarską, która podejmie się dorobienia dodatkowego klucza lub przemyśleć kupno innej kłódki, chociażby takiej z szyfrem. Wówczas problem gubienia kluczy rozwiązałby się sam.

Oj, jak bardzo pożałowałem tego zdania.

Najpierw usłyszałem pytanie, czy ja jestem poważny, żeby zostawiać klienta samemu sobie. Potem, próbując nadal zaproponować jakieś sensowne rozwiązanie, klient stwierdził, że najlepszym pomysłem będzie nie kupowanie u mnie zabezpieczeń, ponieważ w razie zgubienia klucza nie ma możliwości otwarcia zamka ani przecięcia metalu.

Jeszcze przez dobrą minutę mężczyzna prowadził swoją wielką improwizację, ale ja zastanawiałem się tylko nad jego słowami. Bo tak, według jego mniemania to, że zabezpieczenie jest ciężko zniszczyć, to oznaka złego produktu, tak samo jak zamka, którego nie da się otworzyć inaczej niż kluczem. I w sumie, pchany ciekawością zapytałem klienta, czy według niego zabezpieczenie powinno być liche i słabe, aby każdy złodziej mógł go przeciąć? Usłyszałem, że skoro wydał tyle pieniędzy na kłódkę rowerową, to ma prawo żądać wysokiej jakości obsługi i rozwiązania jego problemu.

Z klientem rozstaliśmy się w atmosferze skandalu i niezadowolenia. Klient był wściekły, bo nie byłem w stanie ani nie miałem możliwości dorobić mu dodatkowego klucza, a ja rozdrażniony, ponieważ ktoś oskarżył mnie niekompetencje w czymś, co było poza moimi obowiązkami. Jeszcze jakby chodziło o zacinający się zamek albo konieczność przecięcia zabezpieczenia, bo klucz się zatrzasnął, to jeszcze bym zrozumiał, bo czasem zdarzały się takie sytuacje i byłem w stanie pójść klientowi na ręke. No ale to była gruba przesada. A propos przecinanie zapięć i pójścia na ręke.

Czy z klientem spotkałem się kolejny raz? Oczywiście, że tak. Inaczej ta historia byłaby za krótka i nie trafiła by do mojego zbioru.

Wydarzenia opisane poniżej miały miejsce kilka miesięcy później. Klient zbulwersowany i czerwony jak cała dzielnica czerwonych latarni w piątkowy wieczór wparował do mojego serwisu. Nie mówiąc absolutnie nic podszedł do mojego stanowiska, odpychając stojącego przy ladzie klienta na bok i rzucił mi na blat zabezpieczenie, które już nigdy nie miało prawa zadziałać. Kłódka została przecięta. Mężczyzna próbował coś powiedzieć, jednak ja mu szybko przerwałem i powiedziałem, że jest kolejka i ma poczekać. Na co od wypalił, że nie ma czasu czekać i nim zdążył podać przyczynę swojej wizyty u mnie, choć jej się domyślałem, ponownie kazałem mu czekać, argumentując to chęcią załatwienia swojej sprawy jak najszybciej przez wszystkich znajdujących się w mojej firmie ludzi. Coś zaczął mówić, ale ja ponownie kazałem mu się uspokoić i powiedziałem, że nie zostanie obsłużony poza kolejnością. Usłyszawszy to zabrał zniszczone zabezpieczenie i odszedł, a ja wróciłem do rozmowy z poprzednim klientem. Niestety, niezadowolony klient nie zamierzał czekać. Uświadomiwszy sobie, że u mnie nic nie ugra, podszedł do Moniki i zaczął na nią krzyczeć, wcześniej rzuciwszy zabezpieczenie na jej stolik, gdzie wcześniej moja przyjaciółka pakowała zamówienia internetowe.

Najpierw Monika dała mu się wykrzyczeć i wytoczyć wszystkie znane nam klientowskie żądania. Potem, moja przyjaciółka spokojnie podniosła zabezpieczenie, obejrzała je i stwierdziła, że jest ono przecięte i nie ma możliwości przyjęcia takiej reklamacji. Klient na to powiedział, że doskonale zdaje sobie sprawę ze stanu tej kłódki i nie przyszedł tu po reklamacje, ale po swoje pieniądze. Według tego co mówił, jego syn zgubił ostatni klucz i nie było innej możliwości uwolnienia roweru, niż przecięcie kłódki przy pomocy brzeszczotu, co podobno zabrało mężczyźnie godzinę życia. Akurat w to byłem w stanie mu uwierzyć, ponieważ, tak jak wspominałem wcześniej, metal i pokrywająca go guma były naprawdę pokaźnych rozmiarów. Nie mniej jednak, Monika odpowiedziała klientowi, że nasza firma nie odpowiada za zniszczenie zabezpieczenia rowerowego ani za zgubione klucze.

To, co się działo potem, kwalifikuje się jako zniesławienie. Najpierw klient zwyzywał moją firmę, potem mnie, producenta tej kłódki a następnie samą Monikę, wydzierając się na nią, że jest taka i owaka, nic innego nie robi, tylko w klawiaturę stuka przez cały dzień, w godzinach pracy urządza sobie pogaduchy przez telefon z koleżankami, a pracuje u mnie tylko dlatego, bo ma ładną buźkę, bo wiedzy rowerowej w ogóle nie posiada.

Gdy to usłyszałem, przeprosiłem klienta, z którym rozmawiałem i podszedłem do pomóc mojej przyjaciółce, jednak jak się później okazało, nie było to konieczne.

Jak dotąd, po przeczytaniu kilku moich historii, mogliście mieć wrażenie, że Monika to bardzo spokojna, opanowana i delikatna kobieta, ale w jej przypadku pozory bardzo mylą. Potrafi być wredna, ale jednocześnie w miarę możliwości kulturalna gdy wymagała tego sytuacja.

Najpierw jak gdyby nigdy nic Monika zamknęła laptopa, z którego korzystała, odsunęła go, wstała z krzesła i powiedziała te oto słowa - ,,Człowieku, przestań zachowywać się jak burak, bo nie jesteś w barze z kolegami. Dotarło? A pretensje miej do swojego synalka, bo to on zgubił klucze. Jak go tak wychowałeś, to twoja sprawa, ale nas w to nie mieszaj. Kapujesz, czy ci to rozrysować"?

Być może Monika przemówiła mu do rozsądku albo moja przyjaciółka zaskoczyła go swoją postawą nieugiętej i pewnej siebie, ponieważ gdy tylko skończyła mówić, klient wziął kłódkę z blatu, odwrócił się i wyszedł, nie mówiąc ani słowa.

Nie ukrywam, byłem jej wdzięczny za szybkie rozwiązanie sprawy. I tak, za rozwiązanie, ponieważ nic innego nie dało się zrobić, niż uświadomienie klientowi, że nie ma racji. Tego samego dnia rozmawialiśmy o tej sytuacji, w której Monika przeprosiła za swoje zachowanie, tłumacząc swój brak opanowania tym, że klient obraził mnie, ją i jej rodzinę dwa pokolenia wstecz. Odpowiedziałem, że nie ma za co przepraszać, bo mnie samemu puściłyby nerwy. I to była prawda. Z opisu może nie wygląda to tak potwornie, ale naprawdę, z niektórymi klientami święty by nie wytrzymał.

A tego człowieka więcej nie dane mi było zobaczyć. Najwyraźniej Monika skutecznie dała mu do zrozumienia, kto ma rację i gdzie powinien szukać winnego. Nie chcę być źle zrozumiany, ale osobiście uważam, że syn tego mężczyzny zachował się strasznie nieodpowiedzialnie, gubiąc klucze do zabezpieczenia. Z drugiej jednak strony, widząc zachowanie dziecka, ojciec powinien zareagować w odpowiedni sposób i zakazać użycia tej kłódki, zastępując ją czymś innym, chociażby zamkiem na szyfr.

Mam nadzieję, że historia się podobała. Jeśli tak, zostaw komentarz i strzałeczkę, bo nie ma nic bardziej motywującego, niż świadomość, jak bardzo podobają wam się moje historie. Jeśli natomiast chcesz być na bieżąco ze wszystkimi historiami, zaobserwuj mnie i miej pewność, że żadnej nie przegapisz. Wyszło mi to trochę jak u zawodowego YouTubera, ale przekaz jest w sumie taki sam.

Dzięki i do zobaczenia niedługo.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Elektryka prąd nie tyka

Ludzie, którzy są kulą u nogi

Bycie mądrzejszym od każdego nie popłaca