Różnica pokoleniowa
Chociaż większość moich historii dzieje się w mojej firmie lub jej okolicach, ta wydarzyła się w zupełnie innym miejscu. Nie byłem nawet w centrum wydarzeń i znam ją z opowieści, jednak wiem że faktycznie miała ona miejsce. A skąd to wiem? Z dwóch powodów. Po pierwsze, została mi ona opowiedziana przez kilkoro moich stałych klientów. Po drugie, jeden z antybohaterów tej historii zrobił w moim sklepie taką awanturę, że aż musiałem wyciągnąć spod lady mój sprzęt to samoobrony.
Ale do rzeczy.
Do mojej firmy wszedł mężczyzna w wieku na oko siedemdziesięciu lat krokiem tak pewnym, jakby co najmniej szedł odebrać nagrodę za trafienie szóstki w loterii lotto. Gdy zbliżył się do mnie na jakieś dwa metry zobaczyłem, że choć z daleka wydawał się być pewny siebie, tak z bliska zobaczyłem, że był wściekły. Ale nie że zły, tylko dosłownie rozwścieczony do granicy wytrzymałości. Do tego czerwony jak cegła. Nie miał przy sobie żadnych kwitów, wadliwych produktów ani roweru. Człowiek ten nawet nigdy nie był moim klientem.
Mężczyzna podszedł do mojego stanowiska roboczego, walnął otwartą dłonią w blat stołu i obwieścił mnie, mojej przyjaciółce Monice i trzem klientom obecnym tego dnia w moim sklepie, że jestem najbardziej bezmyślną i nieludzką istotą jaka stąpała po planecie ziemi. Mężczyzna ten powiedział, że jeszcze nigdy w swoim życiu nie spotkał się z takim brakiem szacunku ze strony młodego człowieka do osób starszych i schorowanych.
Jaki był powód jego wizyty? Żeby to w pełni zrozumieć, musimy się przenieść w przeszłość o dwa tygodnie. To właśnie wtedy kilku chłopaków w wieku około trzynastu lat dość regularnie zaczęło do mnie przychodzić na wymiany dętek. Nic w tym odkrywczego, to najpopularniejsza usterka rowerowa na świecie. Problem w tym, że naprawdę często im się to zdarzało. I to nie pojedynczo, a wszystkim naraz. W pewnym momencie nawet zacząłem się zastanawiać, czy to ja nie zauważał gwoździ albo innych ostrych elementów, które należy wyciągnąć z opony podczas wymiany dętki. Na moje szczęście okazało się, że ja z tymi usterkami nie mam nic wspólnego, a wszystkiemu winny był człowiek nienawidzący dobrej zabawy.
Chłopaki byli fanami jazdy na rowerach typu BMX. Jazda na nich w dużej mierze nie polega na jeździe po mieście, chociaż nikt nie zabrania. Rower BMX służy do jazdy po skateparku i specjalnie do tego przygotowanych torach, na których skakać, jeździć bokiem, stawać na jednym kole i takie tam. Ogólnie fajna zabawa. Chłopaki pochodzili z jednego osiedla, na którym znajdował się skatepark, więc mieli miejsce do zabawy. I naprawdę chwała im za to, bo zajęcia na świeżym powietrzu, sport czy aktywnie spędzany czas to chyba najlepsza forma zabawy. No ale najwyraźniej ktoś miał inne zdanie.
Przy którejś wizycie jeden z chłopaków powiedział, że ktoś naprawdę nienawidzi rowerów na ich osiedlu. Najpierw szanowny jegomość tylko spuszczał powietrze z opon zostawionych w stojakach przed budynkami. To jeszcze dało się przeżyć, w końcu co za problem napompować oponę. Później jednak akty wandalizmu zaczynały być coraz bardziej szkodliwe. Jednemu chłopakowi ktoś poluzował kierownicę, przez co zdarzył się drobny upadek. Młodemu nic się nie stało, rower również wyszedł bez szwanku, ale niesmak był. Wtedy jeszcze nikt nie połączył tych dwóch spraw ze sobą i uznano to za nieszczęśliwy wypadek. Z czasem jednak, gdy regularnie ktoś zaczął luzować kierownice w rowerach sprawą zaczęli interesować się nie tylko dzieci, ale też dorośli. Ktoś dewastował czyjeś mienie i uprzykrzał życie mieszkańcom osiedla, więc zarząd musiał się tym zająć. Niestety, poza obietnicami, że wszystko będzie w porządku nic się nie zmieniło.
Problem z wandalem uszkadzającym rowery stał się na tyle upierdliwy, że w obawie o swój sprzęt chłopaki zaczęli chować rowery na klatce schodowej, piwnicach albo mieszkaniach. W sumie to dobre rozwiązanie, ale z drugiej strony noszenie roweru po schodach dzień w dzień nie było zbyt wygodne, a fabuła tej historii dzieje się w wakacje, więc rowery używane były naprawdę intensywnie.
Tak czy inaczej, chłopaki z ekipy BMX-owej mieli spokój przez jakiś czas. Rowery zostawiane pod blokiem nadal były atakowane, ale było ich dużo mniej a ich użytkownicy niezbyt o nie dbali.
Z relacji jednego chłopaka wynikało, że pewien rower stał nieruszany przez dwa tygodnie, aż w końcu jego właściciel go zabrał.
Ale to rozwiązanie sprawdziło się tylko do pewnego czasu. BMX-y nie były już atakowane po nocach, ale nadal groził im atak podczas jazdy. Tajemniczy wandal nie podchodził do chłopaków i nie ciął im opon nożem, to byłaby gruba przesada, ale zdarzały się takie sytuacje, jak chociażby porozrzucane gwoździe na skateparku albo porozbijane butelki po piwie. Dobra, to drugie mogło być sprawką okolicznych rycerzy ortalionu, ale po wysłuchaniu opowieści chłopaków nie chciało mi się w to wierzyć.
Po końcówce byłem już pewny, że ktoś naprawdę nienawidzi rowerów.
Okazało się, że ktoś wchodzi na klatki schodowe i przecina opony w rowerach.
Zapytałem więc chłopaków, czy planują coś z tym zrobić, bo coś takiego po prostu w głowie mi się nie mieści. Opowiedziałem im moją historię, w której ktoś regularnie spuszczał mi powietrze z kół w motocyklu (ta opowieść jest na reddicie, jeśli jest ktoś zainteresowany, może zapytać to podeślę link) i zaproponowałem, aby spróbowali przyłapać wandala na gorącym uczynku. Fakt, mieli trzynaście lat i raczej interwencja mogłaby skończyć się fatalnie, ale zawsze można zrobić zdjęcie albo nagrać film. Wszyscy stwierdzili, że to całkiem dobry pomysł, ale żaden z nich nie zamierzał poświęcać swojego roweru, aby złapać sabotażystę. Zaproponowałem więc dość proste rozwiązanie. Mianowicie, skoro ten ktoś rozsypuje gwoździe na drodze, to wystarczy go na tym przyłapać. Mój pomysł im się spodobał i obiecali, że go wypróbują.
Próba złapania wandala na gorącym uczynku udała się częściowo.
Kilka dni później chłopacy przyszli do mnie z informacją, że jeden z nich, mieszkający najbliżej skateparku i mający na niego widok z okna swojego pokoju, widział kogoś spacerującego z psem i rozsypującego coś po drodze. Rano okazało się, że tym czymś były pineski. Udało się więc przyłapać tego kogoś na gorącym uczynku, ale nie dało się go zidentyfikować. Wiedzieli jednak, że tym kimś był mężczyzna w podeszłym wieku, który miał psa.
Ich śledztwo posunęło się więc do przodu, a ich kolejnym krokiem było zrobienie temu komuś zdjęcia twarzy podczas popełniania wykroczenia. Myślałem, że po prostu zaczają się na wandala w krzakach albo w oknie mieszkania, ale oni okazali się być bardziej sprytniejsi, niż mi się zdawało.
Najpierw jeden z nich zapytał mnie, czy mam jaki śmieciowy rower, którego chciałbym się pozbyć.
Śmieciowy rower, czyli po prostu złom, którego nie warto naprawiać. Niestety, w moim serwisie aż tak złych rowerów nie było, o czym poinformowałem moich klientów. Nie byli wcale przybici ani zdołowani, tylko postanowili poszukać gdzie indziej. Nim jednak odeszli zapytałem ich, czego dokładnie potrzebują, bo zgadywałem że śmieciowy rower ma nie służyć do jazdy.
No i odpowiedzieli.
Potrzebowali roweru w roli wabika. Chcieli zwabić tajemniczego wandala i przyłapać go na gorącym uczynku, jak ten dewastuje rower. Skatepark był dość obszerny i nie było zbyt dużo miejsc, gdzie można było się ukryć. Co innego gdy zaparkuje się rower pod blokiem. Wtedy będzie można go obserwować nawet z okna.
Jeśli ktoś czyta moje historie dość regularnie będzie wiedział, że zdarza mi się kupić rower w bardzo złym stanie albo nawet ze złomowiska w celu odrestaurowania go. Kilka takich sztuk zawsze gdzieś walało się po moim sklepie, a jednym z nich był rower z kołami 24 cale pochodzący z dość popularnego sklepu sportowego (niebieski dom o polskiej nazwie ,,dziesięciobój" - nawet nie macie pojęcia, ile rowerów używanych z tego sklepu jest na polskim rynku).
Był to stary egzemplarz, który jeden z moich klientów wygrzebał z piwnicy. Miał zardzewiałe elementy napędowe, hamulce działające tylko na słowo honoru, ramę porysowaną w kilku miejscach i postrzępione chwyty na kierownicy. O popękanych oponach nie wspominając. Ale elementy metalowe były całe ( żadnych pęknięć, rdzy itp. ), więc przy odrobinie pracy i dobrych chęci będzie dało się coś z niego zrobić.
Powiedziałem chłopakom, że mam rower do odrestaurowania w stanie ciężkim. Zapytali o cenę, a ja odpowiedziałem, że w obecnym stanie nie będę oczekiwał wygórowanej stawki. Podałem swoją ofertę, oni podali swoją i dodatkowo wynegocjowali jeszcze rabat, bo może kogoś tym zaskoczę, ale ci chłopacy to naprawdę moi stali bywalcy i w takiej sytuacji im się to po prostu należało.
Od razu też wspomnę, że w tej samej cenie później rower odkupiłem, gdy prowokacja dobiegła końca.
Naprawdę, tym chłopakom się to udało zrobić to w mistrzowskim stylu.
Myślałem na początku, że któryś z nich po prostu będzie czekał w oknie swojego mieszkania na tajemniczego agresora, jednak oni okazali się być sprytniejsi. Zamiast pełnić warty jeden z chłopaków, który mieszkał na parterze, położył na parapecie kamerę sportową, która nagrywała wszystko, co działo się przed jego oknem. Nie muszę chyba wspominać, że rower znajdował się dokładnie na wprost kamery. Czy się udało? Nawet lepiej niż chłopaki się spodziewali. Kamera nagrała nie tylko to moment spuszczania powietrza z kół, ale także to, jak mężczyzna najpierw poluzował kierownicę, potem klamki hamulcowe, następnie pedały i na sam koniec poprzecinał linki i pociął opony. Twarz oczywiście się nagrała, ponieważ wandal chcąc sprawdzić, czy ktoś go obserwuje, spojrzał się w okno i trafił wzrokiem perfekcyjnie w obiektyw kamery.
CIA Wielkopolska XD. Tyle tylko, że zadziałało.
Po wszystkim chłopacy wrócili oddać rower, który zgodnie z umową odkupiłem. Czy było mi szkoda tych części? A gdzie tam. Rower został odkupiony od pierwszego klienta za grosze i za grosze chciałem go również sprzedać. Poza tym, wandal uszkodził tak naprawdę tylko opony, które i tak musiałem wymienić. Linki czy pancerze wymieniałem w każdym rowerze, którego stan wskazywał na wieloletnie nieużytkowanie. Nawet gdyby doszło do zarysowania na ramie, to i tak miała ona już ślady zadrapań, więc strata byłaby żadna. Jedynie mógłbym martwić się o koła, ale używane w tym rozmiarze nie trudno było znaleźć za małe pieniądze.
Ale dobra, co się stało po tym wydarzeniu? Rodzice dzieciaków zgłosili do spółdzielni tego faceta, który okazał się być jednym z sąsiadów, któremu niemiłosiernie przeszkadzał fakt, że dzieciaki głośno się bawiły jeżdżąc na rowerach po osiedlu. Według niego, jak wynikało z relacji chłopaków, dzieci powinny rowerami jeździć pod nadzorem dorosłych i nie po mieście, a poza nim, żeby im się krzywda nie stała i aby nie denerwowali mieszkańców swoim darciem japy. Inni mieszkańcy, co zdrowo myślący, próbowali mu przemówić do rozsądku i dać do zrozumienia, że po to jest skatepark, żeby to tam dzieci mogły się wygłupiać, ale facet nie chciał słuchać. Podobno kilkukrotnie wspominał, jak to było za jego czasów, że dzieci to miały szacunek do starszych i ich nie denerwowały, że bały się pasa i przez to były posłuszne, że rowerami to się jeździło tylko do szkoły albo do sklepu a nie skakało, że on ma siedemdziesiąt lat i jest po dwóch zawałach przez co nie może się denerwować.
Nie pamiętam wszystkiego, co mówili chłopacy, bo było tego sporo, ale chyba to, co napisałem, dobrze przedstawia charakterystykę siedemdziesięcioletniego wandala rowerowego.
W przypływie szału powiedział on, że nie żałuje niszczenia tych rowerów, bo przynajmniej ci gówniarze nauczyli się, że za bycie niegrzecznym trzeba płacić. Jak gdyby nigdy nic mówił też o tym, że niczego nie żałuje. Ani niszczenia rowerów, ani dewastowania skateparku kończąc swój monolog tym, że może robić co chce, bo i tak gówno mu zrobią.
No to się przekonał, jak bardzo nic mu nie zrobili, ponieważ jeden z rodziców będących obecnych podczas tej rozmowy pokazał na telefonie, że wszystko od początku do końca zostało nagrane. Nie wiem, czy było to jakieś zebranie osiedlowe czy spontaniczne obywatelskie przesłuchanie, ale facet wyprzęglił się ze wszystkiego. Rodzic zagroził wandalowi, że jeśli nie zapłaci za zniszczone rowery, to sprawa zostaje zgłoszona na policje.
Okazało się, że ilość przebitych dętek, poprzecinanych opon i przeciętych linek rowerowych była tak duża, że straty liczono w setkach.
Czy wszyscy poszkodowani mieli na to jakieś papiery? Tego nie wiem, ale groźba skutecznie zadziałała.
Teraz pozostaje pytanie, jak ten facet dowiedział się o moim udziale w tym wszystkim? Jeden z chłopaków powiedział temu facetowi - ,,ten pan od rowerów dał nam rower, który można było zniszczyć, a ty gościu go popsułeś, a już był popsuty". Prawdopodobnie słowa te padły po to, aby dać temu facetowi do zrozumienia, jak ci ,,gówniarze" zrobili go w wała.
Czy byłem o to zły? A gdzie tam. Chłopak dał w ten sposób jasno do zrozumienia temu wandalowi, że nie powinien wymierzać samosądu, bo podeszły wiek nie jest argumentem do unikania odpowiedzialności za swoje czyny. A czy ja na tym ucierpiałem? Sami się przekonajcie.
Wracamy do początku.
Gdy tylko mężczyzna zaczął się na mnie wydzierać odpowiedziałem tym samym. Najpierw powiedziałem mu doniośle ,,człowieku, przestań się drzeć, nie jesteś u siebie", a potem kazałem w pięciu słowach przedstawić powód tej awantury. No i staruszek powiedział, że przeze mnie został nagrany, jak to on ujął, podczas pełnienia spełniania obywatelskiego obowiązku. Gdy zapytałem, jaki obywatelski obowiązek spełnił, ponownie zaczął się na mnie wydzierać, że to nie mój interes. Dalej robił swój wywód na temat zachowania dzisiejszych dzieci i młodzieży, a ja stałem tylko i co jakiś czas próbowałem się wtrącić. Gdy mężczyzna palnął o tym, że nie może się denerwować, bo jest już po dwóch zawałach, przypomniał mi się dość znany program w telewizji, w którym sąsiedzi licytowali się na zawały i to, kto jest bardziej schorowany. Przez to wspomnienie zaśmiałem się bo czułem, jakbym brał udział w tym programie.
I tak, jeśli facet rzeczywiście był chory, to ja naprawdę szczerze mu współczuje. Ale czy przypadkiem, skoro facet choruje na serce i ma ryzyko zawału, to nocne dewastowanie rowerów było dla niego bezpieczne i wtedy się nie bał o swoje zdrowie? Przecież musiał on ciągle się stresować, że ktoś go przyłapie.
Tak czy siak moja reakcja spotkała się z dość bezpośrednią odpowiedzią. Najpierw znowu trzaśniecie otwartą dłonią w blat, a potem mężczyzna zrzucił mi wszystkie dokumenty i narzędzia, jakie na nim leżały. W tym momencie żarty się skończyły. Wyciągnąłem spod lady mój kij golfowy i ostro kazałem mu się natychmiast wynosić z mojego sklepu, bo w przeciwnym razie wzywam policje. Najpierw facet coś mówił o tym, że to on wezwie zaraz policje, bo ewidentnie próbuje doprowadzić go do zawału, jednak gdy powiedziałem o tym, że po zgłoszeniu przeze mnie napaści może trafić do aresztu, mężczyzna zaczął machać rękami, krzyczeć czego to on nie zrobił w swoim życiu i czym sobie zasłużył na takie traktowanie, po czym w pełnej furii opuścił mój sklep.
Wraz z Moniką zaczęliśmy przepraszać obecnych przy tym wydarzeniu klientów. Jeden z nich, mężczyzna w wieku około trzydziestu lat stwierdził, że czekał aż zrobi się naprawdę gorąco, bo wtedy planował zainterweniować. Drugi, z którym rozmawiała Monika, machnął tylko ręką i powiedział, że to przecież nie nasza wina i nie odpowiadamy za zachowania idiotów. Trzecim klientem była kobieta, która tylko pokręciła głową i ze stwierdziła, że przez takich ludzi jak on społeczeństwo ma coraz mniej szacunku do starszych.
Innymi słowy, awantura zakończyła się tak szybko, jak się zaczęła.
Jak ta historia się zakończyła? Chłopaki nadal do mnie przychodzą i opowiadają, że facet patrzy na nich tak, jakby chciał ich zabić wzrokiem. Ich działania jednak przyniosły zamierzony efekt. Osiedlowe rowery były bezpieczne, a facet poniósł konsekwencje swoich czynów.
Mam nadzieję, że historia się podobała. Zostaw po sobie strzałeczkę, napisz komentarz i daj follow, a ja odwdzięczę się kolejnymi opowieściami z serwisu rowerowego.
Zapraszam również do pozostałych moich historii. Można je przeczytać na Reddit'cie lub na moim blogu.
To tyle ode mnie. Do zobaczenia następnym razem.
Komentarze
Prześlij komentarz