Brak ostrożności nie wróży niczego dobrego
Na bank każdemu kiedyś zdarzyło się kiedyś coś zepsuć. Czy to z powodu kijowego wykonania tego czegoś czy ze zwykłej nieuwagi, a czasem ze złości. To ostatnie jest szczególnie ciekawe, bo historie ze zniszczeniem lub uszkodzeniem czegokolwiek w przypływie złości zawsze bawią. Przynajmniej z perspektywy czasu. Chyba nie ma człowieka który nie uśmiechnąłby się pod nosem na wieść o tym, że ktoś rozwalił kontroler od PlayStation po przegranym meczu w Fife.
Jeżeli uszkodzeniu uległo coś, co należało do nas, to właściwie problem rozwiąże się sam. Gorzej dzieje się, gdy ktoś dał nam coś na przechowanie lub pożyczył, a my przez przypadek to uszkodziliśmy. Dobre wychowanie nakazuje w takim przypadku naprawić lub odkupić to, co się zniszczyło, z tym chyba każdy się zgodzi. Tworzy się jednak kolosalny problem, gdy uszkodzeniu uległo coś, co ma dość sporą wartość.
Zainteresowani? Jeśli tak, to zapraszam i życzę miłego czytania
Oczywiście dziękuje moim patronom, Maurycemu oraz Jakubowi. A także ogromne podziękowania dla Avarikk. Dziękuje wam wszystkim, że ze mną jesteście.
A oto i kolejna część sagi o serwisie rowerowym
W moim sklepie z racji na jego rozmiar obowiązuje zakaz jazdy rowerem. Nie to że jest mało miejsca, bo można się po nim swobodnie poruszać, ale jednak powierzchnia nie pozwala na bezpieczną jazdę. W zamian oferujemy klientom przetestowanie rowerów na zewnątrz. Konkretnie na parkingu przed sklepem. Miejsca jest tam dużo więcej, więc testy są bardziej komfortowe i co ważniejsze, bezpieczniejsze.
Oczywiście na ścianie przy rowerach widnieje napis ,,zakaz jazdy rowerem w sklepie".
Mimo to zawsze znajdzie się jakaś ameba umysłowa, która uzna ten zakaz za całkowicie niepotrzebny i gdy tylko ja lub moja pracownica Monika odwrócimy wzrok, wsiądzie na rower i zacznie jeździć nim po sklepie. Uwierzcie mi na słowo, pomiędzy dwoma najdalszymi ścianami przestrzeni jest tyle, że nie da się nawet porządnie rozpędzić, więc nie mam kompletnie pojęcia, co ci ludzie chcą osiągnąć testując w ten sposób rowery.
Zasada ta jednak jest czasem przeze mnie czy wspomnianą Monikę delikatnie naginana, gdy przychodzi to testowania rowerów dla dzieci. I nie chodzi mi tu o tych, którzy idą do komunii, tylko o te maluchy, które pierwszy raz w życiu wsiadają na rower. Powód takiego stanu rzeczy jest dość prosty. Rower jest mały, a taki dzieciak choćby nie wiem jak się starał to nie wygeneruje zbyt dużej prędkości. No i często taki rowerzysta po przejechaniu kilku pierwszych metrów potrzebuje chwili na zastanowienie się, co powinien robić by to na czym siedzi ponownie wprawić w ruch.
Z niewiadomych przyczyn mnie dzieci się boją, więc honorowy zaszczyt obsługi tych najmłodszych w większości przypada Monice. A ponieważ Monia jest naprawdę dobra w obsłudze klienta, to nie zwracam zbytniej uwagi na to, co dzieje się wokół niej, bo wiem że zawsze kontroluje sytuacje.
Ale ten jeden raz jej się nie udało, bo trafiła naprawdę na perfidnych klientów.
Była to rodzina z dwójką dzieci. Rodzice kupowali pierwszy rower dla najmłodszego, podczas gdy ten starszy pałętał się po sklepie i oglądał to, co w nim było. Monika omawiała każdy z rowerów, rodzice słuchali i analizowali, najmłodszy testował i sprawdzał, który mu najbardziej pasuje, a ja w tym czasie pracowałem w części serwisowej.
W pewnym momencie usłyszałem zza pleców głos Moniki, która zabrania najstarszemu jeździć rowerem po sklepie. Rodzice początkowo mieli do niej o to pretensje, bo ich najmłodszy jeździ na rowerach, a najstarszy z jakiegoś niewyjaśnionego dla nich powodu tego robić nie może, jednak Monika szybko wytłumaczyła im, o co chodzi. Usłyszałem od ojca ,,no w sumie ma to sens", po czym polecił on swojemu synowi, by ten przestał jeździć rowerami po sklepie.
Nie upłynęło dużo wody, zanim ponownie usłyszałem, jak Monika upomina najstarszego, by ten przestał jeździć po sklepie. W pewnym momencie nawet ja przestałem robić to, co robiłem i powiedziałem temu chłopakowi, że jak zaraz nie zacznie słuchać mojej przyjaciółki, to opuści sklep i będzie czekał na zewnątrz. Głos miałem dość ostry, więc spodziewałem się jakiejś reakcji ze strony rodziców, jednak oni wydawali się być nieprzejęci tym, że zwróciłem uwagę ich synowi.
Po tym, jak zainterweniowałem, przez dobre paręnaście minut był spokój. Słyszałem tylko Monikę i rodziców, okazjonalnie najmłodszego z rodzeństwa, jak wyrażał aprobatę z jazdy na rowerze. Spokojna atmosfera jednak została przerwana. Najpierw usłyszałem dźwięk silnika elektrycznego, potem cykanie zębatki rowerowej, a na końcu poczułem popchnięcie i ból jak jasna cholera w dolnej części pleców.
Co się wydarzyło, już tłumaczę. Najstarszy z rodzeństwa dorwał się do roweru elektrycznego, ustawił wspomaganie na maksimum, wsiadł na niego i ruszył z kopyta, po czym wbił się we mnie z całą prędkością na tyle, na ile zdążył się rozpędzić przez te parę metrów.
Jako że stałem tyłem to nie miałem się jak przygotować i przyjąłem uderzenie prosto na plecy. A że prędkość była znacząca, to rzuciło mnie do przodu. A że przede mną był rower, który naprawiałem, to wpadłem prosto na niego. A że regulowałem w nim hamulec tarczowy, przez co moja twarz musiała być bardzo blisko zacisku, to wyrżnąłem cymbałem w rower. A że nosze okulary, które są dość delikatne, to w wyniku uderzenia jedno ze szkiełek wyleciało z oprawek. Same oprawki natomiast zostały połamane.
O dziwo żaden z rowerów biorących udział w tej specyficznej kolizji nie został nawet draśnięty. Ja natomiast skończyłem z bolącymi plecami i guzem na środku czoła tak dużym i fioletowym, że kolejnego dnia wyglądałem jak Skalmar.
Ale trzymajmy się chronologii.
Oczywiście po początkowym szoku przyszło do rozmowy z rodzicami, którzy najpierw próbowali tłumaczyć syna, a potem obiecali pokryć koszty finansowe, jakie poniosłem w wyniku jego wybryków.
I tak jak wcześniej wspomniałem, nie doszło do uszkodzenia rowerów, co naprawdę mnie zdziwiło, więc jedynym za co rodzice musieli zapłacić, były moje okulary. Wziąłem od ojca dowód osobisty, numer telefonu, e-mail i adres zamieszkania. A właściwie to Monika wzięła, bo ja bez okularów byłem ślepy jak kret i prędzej trafiłbym szóstkę w lotto, niż wyraźnie cokolwiek napisał z moją wadą wzroku.
Naprawdę, astygmatyzm to nic fajnego, uwierzcie mi na słowo. Bez okularów kompletnie nic nie widzę, a po tym zdarzeniu przez trzy tygodnie zmuszony byłem do noszenia moich starych oprawek, które ledwo się trzymały.
Tak czy inaczej skończyło się na tym, że najmłodszy dostał swój rower, a najstarszy miał zapłacić z kieszonkowego za moje nowe okulary.
Niestety gdy przesłałem fakturę za nowe oprawki i szkła do ojca, zaczęły robić się schody, bo prawdopodobnie on i jego żona spodziewali się, że kwota będzie opiewała na paręset złotych. Mogli się więc zdziwić, gdy zobaczyli na fakturze czterocyfrową kwotę.
Słowem wyjaśnienia, to nie tak że naciągałem ich na kasę, ale po prostu tyle kosztują okulary na moją wadę wzroku. Jasne, można na tym przyoszczędzić, ale wtedy szkiełka byłyby grubości denek od mleka, a noszenie takich okularów skutecznie odbierałoby mi i tak już niski urok osobisty. Tak więc celowo dopłacam za pomniejszanie szkiełek, a że poprzednie miały jeszcze takie bajery, jak antyrefleks czy żółtą soczewkę, to nowe również musiały je mieć.
Dosłownie zamówiłem niemalże takie same okulary jak te, które miałem wcześniej. Jedyna różnica była taka, że oprawki miały trochę inny kształt. Nawet firma się zgadzała.
No ale te dodatki bardzo nie spodobały się mojemu klientowi, którego syn przymusowo wysłał mnie do salonu optycznego.
W dniu zdarzenia umówiliśmy się, że wyślę fakturę za nowe okulary na maila, aby nie tracić czasu na przyjeżdżanie do mojego sklepu. Zapłatę miałem otrzymać przelewem, co jest dość oczywiste. Gdy jednak wysłałem maila, dostałem odpowiedź od mojego klienta, że chyba zdrowo przesadziłem z kwotą na fakturze. Odpisałem mu więc, że cena jest jak najbardziej adekwatna, ponieważ poprzednie okulary kosztowały podobnie.
No i zaczęło się wciskanie mi próby oszustwa.
W kolejnym maili dostałem informację, że nowe okulary powinny kosztować jedną trzecią tego, co ja zamówiłem, a ponieważ cena jest dużo większa, to ewidentnie próbuję coś na tym wydarzeniu ugrać. Odpisałem, że cena jest większa niż zwykle, ponieważ poprzednio dopłaciłem za kilka dodatkowych usług, a co za tym idzie, moje nowe okulary powinny posiadać dokładnie to samo, co stare. Po paru godzinach klient odpisał mi, że on nie jest pewny, czy stare okulary na pewno posiadały wszystkie te udoskonalenia, wobec czego dopóki nie udowodnię, że faktycznie wcześniej zapłaciłem za chociażby wspomniane wcześniej antyferleksy, to nie uzyskam pełnej kwoty za tę fakturę. W ramach łaski dopisał również, że zgodnie z jego obliczeniami zapłaci mi teraz jedną trzecią kwoty, a resztę wyślę, gdy przedstawię dowód na poparcie mojej racji.
Nie powiem, zagotowałem się czytając tego maila, ale starałem się nie wpaść w furię, tylko na spokojnie zacząłem działać.
Nie wiem, co on sobie myślał. Pewnie że będę szukał jakiegoś biegłego sądowego albo rzeczoznawcy, który orzeknie czy moje stare okulary naprawdę posiadały te wszystkie bajery czy nie. No więc, jeśli faktycznie tak myślał, to tęgo się przeliczył.
Znalazłem fakturę za poprzednie okulary, na której wyszczególnione było wszystko to, co zamówiłem. Różnic w usługach nie było wcale. Nowe okulary zawierały wszystko to, co stare, więc o jakichkolwiek oskarżeniach o próbę ugrania czegoś na tej sytuacji nie było mowy. Oczywiście wysłałem ją do klienta z informacją, że nic przed nim nie ukrywam ani nie próbuję go oszukać.
Myślicie że to pomogło? Ani trochę.
Kwota na fakturze była inna, co zostało mi wypomniane. Klient napisał, że otrzymał właśnie dowód na to, jak próbuję go oszukać. Ponadto poinformował mnie, że jeśli nadal będę żądał pełną kwotę za tę fakturę, sprawa trafi do prawnika.
I tak, kwota była inna, ale dziwne jakby była taka sama, skoro poprzednie okulary były zamawiane parę lat wcześniej. Ceny ulegają zmianie i każdy po podstawówce jest tego świadomy.
Napisałem więc klientowi, że ma zapłacić za całą fakturę i wziąć odpowiedzialność za zachowanie swojego syna. Podkreśliłem kilkukrotnie to, że zarówno ja jak i Monika prosiliśmy go o nietestowanie rowerów w sklepie, co najstarszy z rodzeństwa olał, czego efektem było zniszczenie moich okularów.
W tamtym momencie jeszcze nie używałem gróźb spotkania z prawnikiem, ale jak dostałem przelew od tego faceta na kwotę trzystu złotych, to autentycznie się wkurzyłem. Nie dość, że byłem na wpół ślepy nie ze swojej winy, bo stare okulary pomagały widzieć świat wyraźnie, ale o czytaniu czy pracach precyzyjnych nie było mowy, to jeszcze na dodatek ojciec dzieciaka, przez którego to wszystko się działo, stwierdził że nie będzie płacił za zniszczenia.
Gdy dostałem przelew natychmiast wysłałem kolejnego maila i napisałem, że jeśli nie dostanę w ciągu dwóch dni reszty pieniędzy, idę do prawnika, który z kolei skieruje sprawę do sądu. Miałem dowody i świadków, więc byłem pewny siebie.
Nie dostałem żadnej odpowiedzi na tamtą wiadomość. Przelewu z brakującą kwotę również, więc spełniłem swoją groźbę i trzeciego dnia udałem się do kancelarii prawnej, gdzie zostało sporządzone odpowiednie pismo, które z kolei następnie wysłano do tego człowieka. Adres miałem, bo on również został spisany po tym zdarzeniu. Dokument musiał być dostarczony listem poleconym, więc nie pisałem w tej sprawie żadnych maili, przez co na kolejny kontakt z tym człowiekiem czekałem jakieś cztery dni.
Najpierw był mail, na który nie odpisałem. W dużym skrócie chodziło w nim o to, że takie pisma są nic nie warte i zostanie to przez niego potraktowane jako nękanie, bo przelew do mnie został już wysłany. Potem, gdy nie odpowiedziałem, następnego dnia mężczyzna ten zadzwonił. Najpierw zapytał mnie, czy dostałem jego wiadomość. Zapytałem więc, o jaką wiadomość chodzi, a gdy usłyszałem o sprawie związanej z okularami, szybko wyklepałem formułkę ,,wszystko zostało już napisane, proszę kontaktować się z moim prawnikiem", po czym się rozłączyłem.
Brutalnie i nieładnie, wiem. Ale nie miałem już żadnych innych możliwości, bo facet ewidentnie próbował uniknąć odpowiedzialności, a ja nie miałem narzędzi do wyegzekwowania zapłaty za dokonane zniszczenia. Tak więc musiałem w ten sposób zagrać.
Po tym telefonie nastąpiło jeszcze kilka innych. Rozmowy trwały maksymalnie piętnaście sekund i kończyły się moją wyklepaną z pamięci formułką. Wiedziałem, że jeśli zacznę rozmowę z tym człowiekiem, będzie on próbował mi grozić albo wymusić na mnie opuszczenie ceny za nowe okulary. O narywaniu mnie czy rejestrowaniu rozmowy nie będę wspominał.
Tak czy inaczej skończyło się na tym, że przez cały tamtejszy dzień średnio co godzinę musiałem rozmawiać z tym człowiekiem i mówić, że nie udzielę mu żadnych informacji w sprawie tej faktury. A że próby dodzwonienia się do mnie okazały się bezskuteczne, to nadszedł czas na bezpośrednią konfrontację.
Pojawił się jednak pewien drobny problem, ponieważ gdy on przyszedł do mojego sklepu, ja akurat w nim nie byłem. Na miejscu w sklepie znajdowała się jedynie Monika, która najpierw zadzwoniła do mnie, żeby poinformować mnie o zaistniałej sytuacji, a następnie jak mantrę powtarzała temu człowiekowi, że nie udzieli żadnych informacji.
Gdy pojawiłem się w sklepie piętnaście minut po jej telefonie z dwiema kawami ze stacji benzynowej ( bo to po nie poszedłem ), zastałem widok ojca dzieciaka, który uczynił mnie na wpół niewidomym, drącego japę na Monikę, która ze stoickim spokojem nie próbując go przekrzyczeć odpowiada, że nie udzieli mu żadnych informacji na temat faktury. A ponieważ pojawiłem się ja, uwaga tego człowieka skupiła się na mnie.
Najpierw zaczął na mnie krzyczeć, że jestem oszustem, jednak nie zwracałem na niego uwagi. Zamiast brać udział w tej kłótni zwyczajnie podałem Monice jej kawę i jak gdyby nigdy nic wróciłem na swoje stanowisko robocze, skąd powiedziałem do tego mężczyzny ,,nie udzielam żadnych informacji, proszę kontaktować się z moim prawnikiem". Miałem ochotę powiedzieć mi coś więcej. Coś w stylu, że sam się o to prosił, ale ugryzłem się w język, bo byłoby to mało profesjonalne z mojej strony.
Przez kolejne minuty musiałem wysłuchiwać litanii o tym, jakim to jestem oszustem i próbuję dorobić się na cudzej krzywdzie. Że pewnie podrobiłem obie wysłane do niego faktury, że wybrałem sobie najdroższe z możliwych opcji, że mogłem rozłożyć taką kwotę na raty, bo nie każdego stać na zakup tak drogich okularów, z czym w ogóle się nie liczę. Cały czas mówił podniesionym głosem, a gdy odpowiadałem mu moją formułką, darł się jeszcze bardziej i krzyczał, że wcześniej jakoś ze mną można było wszystko załatwić, a teraz nagle się nie da.
Najbardziej zapadającą w pamięć kwestią było to, że te trzysta złotych przelane kilka dni wcześniej do według tego człowieka pieniądze uzbierane przez jego najstarszego syna. Tylko tyle chłopak miał i tyle mógł mi zapłacić, a ja teraz wymagam od niego, w sensie tego chłopaka, dużo większej kwoty, co świadczy o mojej bezduszności. Jakby wplątywania dzieci było mało, chociaż w sumie akurat w tej kwestii ciężko było nie ciągnąć tego chłopaka do tej afery, bo to wszystko zapoczątkował, to jeszcze wysunięto argument, że pewnie wziąłem te okulary na firmę i odliczę sobie ich zakup od podatku.
Jedynym momentem, w którym powiedziałem coś innego poza formułką, był moment w którym ten facet wytknął mi niepotrzebną usługę, jaką było skracanie szkiełek. W tym momencie odpowiedziałem, że wcześniejsze okulary również były skracane, bo gdybym nie zamówił tej usługi, w moich nowych okularach wyglądałbym jak Stępień z trzynastego posterunku. To że powiedziałem coś innego poza ,,kontaktuj się z moim prawnikiem" zadziałało na niego bardzo zachęcająco, bo podejmował kolejne próby wpłynięcia na mnie za pomocą argumentów typu ,,bo można taniej" i ,,bo już dostałeś kasę".
Efekt jego wizyty był taki, że nie dowiedział się niczego, a ja i Monika musieliśmy odgrzewać kawę w mikrofalówce na zapleczu. Niestety taki napar nie smakuje już tak dobrze jak prosto z ekspresu, co jeszcze bardziej nas zirytowało.
Na szczęście tego dnia poza tym jednym wydarzeniem żadne inne nie napsuło mi i Monice więcej krwi.
Kolejne dwa dni nie obfitowały w żadne interesujące wydarzenia. Człowiek, którego syn rozwalił mi okulary, również się nie odzywał. Trzeciego dnia natomiast niespodziewanie dostałem przelew na konto z brakującą kwotą.
Mam nadzieję, że historia się podobała. Jak zwykle w tym miejscu poproszę o strzałeczkę oraz komentarz, bo to mi strasznie pomaga w pisaniu moich historii. Jeśli zapewniłem ci dobrą rozrywkę udostępnij tę historię, a jeśli nie chcesz żadnej przegapić, zostaw follow.
Serdecznie podziękowania dla moich patronów, Maurycego, Avarikk i Jakuba.
To tyle ode mnie. Do zobaczenia następnym razem.
Komentarze
Prześlij komentarz