Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

 No i miało być krótko, ale jak zwykle wyszła mi z tego historyjka.

Tak, z tej strony gość od rowerów, jednak tym razem nie będzie to wpis, w którym opisuję specyficzne wizyty moich klientów. Zamiast tego będzie coś innego, bo to co ostatnio się wyprawia w otoczeniu mojej przyjaciółki sprawia, że zaczynam tracić wiarę w ludzką inteligencję. Przez naprawdę kawał czasu myślałem, czy aby na pewno o tym pisać, bo jest to coś zupełnie innego od publikowanych przeze mnie treści, ale po namowach mojej pracownicy, jej chłopaka i paru innych znajomych, postanowiłem to zrobić.

Próbowałem to napisać chyba z sześć razy, ale finalnie chyba udało mi się to jako tako dobrze skleić w całość. Poważnie, poprawiałem wpis nawet na chwilę przed wstawieniem go tutaj, bo bez przerwy mam wrażenie, że o czymś tu zapomniałem.

I tak, materiał opisuje jako śmiechotreść, bo sam nie wiem, czy z tego wszystkiego mam się śmiać czy płakać.

Klasycznie dziękuje moim patronom, Maurycemu oraz Jakubowi. A także gorące i serdeczne podziękowania należą się Avarikk.

Zapraszam i życzę miłego czytania.

W moim sklepie rowerowym poza mną samym pracuje jeszcze moja najlepsza przyjaciółka od czasów dziecięcych, Monika. I to ona będzie w tej historii główną bohaterką, bo to na podstawie jej relacji powstał ten wpis. No i jednej mojej, ale nie uprzedzajmy faktów. A więc przechodząc do rzeczy.

Monika jest obecnie na ostatnim roku studiów. Nie ma tu znaczenia na jaki kierunek, natomiast ważne jest to, że Monika poszła tam ze swoją koleżanką. Dla zachowania pewnej anonimowości powiedzmy, że ta koleżanka ma na imię Kasia. Dziewczyny poznały się w liceum i chodziły do jednej klasy. Ogólnie przyjaźń jak każda inna, z tym że akurat relacja Moniki i Kasi nie zakończyła się po skończeniu szkoły. Tak jak wspomniałem, obie poszły na tą samą uczelnie, w dodatku na dokładnie ten sam kierunek.

Studia pewnie kojarzą się wam z młodymi ludźmi, którzy w dzień zdobywają wiedzę, a popołudniu pracują na swoje utrzymanie. Bo jakoś tak zawsze śmiesznie wychodzi, że jako młody dorosły chcąc nie chcąc pracować gdzieś trzeba, niezależnie od tego, jaki kierunek życia się wybrało. I z dziewczynami nie było inaczej. Z tym że po paru perypetiach zawodowych, nie wnikajcie jakich, Monika znalazła zatrudnienie u mnie w sklepie już na ostatnim roku liceum. Kasia natomiast błąkała się od jednej pracy do drugiej, nie mogąc znaleźć stałego zatrudnienia. Najdłużej pracowała w pewnym markecie z charakterystycznym owadem w nazwie, jednak również i tam nie zagościła zbyt długo.

I nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że to jej nie przedłużali umowy. Dziewczyna nie jest niedorajdą życiową. Po prostu warunki pracy w miejscach, do których trafiała, to była jakaś pomyłka. Od niepłatnych nadgodzin, przez wykonywanie pracy niezawartej w umowie, aż po współpracowników i kierowników, którzy widzieli problemy wszędzie, tylko nie u siebie. O spóźnieniach w wypłatach nie będę wspominał.

Nie ma się więc co dziwić, że po tylu niedogodnościach, gdy ktoś zaproponował Kasi pracę z możliwością szybkiego zarobku, do tego w pełni zdalną i niewymagającą wysiłku fizycznego, dziewczyna dosłownie wpadła w euforie.

Ale ja nie chcę być stronniczy. To że dziewczyna wdepnęła w coś śmierdzącego wiedziałem już od samego początku. Wiecie, są pewne znaki, że od firmy czy jednostki trzeba trzymać się z daleka. A uwierzcie mi na słowo, jeśli ktoś zacznie w takim miejscu pracować, to naprawdę nie chcecie mieć później do czynienia z kimś takim. Bo ciągłe gadanie o tym, ile się ma możliwości, jak można zmaksymalizować swoje zarobki, jak zamienić telefon w narzędzie do zarabiania, w co najlepiej inwestować czy to, kiedy jest najlepszy czas na samorozwój, działa jak ostry kebab o trzeciej w nocy po ostrym melanżu. Na początku niby fajnie, ale po paru godzinach zaczyna człowiek żałować decyzji.

I akurat to piszę z własnego doświadczenia, bo sam też rozmowy z taką osobą doświadczyłem. Na szczęście facet w porę się opamiętał, zanim wydał tam większą kwotę.

I niestety takim człowiekiem stała się Kasia. A jej historia, opowiedziana przez Monikę, przedstawia się tak.

Kasia odpowiedziała na ogłoszenie o pracę. Firma zajmowała się obsługą mediów społecznościowych i poszukiwała pracownika na stanowisko , tu z pamięci ,,specjalista ds. social marketingu". A sama praca miała polegać na odpowiadaniu na wiadomości, tworzeniu treści i takich tam. Później okazało się, że trzeba też prowadzić sprzedaż, bo te treści miały służyć właśnie temu. Na papierze wygląda bosko. Jeszcze lepiej zrobiło się, gdy do Kasi odezwał się przedstawiciel tej firmy i zaprosił ją na rozmowę, która to odbyła się zdalnie.

No i się zaczęło.

Na początku polegało to tylko na udostępnianiu jakiś produktów na swoim profilu w mediach społecznościowych. Potem, gdy to nie przynosiło rezultatów, opiekun Kasi ( taki niby menager ) zaproponował jej, żeby zaczęła być bardziej bezpośrednia. No i była. Nie tylko zamieszczała posty, ale też zaczęła pisać do znajomych, a jeszcze później do nich dzwonić i nagabywać, żeby tylko coś kupili.

Nie muszę chyba wspominać, że takie nagabywanie to nic fajnego i parę znajomości można przez to stracić.

Czy Monika również się zniechęciła do swojej koleżanki? Akurat ona nie. Widzicie, firma ta zajmowała się sprzedażą perfum, kosmetyków i tak dalej. A że ceny mieli niezłe, to czasami Monika coś kupiła. Z jej perspektywy była to najnormalniejsza transakcja na świecie. Zwłaszcza że wszystko było legalne. Monika dostawała nawet fakturę za te zakupy.

Problem zaczął robić się w momencie, gdy przyszło do wypłaty. Kasia nie spodziewała się jakiś mega kokosów, bo nie sprzedała tego jakoś bardzo dużo. Tylko że jej wypłata po miesiącu pracy wynosiła równe zero. Dlaczego? Tu wychodzi wspomniana w tytule bezczelność. Opiekun Kasi powiedział jej, że zarobiła całkiem nieźle, ale żeby dostała te pieniądze, musi znaleźć kogoś jeszcze, kto zatrudni się w tej firmie.

Ja na miejscu tej dziewczyny pierniczyłbym całą tą sprzedaż, ale niestety ona brnęła dalej. Znalazła nawet paru chętnych do pracy, jednak jej opiekun powiedział, że to za mało i musi znaleźć więcej osób. Próbowała nawet namówić Monikę, jednak ona się nie zgadzała mając na uwadze to, że naprodukuje się próbując coś sprzedać, a finalnie nie dostanie za to złamanego grosza. A ponieważ więcej chętnych do pracy nie było, to opiekun Kasi zaproponował jej płatne kursy z pozyskiwania nowych klientów i partnerów.

Mnie w tym miejscu zapaliłaby się, nawet nie czerwona lampka, tylko cholerna latarnia.

Czy Kasia się na nie zgodziła? O zgrozo tak. Nie wiem dokładnie, co na takich kursach jest, Monika niestety też nie. Nie zmienia to faktu, że Kasia po pierwszym takim kursie dopisywał humor jak nigdy. Co nie zmieniło faktu, że zanim znalazła odpowiednią liczbę partnerów, by wypłacić swoje zarobione pieniądze, minęło naprawdę dużo czasu.

I tak, nie będę opisywał krok po kroku, co jeszcze Kasia robiła ani co jej proponowano, by wyszłaby mi z tego powieść. Ważne natomiast jest, że Kasia zaakceptowała absolutnie wszystko to, co jej zaproponowano.

No i może jeszcze to, jak działało to partnerstwo. W dużym skrócie, osoby które dziewczyna pozyskała, po osiągnięciu pewnego poziomu sprzedaży musiały odpalić procent Kasi, dzięki czemu z czasem awansowała na opiekuna.

Mogłem przekręcić to stanowisko, ale naprawdę nie jest łatwo mi się w tym wszystkim połapać. Monika jak mi to opowiadała musiała to rozrysować, bo ciężko jest to ogarnąć.

Uwierzcie mi na słowo, duma Kasi mówiącej o tym, ile to osób ma pod sobą i jaką ekipą zarządza jest niedoopisania.

Ale idąc już do sedna historii.

Z czasem Kasia coraz bardziej naciskała Monikę na to, żeby dołączyła do jej, jak to nazywała, ,,ekipy". Bez przerwy mówiła o tym, jak łatwo jest zarabiać naprawdę duże pieniądze, siedząc w domu i klikając parę razy w telefon podczas oglądania kolejnego sezonu Dr. House'a. Kilka razy, spotykając się na mieście Kasia nie omieszkała pokazać Monice swojego salda w jakieś aplikacji, które wynosiło mnie więcej tyle, ile wynosiła wartość mojego motocyklu. Raz nawet, gdy Monika pomimo ,,jasnych" dowodów nadal nie była przekonana, Kasia umówiła ją, po chyba godzinnym przekonywaniu, na spotkanie z jej opiekunem.

I żeby tu była jasność, Monika zgodziła się tylko dla świętego spokoju. Moja najlepsza przyjaciółka nie jest uwikłana w żadne szemrane interesy.

Ale spotkanie faktycznie się odbyło. Jak przebiegło? Facet przyjechał po nią i Kasię swoim czerwonym Jaguarem i zawiózł do jednej z kawiarni w centrum. Tam naopowiadał Monice o możliwości zarabiania pieniędzy bez wychodzenia z domu dzięki klikaniu w telefon. Gdy Monika grzecznie, naprawdę bardzo grzecznie odmówiła twierdząc, że ma już dobrze płatną pracę, facet zaczął ją przekonywać, że takie możliwości, jakie on oferuje, nie wymagają pełnego zaangażowania i można je robić nawet będąc zatrudnionym w innej firmie. Oczywiście nie omieszkał wykpić jej obecnego stanowiska i zarobków, pomimo że dziewczyna właściwie nic mu o nich nie powiedziała, a jedynie napomknęła, że nie chce kupować nowego samochodu, bo do pracy dojeżdża sobie rowerem, a auto służy jej tylko do dalszych wypadów za miasto.

Nie wiem, być może tamten gość uznał jazdę rowerem do pracy za szczyt ubóstwa, a może stwierdził, że Aygo należące do mojej przyjaciółki to jakaś marna imitacja prawdziwego samochodu.

Czy Monika zgodziła się na podjęcie pracy? Nie. Niestety dla niej facet był strasznie upierdliwy i za nic nie chciał przyjąć odmowy. Monika nie chcąc dłużej z nim rozmawiać i jednocześnie z całych sił starając się pozostać w dobrych relacjach z Kasią postanowiła zastosować manewr ostateczny. Najpierw udała, że brzuch ją zabolał, potem w te pędy rzuciła się do toalety, a gdy wróciła powiedziała Kasi i jej opiekunowi, że dostała miesiączkę. Efekt był taki, że udało jej się wymknąć z kawiarni pod pretekstem pójścia do sklepu po podpaski. Kasia poszła razem z nią, a facet od zarabiania w internecie został. Gdy Monika kupiła to, co miała kupić obwieściła, że musi pilnie wracać do domu. Tu Kasia nie dyskutowała, zaproponowała jedynie, że jej opiekun może ją odwieźć, jednak ona szybko odmówiła twierdząc, że boi się zabrudzić foteli w tak drogim samochodzie.

Wymówka perfekcyjna, sami przyznajcie.

Tak czy inaczej Monika zadzwoniła po swojego chłopaka, a gdy ten przyjechał, dziewczyny się rozstały.

I tu historia mogłaby się skończyć, ale nie. Bo Kasia po tym spotkaniu stała się jeszcze bardziej upierdliwa.

Początkowo tylko pisała wiadomości i dzwoniła z propozycją kolejnego spotkania. Gdy jednak Monika konsekwentnie odmawiała, zaczynała zagadywać ją na uczelni, a potem przychodzić pod byle pretekstem do jej mieszkania. Monice jednak zawsze udawało się jakoś wykręcić, w końcu dziewczyna ma doświadczenie w zbywaniu upierdliwych ludzi. Niestety, gdy działania Kasi nie przynosiły należytego efektu, ta zmieniła taktykę i zamiast odwiedzać swoją przyjaciółkę w domu lub do niej dzwonić, zaczęła pojawiać się w moim sklepie.

Za pierwszym razem Kasia trafiła na godziny szczytu, podczas których ja i Monika mieliśmy tyle roboty, że na żadne prywatne rozmowy nie było szans, więc szybko odpuściła. Co nie oznaczało, że nie próbowała coś na tym ugrać, bo próbowała wypytać Monikę, kiedy jest mniejszy ruch, żeby mogła wpaść. Na jej nieszczęście Monika zawsze odpowiadała, że ruch zawsze jest spory, co później w naprawdę bezczelny sposób wykorzystywała Kasia. Mówiła jej, że po dołączeniu do ,,ekipy" jedyny zapierdol, jaki Monikę czeka, to ten na zakupach.

Ale na jednej wizycie się nie skończyło. Kasia przychodziła parę razy, jednak zawsze Monice udawało się jakoś wykręcić i znikała na zapleczu, zobaczywszy wcześniej swoją przyjaciółkę przez okno, albo podchodziła do roweru na serwisie, którym ja się zajmowałem, i zaczynała go naprawiać, co swoją drogą komicznie wyglądało. Wyobraźcie sobie widok faceta ubranego w strój serwisowy i uwalonego smarem siedzącego przy komputerze, bo to właśnie robiłem w takich sytuacjach, oraz dziewczynę ważącą nieco ponad pięćdziesiąt kilo siłującą się z wolnobiegiem. I wszystko byłoby piękne, bo w takich momentach Monika mówiła tylko, że jest zajęta, ale Kasia nie omieszkała wtrącić w takich sytuacjach swoje trzy grosze. Mówiła o tym, że w jej ,,ekipie" w życiu nie musiałaby urabiać się po łokcie w jakimś gównie.

Jako przedstawiciela klasy serwisantów rowerowych nie powiem, gotowałem się od środka słysząc coś takiego. Naprawdę uwielbiam tę pracę i mówienie o niej w taki sposób doprowadza mnie do wściekłości.

Taki mój mały kompleks zawodowy.

Tak czy inaczej nie reagowałem na jej wizyty ani zaczepki w moją stronę, bo jakby nie patrzeć, Monika świetnie radziła sobie z pozbywaniem się Kasi, więc moja interwencja była zbędna.

A przynajmniej do czasu jej ostatniej wizyty.

Kasia wpadła akurat w momencie, gdy Monika robiła coś na komputerze. Jako że nie było rowerów na serwisie, a pojawienie się Kasi było nagłe i ucieczka na zaplecze nie wchodziła w grę, to została tylko rozmowa. No i się zaczęło.

Najpierw klasycznie, że fajnie byłoby się spotkać, potem coś o swoich zarobkach a następnie propozycja dołączenia do, i tu będzie nowość, projektu. Jaki to projekt i na czym polegał, nie wiem choć się domyślam. Tak czy inaczej Monika z uporem maniaka i już naprawdę utraciwszy to tego wszystkiego cierpliwość cały czas odmawiała, co zmusiło Kasię do wytoczenia ciężkich dział. Najpierw jej przyjaciółka, z którą znają się od pierwszej klasy liceum stwierdziła, że Monika marnuje się w byle jakim serwisie rowerowym i jest stworzona do pracy gdzieś, gdzie zacznie zarabiać prawdziwe pieniądze oraz, co ważniejsze, będzie swoim własnym szefem. Potem, gdy Monika jakoś tak nadal nie była przekonana, zaczęła wytykać jej, że być może zwyczajnie boi się zaryzykować, ale może być spokojna, bo będzie miała bardzo doświadczonego opiekuna. Gdy Monika nadal odmawiała, coraz bardziej podnosząc głos i trzymając swoją odporność psychiczną resztkami silnej woli, Kasia zaczęła robić z siebie ofiarę. Jak? Stwierdziła, że daje Monice tak doskonałą ofertę pracy, a ona zamiast tego docenić, odrzuca ją i zamiast starać się być w jednym procencie najbogatszych ludzi, woli pracować za minimalną krajową i cieszyć się z byle jakich wakacji raz do roku nad Bałtykiem.

Może to czas na wyjaśnienie, bo coś czuję, że komentarze polecą - Monika zarabia u mnie więcej niż minimalna i prędzej nerkę sprzeda, niż pojedzie na wakacje nad polskie morze po wydarzeniach sprzed kilku lat. Ale o tym może kiedy indziej, o ile Monika mi na to pozwoli, bo tamtejsze wydarzenia na jednym wpisie się nie zmieszczą. No i na marginesie, moja przyjaciółka średnio co dwa lata leci na wakacje do Hiszpanii razem z chłopakiem.

A ja sam prędzej Rometa i Forda sprzedam a psa do schroniska oddam, niż pozwolę żeby Monika zarabiała minimalną krajową.

Ale wracając do historii właściwej.

Widząc jak Monika kipi z wściekłości i dostaje zapaści psychicznej postanowiłem zrobić coś, czego bardzo nie lubię. Wszedłem w rolę szefa tyrana i powiedziałem Monice, że jest w pracy i ma swoje obowiązki do wypełnienia. Oczywiście nie zrobiłem tego, żeby ją pogonić i na co dzień pozwalam jej na rozmowy ze znajomymi, ale tutaj sytuacja tego wymagała dla ratowania jej zdrowia psychicznego. Myślałem, że to załatwi sprawę, bo Monika szybko podłapała mój pomysł i powiedziała Kasi, że musi wracać do pracy.

Oj, jak bardzo się pomyliłem. Kasia powiedziała, celowo głośno i wyraźnie, że Monika w ogóle nie powinna tu być, w domyśle chodziło o mój sklep, bo tak inteligentna i ładna dziewczyna jak ona powinna pracować sama na siebie, a nie na mnie. Jakby tego było mało, porównała mnie do Janusza wyzyskującego swoich pracowników, a siebie do jakiegoś zbawcy, niosącego na srebrnej tacy wielkie możliwości.

I ponownie zrobiłem coś, czego naprawdę nie lubię. Tym razem, zwracając się bezpośrednio do Kasi powiedziałem jej, żeby nie zagadywała Moniki, jeśli ona sobie tego nie życzy. Na wszelki wypadek dodałem również, że jeśli chce coś kupić, powinna z tym przyjść do mnie. Czułem, że zrobiłem to nieco zbyt agresywnie, ale mimo nie bycia uczestnikiem tej rozmowy, to byłem nią równie zmęczony, co Monika.

Kasia, na całe szczęście postanowiła w końcu odpuścić, jednak nie zrobiła tego, bo uświadomiła sobie jak nudno i upierdliwie się zachowywała. Nim pomaszerowała w stronę wyjścia, najpierw nazwała mnie zerem, które nic w życiu nie osiągnie, a potem stojąc już w progu powiedziała Monice, że jeszcze jest młoda i nie jest za późno, żeby zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni.

I nie powiem, prawdopodobnie wstąpienie do projektu Kasi zmieniłoby życie Moniki. Pytanie tylko, czy zmieniłoby się ono na dobre, czy na złe. Bo ja mam takie niejasne przeczucie, że większość osób zajmująca się tego typu projektami, więcej pieniędzy wydaje na szkolenia, wyjazdy czy inne pierdoły związane z pracą dla samego siebie, niż realnie na tym zarabia. I to nie są rzeczy wyssane z palca, bo dokładnie tak przedstawia to Monika. Jakiekolwiek wyjście na miasto z Kasią, planowanie wspólnego wyjazdu czy zwykła kawa w kawiarni kończyła się tym, że nie miała jak zapłacić. Z czasem zaczęła wymigiwać się od wypadu ze znajomymi mówiąc, że musi pracować. Nie zrozumcie mnie źle, też mam czasami gorszy tydzień czy miesiąc, ale akurat Kasia taką sytuacje ma od ponad trzech lat. Bez przerwy mówi, ile to już pieniędzy nie zarobiła, a jak przychodziło co do czego, nagle okazywało się, że coś nie poszło jak należy i kasy nie ma albo jest, tylko nie może jej akurat teraz wypłacić. Efekt tego był taki, że znajomi ciągle muszą ratować ją kasą.

I żeby była jasność, ja nie wyśmiewam tego, że dziewczyna nie ma kasy. Co jak co, ale to nie jest powód do śmiechu. Ja nie potrafię zrozumieć sposobu myślenia tej kobiety, bo zamiast zmienić pracę, która realnie nie pozwala zarabiać, to brnie w nią dalej i jeszcze wciska innym kit o tym, jak to niedługo zostanie milionerką.

Ale może się mylę i mam szczerą nadzieję, bo to naprawdę fajna i inteligentna dziewczyna, że Kasia wszystkie zarobione pieniądze inwestuje gdzieś na giełdzie. Jeżeli to prawda to ja jej nie wyśmiewam. Tylko że w sposobie pozyskiwania przez nią pieniędzy naprawdę jest coś nie tak i nie wygląda to na inwestowanie.

Myślałem też, żeby podać nazwę tej firmy, ale po głębszym zastanowieniu się postanowiłem tego nie robić, bo niektórzy ludzie z mojego otoczenia mogliby skojarzyć, o jakie osoby tu chodzi, a ja nie bez powodu jednej z nich zmieniłem imię. A że profile tej osoby na portalach społecznościowych dosłownie kipią od zdjęć i filmów z logo tej firmy, to raczej nie udałoby jej się obronić przed linczem. Celowo też nie podałem, co dokładnie ta firma sprzedaje, bo perfumy to tylko taki poboczny produkt. Główny towar jest inny, ale też związany z, nazwijmy to, branżą kosmetyczną.

No a miało być króko, co nie? Przepraszam, ale się rozpisałem. Mam nadzieję, że było warto.

Tym razem zamiast prosić was o strzałeczki poproszę o coś innego, chociaż oczywiście jeśli ktoś ma ochotę to może w nią kliknąć. Udostępniajcie ten wpis, niech się niesie po internecie, żeby ludzie wiedzieli, że takim firmom, organizacją czy ludziom nie zależy sukcesie ludzi ze swojej ekipy czy jak to się teraz nazywa, tylko na zdobyciu jak najwięcej naiwniaków i wydojeniu z nich kasy.

Zachęcam do komentowania, jeśli macie swoje przeżycia albo znacie kogoś, kto przez to przeszedł, to możecie się tym podzielić w komentarzach, obiecuję, przeczytam każdy z nich i odpowiem na wszystko.

I na zakończenie jeszcze raz dziękuje moim patronom za wsparcie. Naprawdę jesteście wielcy. I mała informacja też do was - niedługo pokażę wam spis treści i pierwszą historię do książki. Potrzebuję drobnej pomocy w tworzeniu jej i mam nadzieję, że podzielicie się ze mną swoimi odczuciami. Postaram się zrobić to jeszcze w tym tygodniu, ale nie mogę tego obiecać. Ostatnimi czasy to, co dzieje się w sklepie, przerasta moje najśmielsze oczekiwania.

To tyle z mojej strony, do zobaczenia następnym razem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy władza uderza do głowy - opowieść z serwisu rowerowego

Problem ze starymi ludźmi i ich przekonaniami - opowieść z serwisu rowerowego

Rower elektryczny, ale nie elektryczny??? - opowieść z serwisu rowerowego