Epidemia złodziejstwa nadal się pleni

 Tytuł wyjaśnia chyba wszystko, o czym dzisiaj napisałem, tak więc nie będę robił długiego wstępu. Może wartym zaznaczenia jest jedynie fakt, że zamiast klasycznego złodziejaszka chcącego podwędzić mi okulary przeciwsłoneczne czy inne dzwonki rowerowe, tym razem miałem do czynienia z kimś na wyższym poziomie. Bo gość, o którym wam będę opowiadał, nie tylko podniósł wysoko poprzeczkę, ale też potrafił zaskoczyć swoją pomysłowością.

Nie przedłużając, dziękuje moim patronom, Maurycemu, Maciejowi i Jakubowi, a także Avarikk za wsparcie.

Zapraszam i życzę miłego czytania

 Wszystko zaczęło się naprawdę niepozornie. Do sklepu wszedł mężczyzna w dresach i czapce z daszkiem marki Adidas, który już od progu zaczął przyglądać się rowerom. Szczególną uwagę poświęcając tym używanym. Nie było ich jakoś specjalnie dużo, raptem cztery, z czego dwa to były rowery dla dzieci, a pozostałe to MTB i szosa. Nim ktokolwiek z nas zdążył do tego człowieka podejść, ten ruszył pewnym siebie i stanowczym krokiem w stronę stołu roboczego mojej pracownicy.

 Monika, bo tak ma na imię koleżanka pracująca u mnie, z uśmiechem jaki tylko kobieta jest w stanie wyczarować, zapytała się mężczyzny, w czym może mu pomóc.

 A właściwie chciała to zrobić, bo wypowiedź została jej przerwana w połowie. Dresik grubym i rozkazującym tonem zażądał, aby zawołała kierownika. Jako że w moim sklepie funkcji kierownika nie ma, to zainterweniowałem ja. Monika nawet nie musiała mnie wołać, bo stałem dosłownie parę metrów od niej. Tak więc poprosiłem klienta, aby podszedł do mnie, żebyśmy mogli porozmawiać nie krzycząc przez cały sklep. Dresik jednak całkowicie zignorował moją prośbę i odburknął, że on tu jest klientem i to ja mam się pofatygować do niego. Nie chcąc, aby ta kłótnia eskalowała dalej, przeszedłem te dwa metry do stanowiska Moniki.

 Po standardowej procedurze, w której musiałem się przedstawić jako właściciel sklepu, dresik powiedział mnie i Monice, że przyszedł po swój rower. Na początku zapytałem, czy ma na myśli rower oddany wcześniej do serwisu. Nie kojarzyłem faceta, ale może jego rower dawał mi do naprawy ktoś z rodziny albo znajomy. Zacząłem nawet w głowie układać sobie wyjaśnienie jego żądania o rozmowę z kierownikiem, jednak wszystkie moje domysły zostały rozwiane już chwilę później. Bo dresik na moje pytanie odpowiedział przecząco. Tak samo z resztą, gdy zapytałem o to, czy zamawiał jakiś rower, który następnie miałem przygotować do jazdy. Poprosiłem więc o wyjaśnienie, o jaki rower chodzi. Na to Dresik odparł, że chodzi dokładnie o jeden z tych stojących w dziale z odkupionymi od klientów rowerami. Nadal lekko zdezorientowały, bo nie wyglądało to jak standardowa sprzedaż, drążyłem temat dalej, a Dresik bardzo chętnie odpowiadał na wszystkie moje pytania.

 No i czego się dowiedziałem? Ano tego, że rower ten został szanownemu panu skradziony parę tygodni temu.

 Nie jest to rzecz nieprawdopodobna, raz już coś takiego przeżyłem, jednak tym razem byłem bardziej niż pewien, że rower kradziony nie był. Miałem bowiem dokument potwierdzający pierwszy zakup, a także książkę serwisową poprzedniego właściciela. I to powiedziałem Dresikowi, na co on mi odparł, że na pewno te dokumenty są podrobione i jeśli nie chcę mieć przez to problemów, to mam natychmiast oddać mu JEGO rower. Zamiast jednak spełnić jego życzenie postanowiłem jeszcze chwilę pociągnąć go za język i dopytałem, czy zgłosił sprawę na policję a także czemu uważa, że to akurat ten rower jest jego.

 Odpowiedzi były takie, jak możecie się spodziewać.

Na policji nie był, bo "z psiarskimi się nie gada", a jako dowód na poparcie swoich racji stwierdził po prostu, że wie jak wyglądał jego rower.

Historia już zaczynała robić się naciągana, chociaż na początku naprawdę wierzyłem głęboko w jakąś drobną pomyłkę. Widząc jednak, dokąd to wszystko zmierza, poprosiłem Dresika o podejście do mojego stanowiska roboczego, gdzie oprócz narzędzi, laptopa, telefonu i kubka z kawą miałem też dokumenty, w tym umowę potwierdzającą nabycie tego konkretnego roweru. Miałem też, jak pisałem wcześniej, fakturę potwierdzającą legalne nabycie go ze sklepu oraz książkę serwisową. O żadnej pomyłce nie mogło być mowy, bo podrobienie tych dwóch rzeczy w tak perfekcyjnym stanie jest prawie niemożliwe.

Nie zdążyłem jednak nic pokazać, bo gdy tylko ja ruszyłem w stronę mojego stanowiska roboczego, Dresik żwawym krokiem podszedł do wskazanego przez siebie wcześniej roweru i jak gdyby nigdy nic, po prostu go sobie wziął.

Monika widząc to krzyknęła w jego stronę, każąc mu go zostawić, na co on nie przerywając tej bezczelnej próby kradzieży stwierdził ponownie, że to jego rower. Ja stałem za daleko i nie zdążyłbym prawidłowo zainterweniować, jednak Monika zachowała się w tej sytuacji wzorowo, bo zamiast siłować się z bądź co bądź silniejszym od siebie typem, zwyczajnie podbiegła do drzwi i zamknęła je na klucz, po czym uciekła na zaplecze.

Na scenie pozostała już tylko nasza dwójka.

Dresik, wpieniony do granic wytrzymałości, najpierw z delikatnością na jaką stać tylko ludzi jego pokroju, kazał mi natychmiast otworzyć te drzwi, bo w przeciwnym razie je wyważy. Ja natomiast kazałem mu zostawić rower, bo ten cały czas trzymał i ani myślał puścić. Pół minuty później podszedł do mojego stanowiska roboczego i walnął pięścią w drewniany blat tak mocno, że kilka leżących na nim narzędzi i kubek z kawą aż podskoczył. Kazałem mu się uspokoić, jednak był tak zdeterminowany, żeby zabrać stąd ten rower, że o żadnym spokoju nie mogło być mowy. Zamiast tego zaczął mi grozić, wymachiwać pięściami dosłownie kilka centymetrów od twarzy i kopać szafkę narzędziową tak mocno, że mimo zablokowanych kółek ta przetoczyła się o parę centymetrów. Był to też ten moment, w którym prawie zwymiotowałem.

Bo wcześniej Dresik mówił krótko i trzymał się w pewnej odległości ode mnie. Teraz jednak darł się na całe gardło zaledwie pół metra przede mną, czułem obrzydliwy smród z jego paszczy, zupełnie jakby jego zęby nigdy nie miały do czynienia z pastą do zębów.

Gdy zaczął wchodził mi na teren serwisu, czyli miejsca oddzielonego taśmą do którego nikt poza pracownikami dostępu nie ma, grożąc mi przy tym połamaniem nóg, postanowiłem działać. Wyciągnąłem spod lady mój kij golfowy i użyłem go, żeby utrzymać dystans między nami.

Nie, nie walnąłem go nim ani razu. Tak naprawę jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żebym użył go w jakiś inny sposób, niż jako narzędzie ułatwiające mi perswazję.

Nasza kłótnia trwała chyba przez dobre pięć minut, w trakcie których na zmianę grożono mi pobiciem, zdemolowaniem sklepu i spaleniem mi chaty. Jakimś cudem wszystkie moje rowery i inne towary nie uległy uszkodzeniu, co uznaje za spory sukces w tym wszystkim.

Finał tego wszystkiego zakończyli dopiero stróże prawa, którzy z początku oczywiście jak wejść nie mieli, bo jedyne drzwi nadal były zamknięte. Zawołałem więc Monikę, żeby otworzyła drzwi, a ja w tym czasie trzymałem Dresika na dystans, bo chyba bym mu jaja odgryzł, gdyby mojej najlepszej przyjaciółce przez niego włos z głowy spadł.

Reszta potoczyła się szybko i nieco śmiesznie.

Gdy policjanci weszli do środka, jeden z nich spojrzał na Dresika i zapytał "Co Maciek, znowu cię złapali? Co znów ukradłeś" Tak więc facet stróżom prawa był znany.

I co? Zawinęli go? Bardzo chciałbym wam opowiedzieć, jak zakuwali go w kajdanki i wyprowadzali ze sklepu, ale niestety nic takiego się nie wydarzyło. Wszak przestępstwa nie popełnił, a wytłumaczenie na próbę kradzieży miał całkiem solidną. Nawet gdybym to zgłosił, to nic bym tym nie wskórał.

Jak to wszystko się skończyło? Policja spisała zeznania i nakazała Dresikowi opuścić sklep. Ten, świadom swojej przegranej, wykonał polecenie w milczeniu, trzymając język za zębami zapewne tylko po to, aby przypadkiem nie wypalić czegoś, co by obraziło policjantów.

Pozostaje jeszcze tylko kwestia jego zachowania i gróźb, jakie wobec mnie stosował. Tego niestety wam tu przedstawić jeszcze nie mogę.

I tu w zasadzie kończy się moje spotkanie z tym człowiekiem. Poza groźbami słownymi nie doświadczyłem od niego żadnej innej formy przemocy, poza próbą zachwiania moją świadomością za pomocą broni biologicznej.

Mam jednak pytanie do osób pracujących lub prowadzących sklepy, nie tylko rowerowe. Czy wy też macie wrażenie, że złodziei jest coraz więcej? Bo ja tak. Mało tego, zaczynają być coraz bardziej bezczelni. Pomijam już to, co wydarzyło się w moim sklepie parę dni temu, ale mam sporo przyjaciół i znajomych, w tym moją przyszłą żonę, którzy pracują w sklepach i to co się u nich dzieje przechodzi ludzkie pojęcie.

U znajomego pracującego w sklepie budowlanym jakiś gość próbował wynieść pigmenty, narzędzia i czapkę roboczą, awanturując się przy tym z ochroniarzem, że ten nie ma prawa go zatrzymywać i ma go wypuścić, bo on ma swoje prawa.

U mojej ukochanej jakiś typ wszedł do sklepu, przeszedł trzy kroki, złapał za karton z butami, po czym dał w długą. Na jego nieszczęście drzwi od galerii handlowej otwierały się zbyt wolno i ochroniarz razem moją narzeczoną zdążyli go złapać. Buty odzyskali, ale złodziej nawyzywał moją przyszłą Panią Majstrową od niemytych pi…, a ochroniarzowi na do widzenia pokazał środkowy palec.

Kolega pracujący w sklepie sportowym też miał nieciekawą sytuację. On i paru innych pracowników miało na oku typa pakującego skarpetki, buty, frotki i inne pierdoły do plecaka. Trzech pracowników stanęło więc przy wyjściu, a dwóch innych chodziło za nim i obserwowało. Złodziej jednak w porę ogarnął, co się dzieje i zamiast próbować wyjść z fantami, dał nogę drzwiami ewakuacyjnymi.

Najciekawszą jednak historię jak dotąd miała moja babcia, która prowadzi małą pizzerię. Tak dla kontekstu, to jest wprawdzie miła i kochana babunia, ale też jednocześnie wielki kawał baby, której lepiej nie podpaść.

Któregoś dnia przyszedł do niej złodziej, z opisu wynika że był to Dresik, i zaoferował swoje produkty.

Reklamował, czego to on nie ma w bardzo okazyjnych cenach. Jakieś ręczniki za dychę, które normalnie kosztują

trzydzieści złotych. Dezodoranty po piątaku. Colę i pepsi dwa litry za pięć złotych. Okulary przeciwsłoneczne za dziesięć złotych. A nawet buty do garnituru za pięć dych. Absurdalne było to, że moja ukochana mówiła, jak to kilka dni wcześniej te właśnie buty ktoś zawinął ze sklepu, w którym pracuje.

Co zrobiła moja babunia?

Pogoniła go tak srogo, że ten w panice wybiegł z jej pizzerii. Ale nawet na ulicy ten gość nie mógł się czuć bezpieczny, bo starsza pani wyszła za nim i krzyczała na całe gardło coś w stylu " i nie pokazuj mi się tu więcej, tu złodzieju". Z jej relacji mało brakło, żeby walnęła mu w łeb łopatą do pizzy. A było blisko, bo facet po pierwszej odmowie zaproponował swoje złodziejskie usługi i obwieścił, że może ogarnąć ketchup i inne sosy po dwa złote za butelkę.

To właściwie wszystko, co dzisiaj przygotowałem. Jeżeli historia się podobała został strzałeczkę i komentarz, a jeżeli nie chcesz żądnej przegapić, kliknij follow na profilu. Dziękuje również moim patronom i zachęcam do dołączenia do nich, bo dwie pierwsze historie do książki już są dla nich dostępne.

Dzięki raz jeszcze i do zobaczenia następnym razem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Elektryka prąd nie tyka

Ludzie, którzy są kulą u nogi

Bycie mądrzejszym od każdego nie popłaca