Święta kradzież

 Już wielokrotnie pisałem o tym, jak perfidni i bezczelni potrafią być złodzieje. Dla wielu z nich, nie wiadomo czemu, przywłaszczenie sobie cudzej własności to za mało i dodatkowo muszą jeszcze wejść z kimś w dyskusję na temat swoich praw, jakie posiada każdy “uczciwie zarabiający” obywatel. Przyłapani na kradzieży krzyczą, wyzywają i obrażają, często już w obecności kogoś, kto ma realnie prawo zakuć ich w kajdanki.

Jak więc bronić się przed takimi ludźmi, skoro nawet więzienie im niestraszne?

Działać na własną rękę? Można, ale według mnie nie będzie to skuteczniejsze.

Zgłaszać do skutku? Co z tego, skoro ci ludzie niczego się nie uczą i jedynie więzienie jest w stanie ich powstrzymać przed kradzieżami. W dodatku po wyjściu na wolność i tak wracają na drogę przestępczą.

Publikować wizerunek? Nie jestem ekspertem od prawa, ale z tego co wiem, jest to nielegalne.

Jak teraz czytam to co napisałem, to stwierdzam że strasznie depresyjnie zacząłem, więc może czas najwyższy odwrócić nastrój o sto osiemdziesiąt stopni.

Bo okazuje się, że na część osób z półświatka przestępczego działa coś, czego w życiu bym się nie spodziewał. 

Jaka jest to metoda? Dowiecie już za chwilę w kolejnej części sagi z serwisu rowerowego.

Klasycznie dziękuje moim patronom za wsparcie. Mam nadzieję, że ta historia również się wam spodoba.

Zapraszam i życzę miłej zabawy.

Wcześniej dałem 6 akapitów na start, teraz 10. Starałem się dla was najlepiej jak potrafię. Tak, czytam wasze komentarze, dawajcie mi tego więcej.

W okresie przedsezonowym zazwyczaj dzieję się sporo. Bałagan z przygotowaniami na nadchodzące miesiące mieszają się z goniącymi terminami serwisowymi. Ogólnie jest naprawdę dużo pracy i czasami nawet dwie osoby w niewielkim, jak na taką branżę, sklepie rowerowym ma z tym problemy. Łatwo wtedy o jakąś pomyłkę, jednak zawsze oboje z Moniką, moją przyjaciółką i pracownicą w jednym, udaje nam się dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Mniej więcej w takim okresie do sklepu przyszli rodzice ze swoim synem, który za parę miesięcy miał przystąpić do Pierwszej Komunii. Wspominam o tym dlatego, bo okres komunijny jest jednym z najgorętszych w roku, jeżeli chodzi o sprzedaż rowerów. A dodatkowo w tej historii będzie to dość ważne.

Rodzice szukali roweru dla swojego dziecka. Syn dokonał przymiarki do kilku modeli, ale niestety większość z tego, co miałem w ofercie było w kartonie albo jeszcze nieprzygotowane do jazdy. Monika, bo to ona ich obsługiwała, oczywiście przeprosiła ich za to chyba z dziesięć razy i tyle samo wyjaśniła zaistniałą sytuację. Na szczęście rodzice i ich syn nie mieli z tym żadnego problemu ii zamiast się na nas denerwować, poprosili o pokazanie tych rowerów w katalogach. Ja żadnych takich nie posiadam, marka mi ich nie przysyła, ale mam swoje wydrukowane i zalaminowane książeczki z ofertą.

Wygląda mniej więcej to tak samo, jak Menu w niektórych knajpach. Przydaje się, kiedy jakiegoś roweru brakuje i trzeba go jakoś pokazać.

Rodzice popatrzyli, ich syn tak samo i, bo to w końcu on decydował, chłopak wybrał ten, który najbardziej mu się spodobał. Jak można się spodziewać, nie było go gotowego do jazdy ani nawet na terenie sklepu, bo akurat ten model miał do mnie trafił w przyszłym tygodniu. Na szczęście Monika, doświadczona osoba jeśli chodzi o handel rowerowy, zaproponowała przymiarkę do zbliżonego modelu. Wprawdzie na innym osprzęcie, ale z niemalże taką samą ramą i kołami, bo to one grają pierwsze skrzypce przy doborze.

Dla wyjaśnienia - chodzi o to, żeby rower był dobrany do odpowiedniego wzrostu. Przy dzieciach komunijnych jest to bardzo ważne, bo niefajnie jest zniechęcić małego człowieka do jazdy źle dobranym rowerem. Wtedy nie tylko można się przewrócić, bo się nie sięga to ziemi, ale też zaczynają boleć kolana, plecy, nadgarstki i barki.

Wracając do historii właściwej.

Monika pokazała odpowiedni model, który całej trójce się spodobał. Oczywiście poza zwykłym przymierzeniem się do roweru chłopak jeździł na nim po parkingu. Monika, widząc duży entuzjazm rodziców, zaczęła umawiać się z rodzicami chłopaka na odbiór interesującego ich modelu. Sprawdziła datę dostawy tego roweru, zapisała dane kontaktowe i na pożegnanie obwieścili, że na pewno się po niego pojawią.

Tydzień później, gdy ten rower dotarł, przygotowałem go do jazdy w pierwszej kolejności i dałem znać Monice, że może dzwonić do klientów. Ci pojawili się następnego dnia. Ich syn przymierzył się do roweru, przejechał na nim i po jego minie widać było, że ten podoba mi się jeszcze bardziej, niż poprzedni na którym jeździł.

Ale jeszcze nie doszło do transakcji.

Rodzice poprosili nas o odłożenie roweru jeszcze na jakiś czas, bo zamierzają go kupić w późniejszym terminie. Nic zaskakującego w okresie komunijnym. Wielu rodziców wolało kupować rower poza wzrokiem dziecka. Tu jednak powód był nieco inny.

Jak powszechnie wiadomo - jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Rodzice nie mieli jeszcze wystarczająco kasy na zakup. Poprosili więc o odłożenie roweru na dwa, maksymalnie trzy tygodnie, w trakcie których zaczną zbierać gotówkę.

Czy się na to zgodziłem? Nie mam serca z kamienia, oczywiście że się zgodziłem.

Rodzice tak się ucieszyli, że obiecali polecić mój sklep każdemu z rodziny, wszystkim znajomym, przyjaciołom, wystawią najlepszą możliwą opinię i wstawią post na mediach społecznościowych, że prowadzę najlepszy sklep rowerowy na świecie.

Trochę się zarumieniłem, ale mniejsza z tym.

Rower odłożyłem na zapleczę z karteczką “rezerwacja”. Oczywiście był już przygotowany i gotowy, więc pozostało tylko trzymać kciuki za sukces rodziców.

Okazało się, że dwa tygodnie później odnieśli sukces. Przyszli we dwójkę do sklepu, a gdy tylko Monika ich zobaczyła, najpierw się przywitała a potem poszła po rower. Nie byli jednak sami, jednak tym razem zamiast przyjść z synem towarzyszył im ksiądz.

Czy byłem tym zdziwiony? Początkowo nie, bo myślałem że duchowny przyszedł we własnym interesie i po prostu wszedł razem z rodzicami chłopaka. Ale w trakcie rozmowy okazało się, że się myliłem. Przyszli w trójkę odebrać ten rower.

Ale dobra, czemu rodzice przyszli z księdzem? Poświęci rower przed zakupem? Może. Ale jeśli tak, to nie miało u mnie miejsca.

Okazało się, że rodzice nie mieli kasy na zakup roweru, więc o pomoc zwrócili się do księdza w ich parafii. Ten podczas mszy prosił o datki na zakup roweru dla dziecka idącego do komunii, na który jego rodzina nie może sobie finansowo pozwolić. Finalnie uzbierana kwota wystarczyła nie tylko na zakup roweru, ale też pozwoliła na dobranie kilku dodatków.

Żeby było jeszcze ciekawiej, to ksiądz osobiście pojawił się w sklepie nie tylko po to, żeby podać pieniądze, ale też żeby ten rower przewieźć. Bo samochód rodziców chłopaka był do tego za mały i zwyczajnie rower by się tam nie zmieścił.

Chociaż pewnie jakoś by się to udało, ale żeby to zrobić trzeba by było rozkręcić wszystko, co tylko się dało.

Tak czy inaczej razem z Moniką zapakowaliśmy rower do bagażnika, z czym o dziwo nie było najmniejszego problemu, bo ksiądz był w posiadaniu Forda Mondeo. A jako posiadacz tego modelu mogę potwierdzić, że samochód ten posiada nadwyraz pojemny bagażnik.

Uciąłem sobie jeszcze małą pogawędkę z rodzicami. Dziękowali za przetrzymanie roweru tak, jakbym wyleczył ich syna z jakiejś śmiertelnej choroby. A robili to tak dlatego, ponieważ żaden inny sklep nie chciał na tak długo odłożyć tego rower. A wiecie jak to jest, gdy jest na coś bardzo duży popyt. Nierzadko zdarzają się sytuację w których tego, co chcemy kupić, zwyczajnie brakuje.

Gdyby historia skończyła się tutaj, to wyszłaby całkiem pozytywnie. No ale niestety, coś musiało się wydarzyć. I to coś było naprawdę skurwysyńskie.

Bo ukraść coś to jedno, ale okraść dziecko to sam szczyt.

Ale nie uprzedzajmy faktów.

Parę tygodni później ten sam ksiądz odwiedził mnie ponownie. Pierwsza moja myśl była taka, że może zrobił drugą zrzutkę i przyszedł kupić kolejny rower. Im bliżej jednak do mnie podchodził, tym bardziej upewniałem się, że rozmowa nie będzie przyjemna. Nie wyglądał na agresywnego. Przeciwnie, był spokojny i opanowany, ale było w nim coś takiego, co sprawiało, że robiło się jakoś tak smutniej.

No i miałem rację. O dziwo w obu przypadkach.

Zanim przeszliśmy do rzeczy, ksiądz opowiedział mi, co się wydarzyło. Otóż rodzice chłopaka nie wytrzymali i dali mu prezent jeszcze przed komunią, bo ten bardzo był podekscytowany, że dostanie własny rower. Wiecie, dziecku naprawdę ciężko jest odmówić, nawet jeśli samo o coś nie prosi. Tak czy inaczej chłopak dostał rower, jeździł na nim, dbał o niego, nawet czyścił po każdym wyjeździe. Ogólnie był bardzo szczęśliwy, aż tu nagle po niedzielnej mszy, kiedy to rower był zaparkowany na terenie kościoła, ktoś go ukradł.

I co? Kolejna zrzutka parafian na nowy rower?

Nie tym razem.

Jako że do kradzieży doszło na terenie kościoła, to duchowny razem ze swoimi kolegami po fachu ( nie wiem jak to inaczej nazwać, po prostu chodzi o pozostałych księży ) stwierdzili że sami zrzucą się na zakup nowego roweru.

Oczywiście zapytałem, skąd taka decyzja, bo przecież to nie była ich wina, że ktoś kogoś okradł. Ksiądz odpowiedział, że może wina nie leży po ich stronie, ale widząc krzywdę dziecka żaden z nich nie może po prostu przejść obojętnie.

Jeśli mam być szczery, to aż mi się ciepło na sercu zrobiło, gdy to usłyszałem. Jedna z tych sytuacji, która przywraca wiarę w ludzkość.

Zamówiłem jeszcze raz ten model, bo jak wspomniałem kilka akapitów wyżej, okres przed komuniami jest naprawdę gorący, pożegnałem się z duchownym i obiecałem, że jak tylko spotkam tego złodzieja, osobiście grzmotnę go w ten jego pusty łeb.

Jako że jestem za bardzo rozgadany i często szybciej mówię niż myślę, to dopiero po czasie zrozumiałem, co i w kierunku kogo palnąłem.

Bo ksiądz usłyszawszy moją groźbę stał się jeszcze poważniejszy niż w chwili, gdy do mnie wchodził i bez zbędnych formalności zaprosił mnie na spowiedź w pierwszy piątek miesiąca do jego parafii.

Zrobiło mi się głupio, ale no cóż. Charakter taki mam.

I co, już koniec? Niezupełnie szczęśliwe zakończenie historii? Jeszcze nie, bo teraz czas na finał.

Stali bywalcy wiedzą, że mam skup rowerów. Nie robię tego jakoś bardzo intensywnie, bo w szczytowym momencie miałem aż dziesięć rowerów używanych na sprzedaż, ale moja oferta skupu jest bardzo atrakcyjna względem konkurencji.

Zacznijmy od tego, że poza mną w moim mieście rower odkupią jeszcze tylko dwa sklepy. Jeden da wam kartę podarunkową, drugi zrobi to tylko w ramach rozliczenia przy zakupie nowego roweru. A ja daję gotówkę, co przyciąga klientów.

No i stało się to, czego wszyscy się spodziewali.

Przyszła do mnie klientka, na oko emerytka, z rowerem po wnuku. Chciała go sprzedać, bo chłopak szybko rósł, no i sami wiecie. Rower już był za mały. Normalna procedura, jeśli chodzi o tego typu transakcję. Problem zaczął się w momencie, gdy staruszka została poproszona o paragon albo książkę serwisową. Zaczynało się kombinowanie, że paragon został w domu i gdzieś zaginął, książka magicznie sama z siebie wyparowała, a płatność była gotówką i śladów na koncie nie ma.

Czy model tego roweru był taki sam? No oczywiście że tak.

Czując przekręt w powietrzu powiedziałem klientce, żeby dała mi czas do jutra na sprawdzenie roweru, a gdy będę już znał pełny stan techniczny zadzwonię z ofertą. Staruszka zgodziła się, podała wszystkie potrzebne dane i wyszła.

Ja zamiast przykręcać i odkręcać śrubki złapałem za telefon i zadzwoniłem do parafii, w której msze odprawiał ten ksiądz. Początkowo nikt nie odbierał, czasem mam wrażenie że łatwiej jest się dodzwonić do prezydenta niż do kościoła, ale spróbowałem jeszcze kilka razy i w końcu się udało. Poprosiłem o kontakt do tego duchownego, który organizował zbiórkę na rower i po paru kolejnych minutach mogłem już poinformować tego właśnie księdza, że prawdopodobnie znalazłem skradziony rower, natomiast żeby się upewnić, musiałem mieć numery ramy, które znajdują się w książce serwisowej. Duchowny obiecał, że je zdobędzie i zadzwoni do mnie, gdy będzie je miał.

Czekałem godzinę, może dwie na telefon od niego i się doczekałem. Podał mi numery ramy z książki, co potwierdziło moje domysły.

Następnego dnia, zgodnie z obietnicą zadzwoniłem do klientki i poinformowałem ją, że musi się do mnie zgłosić podpisać dokumenty i odebrać gotówkę. Obiecała, że przyjedzie niezwłocznie.

No i przyjechała. A w sklepie czekał……. no nie, nie policjant, a ksiądz, co wbrew pozorom zszokowało staruszkę jeszcze bardziej. Czy ona i duchowny się znali? No jak najbardziej.

Miałem ochotę rozsiąść się wygodnie w fotelu z popcornem i colą, ale nie zaopatrzyłem się w przekąski na to przedstawienie. A szkoda, bo bawiłem się lepiej niż na niejednym filmie.

Początkowo klientka wypierała się, że o niczym nie wie, bo rower naprawdę należał do jej wnuka. Ksiądz na to stwierdził, że przecież to rower dla dziecka komunijnego, a wszystkie jej wnuki zaraz szkoły średnie skończą. Niby powinien to być argument broniący staruszkę, bo przecież sprzedawała rower, z którego ktoś już wyrósł, ale  wyglądał on jak nowy. Zdecydowanie zbyt nowy, jak na paroletni pojazd, którego używało dziecko.

Potem zaczął się temat książki serwisowej i paragonu. Bo klientka tych rzeczy nie miała, a ksiądz tak. Staruszka stwierdziła, że przecież cyfry w rowerach mogą się powtarzać. Ja się z czymś takim jeszcze nie spotkałem i ksiądz chyba tak samo, bo ani trochę w to tłumaczenie nie uwierzył.

Staruszka jednak w końcu sama się wysprzęgliła, bo powiedziała, że rower kupiła razem z synem na giełdzie. Ksiądz kazał jej więc iść ze sobą na policję i opowiedzieć to wszystko, bo rower pochodził z kradzieży, na co staruszka nie chciała się zgodzić. Powód? Ona nie ma na to czasu. No to ksiądz ciągnął dalej, że jeżeli ona nic z tym nie zrobi, to nie odzyska pieniędzy ani roweru.

Po paru innych przekomarzankach słownych w końcu staruszka przyznała się do winy. Powiedziała wszystko, jak na spowiedzi, że ona stała przed kościołem i obserwowała, czy nikt ze środka nie wychodzi, a w tym samym czasie jej syn ciął zabezpieczenie rowerowe.

Na pytanie księdza, po co robili, klientka odpowiedziała klasycznym “ no bo biedni jesteśmy i pieniędzy na jedzenie brakuje”. Na co ksiądz, który moim zdaniem powinien w Sprawie dla reportera przybijać sobie piątki z mecenasem, powiedział jej, cytuje - “ to zamiast co tydzień dwieście złotych dawać na tacę, niech Pani sobie za te pieniądze jedzenie kupi”.

Jak ktoś nie wie o co chodzi, zapraszam na stand-up Midasa.

Dalszy przebieg rozmowy nie jest istotny, bo było to głównie moralizowanie i pogadanka o tym, że nie wolno kraść, ale jedno jest warte uwagi.

Gdy starsza pani obiecała się wyspowiadać ze swojego przestępczego procederu, ksiądz jej odpowiedział, że żeby dostać rozgrzeszenie, to najpierw trzeba żałować za grzechy, a ona ewidentnie niczego nie żałuje. Później próbowała wmówić wszystkim, że bardzo tego żałuje, ale ksiądz stwierdził, i tu znowu cytat - “no bo Panią przyłapaliśmy, to teraz żałuje”.

Opierdol zawsze boli, bez dwóch zdań. Ale opierdol od księdza boli dziesięciokrotnie bardziej.

Ogólnie wszystko skończyło się tak, że ta dwójka razem opuściła mój sklep. W sensie że nie pogodzeni, bo musieli dopiąć jeszcze razem paru formalności. Jedną z nich było oddanie pieniędzy za rower. Tylko teraz pewnie zastanawiacie się za który. Otóż za ten, który był kupiony pierwszy. Bo wspólnie i po kontakcie z rodzicami chłopaka podjęliśmy decyzje o jego sprzedaży. W sensie ja się zgodziłem na kupienie go, a oni na sprzedaż. Kwota jednak nie była taka sama, jak wcześniej, bo kupowałem rower ze śladami używalności.

Jak więc rozwiązano ten problem?

Przygotujcie sobie tablice i mazaki, bo to trzeba rozrysować.

Drugi rower kupili duchowni za własne pieniądze.

Kwota za drugi rower była taka sama, jak za pierwszy.

Pierwszy rower został przeze mnie odkupiony, ale za mniejszą cenę z powodu śladów użytkowania.

Kasę za sprzedaż roweru otrzymali duchowni.

Różnicę w kwotach pokryła rodzina starszej pani.

Proste? Proste. Ale nie miałem pomysłu, jak to wytłumaczyć, a taka forma jest najprostsza.

I tym prostym akcentem zakończymy dzisiejszą przypowieść. Mam nadzieję, że się podobało. Jak zwykle zachęcam do zostawienia strzałeczek i komentarzy, bo bardzo mnie to motywuje do działania. Dziękuję również moim patronom, Maurycemu, Maciejowi, Jakubowi a także Avarikk za wsparcie. Jesteście wspaniali i nie zapominajcie o tym.

Jeszcze raz dzięki i do zobaczenia za tydzień.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)