Czy ludzie to jeszcze istoty rozumne?

 Aby zbytnio nie przedłużać, bo przecież nikt nie kliknął tego posta żeby sobie wstęp poczytać, to wprowadzę was bardzo znanym przysłowiem.

Uważaj komu ufasz.

Nie każdy jest godny zaufania. Nawet jeżeli znacie się od lat. A jedna skaza potrafi zrujnować nawet najlepszą znajomość i dobrze zapowiadającą się współpracę.

Bez przedłużania, dziękuje moim patronom za wsparcie.

Zapraszam i życzę miłego czytania.

A wszystko zaczęło się zupełnie niepozornie parę lat temu.

Klasycznie w środku tygodnia, w jeden z najmniej handlowych dni policzyłem gotówkę w sejfie, zapakowałem do koperty i wyszedłem, zostawiając sklep pod opieką zaufanego pracownika. Oczywiście poszedłem wpłacić pieniądze na konto, a ponieważ siedziba banku jest dosłownie po drugiej stronie ulicy, to dotarłem tam po minucie. Na miejscu nie czekałem długo, nigdy w zasadzie nie ma tam kolejek, usiadłem przy stanowisku, przekazałem pieniądze do wpłaty, podpisałem wszystkie kwity, uścisnąłem rękę pracownikowi banku i wyszedłem.

Procedura nudna i prosta jak flaki z olejem.

Nie będzie to opowieść o tym, jak banda dresów próbowała mnie okraść w drodze do banku, a ja jak prawdziwy Bruce Lee nie tylko odparłem ich atak, ale jeszcze obezwładniłem i jak przykładny obywatel zadzwoniłem pod 112. To nie Hollywood.

Po kilku dniach dostałem telefon od banku. Z pozoru mieli dla mnie naprawdę przerażającą informację i z początku naprawdę się zestresowałem, ale im dłużej trwała rozmowa, tym bardziej spokój przejmował nade mną kontrolę. Otóż pani po drugiej stronie słuchawki informowała mnie, że wśród banknotów które ostatnio przyniosłem, znalazła się jedna fałszywka. Pierwszy raz miałem taką sytuację i przyznam się szczerze, nie wiedziałem co na to odpowiedzieć, więc jak idiota przestraszonym głosem zapytałem “I co teraz?” a ona zaczęła wyjaśniać. Że kwota wpłaty na moje konto zostanie pomniejszona o te banknoty, które są podrobione. W głowie miałem już setki straconych złotych, ale na szczęście sfałszowane został jedynie nominał z Bolesławem Chrobrym.

Nie wiedziałem, czy zacząć przepraszać, czy dziękować, czy obiecać poprawę, bo był to dla mnie szok. Finalnie nie spotkały mnie za to żadne konsekwencje. Wiecie, prowadzę sklep, gotówka tu przychodzi i odchodzi. Naprawdę ciężko jest znaleźć winnego w takim miejscu, zwłaszcza że nie ja jedyny przyjmuję zapłatę.

Wtedy uznałem to za jednorazowy wypadek, ale i tak uczuliłem na podobne wydarzenia mojego stałego pracownika, który tak samo jak ja również operuje kasę sklepową. Nie dochodziłem, które z nas przyjęło fałszywkę, bo:

  1. Znalezienie winnego nic by nie dało. I chodzi tu o tego, kto to przyjął, a nie fałszował
  2. Chodziło tu o dwadzieścia złotych
  3. Żadne z nas tej dwudziestki nie podrobiło

O innych problemach nie będę się rozpisywał, bo nie zainteresuje nimi nikogo, ale musicie wiedzieć, że ta fałszywka naprawdę narobiła sporo bałaganu mnie i facetowi w banku, który przyjmował ode mnie gotówkę.

Jeśli wpłacaliście kasę do banku pewnie już to zauważyliście, ale jeśli nie to już wyjaśniam. Pracownik w banku ma obowiązek sprawdzić autentyczność przyjmowanych pieniędzy. Ten u którego ja byłem przyjmował ode mnie utarg już od paru lat. Trochę się znamy, zawsze pogadamy po przyjacielsku, pożartujemy i takie tam. Z racji na naszą długoletnią znajomość facet po prostu brał gotówkę, przeliczał i wypełniał papiery bo wiedział, że go nie oszukam.

No i nie oszukałem, ale kolejny raz przychodząc z utargiem do banku widziałem, że był na dywaniku u dyrektora. Przeprosiłem go za kłopoty, ale on machnął ręką i zapewnił mnie, że żadnych dużych problemów przez to nie miał. Pewnie mówił prawdę, ale jego zachowanie wskazywało na to, że rozmowa z przełożonym nie była miła.

Oczywiście kolejna wpłata gotówki odbyła się już z maszynką do liczenia pieniędzy, która dodatkowo sprawdzała legitność banknotów. Jeśli ktoś nie wie jak to działa, to wyjaśniam że to zwykła maszyna do liczenia, ale ze światłem UV. Gdy urządzenie wykrywa fałszywkę, na wyświetlaczu pojawia się o niej informacja.

Od otrzymania tamtego telefonu zawsze idąc do banku miałem dziwne przeczucie, że znowu będę miał w kasie fałszywy banknot, mimo że jak wspominałem wcześniej - uznałem to za jednorazowy przypadek.

No i jednak mój szósty zmysł miał rację, bo w końcu historia znowu się powtórzyła.

Tym razem na szczęście kasa nie poszła dalej i została wykryta już w placówce. I mimo że znowu był to niewielki nominał, dziesięć złotych, to problemów zrobiło mi to tyle, że gdybym złapał cwaniaczka płacącego tą dychą, kazałbym mu ją zeżreć.

Od tamtego momentu razem z drugim pracownikiem zaczęliśmy uważniej sprawdzać banknoty. Kupiłem nawet taką maszynkę do sprawdzania autentyczności banknotów, tak w ramach prewencji. Płatności gotówką wyglądały dziwnie, zwłaszcza gdy ktoś płacił dwa albo trzy tysiące w pięćdziesiątkach, ale nikt nigdy nie miał o to pretensji. Chyba sami ludzie zdawali sobie sprawę, że nie traktujemy każdego klienta jako potencjalnego oszusta, tylko dmuchamy na zimne.

I mimo to sytuacja z podróbkami powtórzyła się jeszcze dwa razy w ciągu zaledwie jednego roku. Podrobione nominały nie należały do dużych, znowu dziesięć złotych, ale nie to było istotne. Istotne było to, że w ogóle były. Jakim cudem, skoro miałem tamtą maszynę, te banknoty lądowały najpierw w kasie a potem w sejfie? Nie miałem pojęcia.

Jako że zaczynałem mieć paranoję, zaczęło chodziło mi po głowie, aby być jedyną osobą przyjmującą płatność gotówką, ale nie chciałem tego wprowadzać. Ufałem i nadal ufam dziewczynie pracującej ze mną. Nie oskarżałem jej o wprowadzenie tej gotówki do kasy sklepowej, bo równie dobrze mogła to być moja wina.

No ale żeby móc normalnie spać w nocy coś z tym musiałem zrobić.

Sprawdzaliśmy dosłowne każdy banknot, jaki dostawaliśmy. Nawet, a właściwie zwłaszcza, gdy był to niski nominał. Przez parę miesięcy był spokój, pomału odpuszczała mi paranoja i małymi kroczkami wracaliśmy do normalności.

Aż tu nagle znowu w kasie pojawił się falsyfikat.

Tym razem był to nominał dwudziestozłotowy, ale ponownie wartość nie miała tu żadnego znaczenia, bo znowu ktoś podrzucił mi podrobiony banknot. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że już na pierwszy rzut oka można było poznać, jak bardzo ta imitacja polskiego pieniądza różni się od oryginału. Ponownie, jakim więc cudem znalazł się on w mojej kasie?

I znowu ogarnęła mnie paranoja.

Sprawdzaliśmy już dosłownie każdy banknot jaki przyjmowaliśmy. I robiliśmy to we dwóch. Najpierw ta osoba, która przyjmowała kasę, a potem druga na zapleczu, żeby niby wrzucić banknoty do sejfu. Obiecałem sobie, że jeśli sytuacja znowu się powtórzy, to zainwestuje w maszynę do liczenia pieniędzy ze światłem UV.

Zacząłem nawet się zastanawiać, że może te pieniądze są ładnie podrobione, a swoje prawdziwe oblicze odkrywają dopiero po paru godzinach, gdy farba schodzi.

Ja wiem że to absurdalna teza, ale takie przychodziły mi do głowy.

Na szczęście liczarki do pieniędzy nie musiałem kupować. Tylko nie pomyślcie sobie, że nagle sprawa sama się rozwiązała. Oj nie!

Znowu znalazłem fałszywkę, jednak tym razem nie było to dziesięć czy dwadzieścia złotych, a dwieście.

No tego już było za wiele.

Miałem już wdrażać odpowiednie procedury przyjmowania gotówki i wywiesić kartkę “płatności powyżej tysiąca złotych wyłącznie KARTĄ”, ale powstrzymałem się od tego. Spokojnie, nie zrobiłem niczego nielegalnego. Zamiast tego postanowiłem zrobić coś, czego jak dotąd nie robiłem, czyli sprawdzić pracowników.

Większość stałych bywalców pewnie już wie, że gdy pisałem o zaufanym pracowniku, miałem na myśli Monikę. Oczywiście to ona poza mną ma dostęp do kasy, ale wina nie leży po jej stronie. Poza nią zatrudniam jeszcze innych, pracowników sezonowych. Bez pomocy kilku dodatkowych rąk pracować jest zwyczajnie ciężko, zwłaszcza przed komuniami.

I co, dopuściłem kogoś, kogo nie znałem, do kasy?

Nie jestem aż tak głupi. Może jestem nastolatkiem uwięzionym w ciele dorosłego faceta, ale nie jestem debilem.

Postanowiłem zrobić coś na kształt własnego śledztwa. A że nie miałem za bardzo na czym się oprzeć, to postanowiłem zacząć od daty wpłynięcia do mnie pierwszej fałszywki. Potem analogicznie rozpisałem sobie miesiące, w których wykryłem nieścisłości w kasie, co okazało się dobrym tropem.

Odkryłem, że falsyfikaty pojawiały się tylko w okresie wakacyjnym.

Dało mi to trochę do myślenia i zacząłem się zastanawiać, że może oszustem jest jakiś dzieciak. W końcu nominały nie były ogromne, poza tym ostatnim, co pasowało do kogoś, kto panicznie ma lęk przed odpowiedzialnością i komu wydaje się, że jak podrobi tylko dziesięć złotych, to nic mu wielkiego nie grozi.

Odrzuciłem jednak tę tezę, z prostego powodu. Przecież sprawdzałem banknoty. Wniosek był więc prosty i koszmarny jednocześnie.

To musiał być ktoś z pracowników.

Poza Moniką mam dwóch stałych bywalców, których zatrudniam na sezon. Oboje nie pracują z kasą, jak już wcześniej wspominałem. Jeden z nich to facet dorabiający sobie do emerytury, zajmujący się głównie skręcaniem nowych rowerów. Drugi to uczeń, a teraz już student. Ten starszy zaczyna pracę już w marcu, a młodszy w czerwcu.

I chyba wszyscy już połączyli kropki. Mam kogoś pracującego w sezonie wakacyjnym, a fałszywki pojawiają się właśnie w te miesiące.

To oczywiście tylko moje domysły, ale pozwoliły na rozpoczęcie działań.

Przedstawiłem Monice to, czego się dowiedziałem i kazałem zwrócić szczególną uwagę na to, czy któryś z nich coś kupuje, a jeśli tak, co czym płaci. Szybko się jednak okazało, że żaden z nich nic nie kupował, jednak ten młody robił coś innego.

I nie mogę uwierzyć, że ja wcześniej się nie zorientowałem.

Otóż, młody bardzo często rozmieniał gotówkę. Czemu? Ano dlatego, że stoi u mnie automat z napojami i żeby coś w nim kupić, trzeba wrzucić do środka monety. Często rozmieniał większe i mniejsze nominały na drobne, czym usypiał moją oraz Moniki czujność, bo fałszywek nie dawał cały czas, tylko raz na miesiąc lub dwa.

Na swoją obronę dodam, że robią tak wszyscy. Nawet klienci.

I nie, no niestety automat nie ma czytnika kart. Stara maszyna, ale działa.

Jak młody wpadł? Bo chciał rozmienić pięć dych. Monika wzięła od niego banknot i przyłożyła do czytnika.

Miałem ochotę facetowi zrobić z zadka jesień średniowiecza, ale zamiast tego skorzystałem z okazji i na tyle spokojnie jak tylko byłem w stanie zapytałem “dlaczego kur….. podrabiasz pieniądze!?”

Tłumaczenie chłopaka były takie, jak możecie się domyślać. Powiedział, że dopiero co wypłacił je z bankomatu. No to ja poprosiłem o wyciąg z karty. Powiedział, że go wyrzucił. No to poprosiłem o pokazanie konta bankowego, na co odpowiedział, że nie ma aplikacji bankowej. No to zagroziłem, że jeżeli mi tego nie pokaże, to wzywam policję.

No i chłopak zaczął kręcić, że po co wzywać, że weźmie te pięć dych na klatę, że ten papierek wyrzuci i takie tam. Ale znacie mnie nie od dziś i wiecie, że ja takich rzeczy nie odpuszczam i po naprawdę długiej rozmowie w końcu się przyznał. Podrobił te pięć dych, ale przysięgał, że poprzednie podróbki to nie jego sprawka.

Przycisnąłem go, jednak nic więcej nie powiedział, ale nie miałem wątpliwości, że to on stał za wszystkimi moimi problemami. Czemu? Ano temu, bo na zakończenie naszej rozmowy powiedział mi coś w stylu “przecież i tak dużo na tym nie straciłeś”.

Podejrzewam, że jakbym jeszcze trochę go przycisnął, wydusił bym z niego przyznanie się do winy, ale nie było mi to dane. Nasza rozmowa została przerwana przez mojego byłego już pracownika, bo ten wielce obrażony, że śmiem oskarżać go o fałszerstwo, po prostu wyszedł. I tyle go wszyscy troje widzieliśmy.

I teraz tak - ja wiem że nie miałem dowodów na to, że to on podrabiał poprzednie pieniądze. Ale co do tego, że przynajmniej raz to zrobił, nie mam wątpliwości. Stąd moje podejrzenia. Czy okażą się one słuszne? Tego niestety nie wiem. Nie łudzę się też, że odzyskam pieniądze, bo tak jak już wspomniałem, nie ma dowodów na fałszowanie przez tego chłopaka poprzednich pieniędzy.

Z którejkolwiek strony by na to jednak nie spojrzeć, chłopak podrobił przynajmniej jeden banknot. Można więc podejrzewać, że robił to wcześniej.

Nie ja będę to sprawdzał.

Tymczasem to wszystko z mojej strony. Dziękuje za przeczytanie całej historii. Udostępniajcie ją, niech się niesie jako przestroga dla innych. Jeżeli ci się spodobała, został strzałeczkę i komentarz, a ja odwdzięczę się kolejną historią. A jeżeli nie chcesz żadnej przegapić, zostaw follow pod profilem.

Jeszcze raz dziękuje moim patronom za wsparcie, Maurycemu, Jakubowi, Maciejowi. Oczywiście gromkie podziękowania należą się również Avarikk. Jesteście wspaniali.

Do zobaczenia następnym razem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)