Gdy władza uderza do głowy - opowieść z serwisu rowerowego

 Już kiedyś o tym wspominałem, ale dla osób nowych napiszę to jeszcze raz. Do mojego serwisu nierzadko przychodzą dzieciaki, głównie chłopcy w wieku od ośmiu do czternastu lat na szybką naprawę lub zakup czegoś do swojego roweru. I wbrew wszelkim pozorom jest to bardzo fajna grupa klientów. Miło patrzeć na młodych ludzi, którzy zamiast siedzieć w telefonach albo prześladować młodszych od siebie wolą wspólną jazdę po mieście.

Dobra, bo pierwszy akapit a ja już zabrzmiałem jak stary dziad.

Tak czy inaczej, z racji że moja firma ulokowana jest w pobliżu trzech szkół nie będzie dużym zaskoczeniem, że moi klienci chodzą właśnie do nich. A ponieważ ja i Monika, moja przyjaciółka i pracownik w jednym, lubimy dużo rozmawiać, to zawsze wychodziła pomiędzy chłopakami rozmowa. To, czego ja się dowiadywałem o życiu szkolnym było lepsze niż niejeden serial na Netflix'ie czy książka. Jeden z moich stałych klientów mówił nawet o dziewczynie, która mu się podobała. Tak nas tym skubany zainteresował, że aż Monika dawała mu porady na podryw, które ten wdrożył w życie i finalnie zostali parą.

Ale o historiach opowiedzianych przez chłopaków ze szkoły kiedy indziej.

A właściwie to nie, bo ta historia jest poniekąd związana z jedną ze szkół. Nie przedłużając, oto i ona.

Do mojego serwisu zgłosiła się ekipa kilku chłopaków z prośbą o naprawę roweru. Konkretnie była to zerwana linka hamulca, a więc naprawa była szybka i wykonana na miejscu. W międzyczasie, ponieważ serwis od przestrzeni sklepowej jest oddzielony tylko zieloną taśmą, podczas pracy wymieniłem kilka słów z chłopakami. I od słowa do słowa przeszliśmy do tematu remontowania ich szkoły. Chociaż remont to było za dużo powiedziane. Zakup nowego sprzętu, takiego jak ławki, biurka dla nauczycieli czy projektory. Od zwykłe zakupy. Jako że z chłopakami byłem w całkiem dobrych relacjach, rozmawialiśmy na ten temat jeszcze kilka minut po tym, gdy skończyłem naprawę. W pewnym momencie jeden z nich powiedział coś, co żywo mnie zainteresowało.

Chłopak, którego mama swoją drogą była nauczycielką w tej szkole, stwierdził w pewnym momencie, że ich modlitwy zostały wysłuchane, bo w końcu szkoła rozbuduje miejsca parkingowe dla rowerów. Według niego, do tej pory przed szkołą było dwadzieścia stojaków, do których można przypiąć rower, co ni jak nie starczało, bo osób przyjeżdzających na rowerach do szkoły było o wiele więcej.

Wspomniałem chłopakom, że przecież prowadzę serwis i sklep z gadżetami rowerowymi i stojaki są również w mojej ofercie. Ci wytrzeszczyli na mnie oczy, a ja wskazałem palcem na jedną ze ścian, na której znajdował się stojak mogący pomieścić pięć rowerów. Wspomniałem również, że jest on tak skonstruowany, aby można było łączyć ze sobą kilka takich stojaków, dzięki czemu można zrobić nieskończoną liczbę miejsc parkingowych.

No dobra, skończoną, bo gdzieś kończył się teren szkoły, ale wiecie o co chodzi.

Chłopacy byli szczerze zadowoleni, jak na osoby w wieku trzynastu lat i jeden z nich, konkretnie syn nauczycielki, zrobił zdjęcie telefonem stojaka wraz z ceną i obiecał, że wspomni o tym swojej mamie.

I tu kończy się współpraca z chłopakami, a zaczynają rozmowy z przedstawicielką szkoły. Nie wiem, czy mama tego chłopaka była wicedyrektorką czy kimś innym, ale to z nią uzgadniałem wszystkie szczegóły. Moja cena nie była wygórowana, bo w końcu ile można zażądać za stojaki na rowery. Kobieta była bardzo zadowolona z ceny. Powiedziała, że przekaże wszystko do dyrekcji, która wyda decyzję w sprawię zakupu i jeżeli będzie ona pozytywna, w ciągu tygodnia ktoś się zjawi.

Tak jak wspomniałem, cena nie była wygórowana, a skoro szkoła planowała przeznaczyć grube tysiące na wymianę mebli i sprzętu do nauki, spodziewałem się, że wyda te kilka stówek na coś, co pozwoli dzieciakom bezpiecznie parkować rowery pod budynkiem.

Słowem wyjaśnienia, dlaczego byłem taki pewien. Zmniejszyłem swoją marżę niemalże do zera. Stojaki te kupiłem jeszcze na początku, gdy zakładałem firmę, spodziewając się szybkiej sprzedaży. W końcu mało kto ma coś takiego w swojej ofercie. Niestety, przeliczyłem się i zostałem z produktem, który mało kto chciał kupić. A w tamtym momencie pojawiła się dobra okazja, by się tego pozbyć, więc byłem w stanie sprzedać je za cenę zakupu.

No cóż, człowiek uczy się na błędach.

I tak, minął tydzień, drugi, trzeci, aż w końcu pomyślałem, że być może ktoś znalazł lepszą ofertę i moja zwyczajnie była mniej trakcyjna. Było to możliwe, w końcu mamy wolny rynek. I w tym przeświadczeniu żyłem aż do momentu, gdy chłopacy ponownie nie zawitali do mojego serwisu. Zapytałem ich, jak tam sprawa z przemeblowaniem szkoły, na co oni odpowiedzieli, że wszystko zostało już zakończone. Upewniło mnie to tylko, że ktoś z zarządu szkoły trafił na lepszą ofertę od mojej.

Oj, myliłem się. Ale jeszcze nie wiedziałem, co z tego wyniknie.

Zapytałem więc chłopaków, czy mają więcej miejsc parkingowych na rowery, na co oni odpowiedzieli przecząco. Lekko się zaskoczyłem, bo po wcześniejszych rozmowach z nimi, a przede wszystkim z matką jednego z nich sądziłem, że decyzja o zakupie stojaków jest klepnięta. Pomijam ekscytacje młodych, bo nie brali czynnego udziału w podejmowaniu decyzji, ale kobieta mówiła o tym z taką pewnością siebie, jakby pieniądze na zakup tego sprzętu były już odłożone i czekały na użycie.

Pomyślałem sobie wtedy, że być może zabrakło kasy w planowanym budżecie, ale z drugiej strony moja oferta nie była aż tak ogromna. Tak czy inaczej, ja zostałem ze stojakami, a chłopacy nadal musieli zapinać po trzy rowery do jednego miejsca. Nie wiedziałem, co stało za podjętymi decyzjami, ale prawdopodobnie chodziło właśnie o brak pieniędzy. I takie wyjaśnienie przyjąłem do wiadomości.

I jak się miało później okazać, po części miałem rację.

Kilka dni później ci sami chłopacy przyszli do mnie z puszką na pieniądze z zapytaniem, czy przekażę choćby drobną kwotę na ich cel. A jaki to był cel? Chłopcy wraz z paroma innymi uczniami i nauczycielami postanowili zorganizować zbiórkę na stojaki rowerowe. Pomysł został klepnięty przez zarząd szkoły, więc zainteresowani przeszli do realizacji. Ogólnie całkiem spoko inicjatywa.

Widząc ich wyjąłem kilka banknotów ze swojego słoika z napiwkami i dorzuciłem się do ich zbiórki.

Zaspokoję waszą ciekawość. Tak, dorzuciłem się do zakupu własnych stojaków rowerowych. Ich zapał i chęć do pracy zrobiły na mnie wrażenie, więc chciałem im w tym pomóc.

I jak się okazało, zbiórka zakończyła się sukcesem. Ta sama kobieta, która wcześniej rozmawiała ze mną o zakupie dla szkoły, zjawiła się ponownie, tym razem już z pieniędzmi i pozytywną decyzją. Wprawdzie większość pieniędzy, jakie przyniosła, to były monety i banknoty o niskim nominale, ale pieniądz to pieniądz i po około pięciu minutach liczenia razem z Moniką obwieściliśmy, że wszystko się zgadza. Pomogliśmy zapakować kobiecie stojaki do samochodu i już chcieliśmy się żegnać, gdy coś mnie tknęło i zadałem jedno pytanie, które nurtowało mnie od kilku tygodniu. ,,Czy naprawdę nikt nie znalazł tych kilku stówek, aby kupić stojaki? Przecież dyrekcja wymieniła podobno pół mebli w szkole".

I wyjaśnienia tej kobiety mną wstrząsnęły.

No więc z początku faktycznie planowano gruntowne zmiany w szkole. Nowe ławki, krzesła, tablice, biurka dla nauczycieli, komputery, wyposażenie sali informatycznej i takie tam. I większość z tego udało się dowieźć, jednak nie wszystko, co było na liście zmian, zostało zrealizowane. Choćby zakup nowych piłek do siatkówki czy feralnych stojaków na rowery. Dyrektorka twierdziła, że zakupy już zrobione okazały się kosztować dużo więcej, przez co nie są w stanie pozwolić sobie na kupno wszystkiego, co planowano. Tłumaczyła to chociażby zapłaceniem za wniesienie i montaż.

To samo tłumaczenie dotyczyło moich stojaków. Według dyrektorki sam zakup to tylko połowa kosztów. Drugie tyle należało zapłacić za montaż.

Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że wkręcenie kilku śrub do kostki brukowej czy płyty betonowej może kosztować aż kilkanaście stów. I swoje wątpliwości przedstawiłem mojej rozmówczyni. I ona podzielała moje powątpiewania, więc postanowiła sprawdzić te koszty w księgowości. Nie wiem, czy nauczyciele tak mogą, ale najwyraźniej tak. I generalnie w fakturach nie było jakiś kolosalnie dużych zmian. A już na pewno nie takich, aby rezygnować z tylu zmian. Zapytana o to księgowa powiedziała, że kilka faktur jeszcze do niej nie dotarło i otrzyma je za kilka dni.

Po kilku dniach, gdy cały sprzęt został już wymieniony na nowy, okazało się, że dyrektorka kupiła kilka rzeczy, których nie było na liście. Był to między innymi nowy ekspres do kawy do pokoju nauczycielskiego, ale też nowe meble, takie jak biurko i fotel w gabinecie dyrektora. Oprócz nowych mebli do gabinetu wstawiono również nowe drzwi tłumiące hałas i zainstalowano klimatyzację. I niby to było w porządku, ale koszt tego umeblowania i zmian pochłonął jedną trzecią pieniędzy z budżetu przeznaczonego na wymianę starego sprzętu. Innymi słowy, dzieciaki musiały same uzbierać kilka stówek na parking rowerowy, bo dyrektorka chciała wyremontować sobie gabinet.

Pomijam fakt mojego udziału w tym przedsięwzięciu, bo te stojaki to nie jest sprzęt pierwszej potrzeby, ale za te pieniądze miały zostać zakupione chociażby dodatkowe szafki dla uczniów. Dlaczego? Ano dlatego, że w niektórych klasach dwóch albo trzech uczniów dzieli między sobą jedną szafkę. Mało? Podobno do klasy informatycznej miały zostać wymienione niektóre komputery, na których podobno śmigał jeszcze Windows 2000. Zamiast tego dyrektorka w ramach oszczędności postanowiła je naprawić i ,,zaktualizować" twierdząc przy tym, że dobrego sprzętu się nie wyrzuca. Podobno ten ,,dobry sprzęt" działa na nowym systemie jeszcze gorzej, niż na poprzednim.

Innymi słowy - mało kupiliśmy, bo wszystko drogie. I żeby była jasność, ja tego tekstu nie zmyśliłem. To dyrektorka tej szkoły tak powiedziała, gdy ktoś pytał o powód niekupienia kilku rzeczy do szkoły.

Gdy kobieta skończyła swoją opowieść, Monika cicho powiedziała ,,a to je…. lafirynda". Rzuciłem w jej kierunku ostrzegawcze spojrzenie, żeby nie mówiła takich słów na głos, jednak pracownica tej szkoły potwierdziła słowa mojej przyjaciółki. Według kobiety, dyrektorka zachowała się naprawdę karygodnie, wydając pieniądze na inne cele niż te, które ustalił zarząd szkoły, ale ponieważ wszystko zostało potwierdzone i zrealizowane, nic nie dało się już zrobić.

Umówmy się, dostęp do prywatnej szafki w szkole to naprawdę podstawowe minimum, jakie powinna zapewnić szkoła. O nowych kiblach nie będę się rozpisywał, bo o tym w internecie można sobie poczytać. Powiem jedynie tak - wymieniono tylko te w toalecie dziewczyn.

Ciekawi was pewnie, skoro uczniowie dali radę zorganizować zbiórkę na parking rowerowy, to dlaczego nie postanowili zbierać pieniędzy właśnie na coś bardziej potrzebnego. Odpowiedź jest prosta. Zakup szafek czy innego sprzętu to ogromny koszt liczony w tysiącach, a zakup stojaków razem z montażem to koszt kilku stówek. Tak więc bardziej realny cel.

Czy ich zbiórka się udała? Jak najbardziej. Chłopacy po kilku dniach znowu do mnie przyszli zadowoleni, bo w końcu nie upychają się na ciasnym parkingu i mogą normalnie wyciągać swoje rowery bez ryzyka otarcia, zniszczenia ani porysowania swojego jednośladu. Jak się później dowiedziałem, za zamontowanie moich stojaków jakiś majster wziął dwieście złotych. Tak więc ostatecznie dowiedziałem się, że tłumaczenia dyrektorki były wyssane z palca.

Mam nadzieję, że historia się podobała. Jeśli tak, zostaw po sobie strzałeczkę, napisz komentarz i daj follow a obiecuję, że odwdzięczę się kolejnymi historiami.

A także małe ogłoszenie. Kilka osób z mojej rodziny, a także kilkoro z moich znajomych (tak, Monika zalicza się do tego grona) namówiło mnie na pewien krok, co do którego miałem mieszane uczucia. Mianowicie, chodzi o założenie konta na Patronite. Jeżeli ktoś miałby ochotę mnie wesprzeć, zapraszam. Od siebie mogę zaproponować, że każda z wspierających mnie osób otrzyma pozdrowienia w moich historiach, a także inne benefity, ale po szczegóły zapraszam na Patronite. Link poniżej:

https://patronite.pl/Rowerant

Do zobaczenia następnym razem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)