Tytuł naukowy a osobowość - opowieść z serwisu rowerowego

Nie wiem jak wy, ale ja nigdy nie byłem na studiach. Nie to żebym się tym chwalił, bo chciałem na nie iść, ale ze względu na niespodzianki życiowe musiałem podjąć inne decyzje. Czy tego żałuję. Czasami tak, a czasami utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłem.

W końcu nie byłoby historii z mojego serwisu, gdybym poszedł na księgowość.

Kilkunastu moich znajomych studiowało, każdy inny kierunek, które nie były w niczym podobne do siebie, ale było coś, co je wszystkie łączyło. Każdy, dosłownie każdy student mówił mi, że ma jednego takiego wykładowcę, który potrafi zajść za skórę.

Znajomy opowiadał mi, że jeden z wykładowców zabrania wnoszenia urządzeń elektronicznych na sale. Z pozoru brzmi to normalnie, ale akurat kumpel studiował grafikę komputerową (czy jakoś tak to się nazywa, nie znam się). Wyobraźcie sobie sytuacje, w której zawsze, przez cały okres trwania nauki musicie wszędzie taszczyć ze sobą laptop, żeby móc na nim się uczyć, ale do tego jednego gościa musicie mieć specjalnie notatnik i długopis. I dobra, akurat te wykłady dotyczyły języka angielskiego, więc komputer nie jest aż tak niezbędny, ale dla studentów kierunków informatycznych zakaz wnoszenia urządzeń elektronicznych na do sali to czysty absurd.

Moja koleżanka, nie Monika z serwisu, opowiadała mi o wykładowcy w wieku około sześćdziesięciu lat, dla którego cisza na sali wykładowej miała być dosłownie absolutna. I to nie była jakaś tam hiperbolizowana zasada. Dosłownie nikt nie miał prawa szepnąć, poruszyć się na krześle ani nawet pisnąć bez pozwolenia tego człowieka. Wykładowca na początku roku wspomniał o swojej zasadzie pierwszorocznym studentom i dodał przy tym, że na sali przez pierwsze minuty ma być słychać tylko szelest kartek i odgłosy kroków pana i władcy wiedzy tajemnej, jaką była…… no ciekawe czy zgadniecie. Matematykę. Dodam tylko, że znajoma studiuje kosmetologie.

Mógłbym wypisywać tak kilkanaście historii i na bank kiedyś to zrobię, bo to idealny materiał na kolejną opowieść. Muszę tylko pozbierać materiał źródłowy od moich znajomych. Teraz chciałbym pokazać sytuację, w której to ja miałem przyjemność skonfrontować się z przedstawicielem klasy naukowej o wątpliwej moralności i zerowym poziomie szacunku do ludzi.

Do serwisu zgłosił się dwójka klientów. Mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat wraz z córką i z dwoma rowerami szosowymi. Zlecenie było dosyć proste, chodziło o zwykły przegląd i przygotowanie jednośladów do zbliżającego się sezonu. Nic wielkiego i gdyby tylko o to chodziło, prawdopodobnie nawet nie zwróciłbym uwagi na tych ludzi.

No ale, jak możecie się spodziewać, klienci musieli zrobić coś, dzięki czemu zapadli mi w pamięć. I o dziwo, nie chodziło o kwestie rowerowe.

O ile kobieta niczym się nie wyróżniała, tak jej ojciec był typem człowieka, który koniecznie musiał znajdować się w centrum uwagi. I to nie w tym pozytywnym aspekcie. Kompletnie nie pojmował, że na wszystko jest miejsce i czas.

Na wstępie rozmowy pan przedstawił mi się swoim tytułem naukowym, robiąc to na tyle głośno, by każdy obecny w moim sklepie go usłyszał. Jego głos stał się jeszcze donioślejszy, kiedy zobaczył moją przyjaciółkę Monikę. Najpierw głośno się z nią przywitał, a potem rzucił takim oto tekstem - ,,Jak ty możesz pracować, skoro się uczysz? Powinnaś się skupić na studiach, a nie na pracy. A już na pewno nie powinnaś pracować w jakimś zapyziałym sklepie z rowerami. Naprawdę nie było niczego lepszego?"

On prowadził monolog z moim pracownikiem, a ja, czyli właściciel firmy dla przypomnienia, stałem obok i tego słuchałem. Spode łba spojrzałem się na doktora, który na szczęście nie zauważył mojego wzroku, a potem wróciłem do wypełniania dokumentów przyjęcia rowerów. Na szczęście wszystkie formalności udało mi się załatwić z córką tego człowieka nauki. Dziewczyna była zupełnie inna niż jej ojciec. Cicha, spokojna i niechełpiąca się swoimi osiągnięciami życiowymi. A na pewno jakieś miała, bo jej staruszek w trakcie wielkiej improwizacji nie omieszkał wspomnieć o niedawno zrobionym licencjacie. Nie wiem z czego, bo tego akurat nie usłyszałem.

Za tu usłyszałem, czym ten człowiek się zajmował. Prowadził on wykłady z języka polskiego, czy czegoś tam związanego z tą dziedziną nauki. Nie pamiętam dokładnie, co to było. Wybaczcie, ale nie chodziłem na studia humanistyczne i nie znam się na tych kierunkach. Posiadał tytuł profesora i to tak naprawdę jedyna informacja, jaką zdołałem zrozumieć w trakcie jego rozmowy z Moniką, ponieważ pozostałe jego opowieści ze swojego życia były tak przesiąknięte językiem naukowym, że rozumiałem może co drugie słowo.

W tamtym momencie zacząłem się też zastanawiać nad swoim ilorazem inteligencji. Wiecie, ktoś posiadający tytuł naukowy coś mówi, a ja tego nie rozumiem, mimo że posługuje się językiem polskim.

Ale jego styl mówienia zmienił się w chwili, gdy po opowieściach o sobie przeszedł do komentowania pracy mojej przyjaciółki

I tu zaczyna robić się zabawnie.

Jego poprzednią wypowiedź na temat stanowiska Moniki już przytoczyłem. Człowiek nauki, posiadający tytuł profesora, wykształcony i inteligentny kilkukrotnie upomniał moją przyjaciółkę, że jeśli chce się czegoś nauczyć, a nie tylko skończyć studia, powinna w pełni skupić się na nauce, a nie na pracy. Moja przyjaciółka odpowiedziała wówczas, że potrzebuje tej pracy, aby móc się utrzymać, na co mój klient wypalił, że jeśli student nie ma pieniędzy, to powinien uczyć się więcej, aby dostać stypendium. Nim Monika zdążyła coś odpowiedzieć, profesor wyraził swoją opinię na temat pracy w małych firmach, gdzie zatrudnia się każdą osobę bez wykształcenia. Według niego nie jest to miejsce pracy dla kogoś, kto jest studentem i zamierza w przyszłości nosić tytuł naukowy. Doradził Monice, aby znalazła sobie pracę w jakiejś przyszłościowej branży, w której zdobędzie lepsze i bardziej pożądane na rynku pracy doświadczenie, niż zamiatanie i dokładanie towaru na półki. Gdy moja przyjaciółka wspomniała, że tu ma całkiem niezłe zarobki i nie zamierza się stąd ruszać przynajmniej do czasu ukończenia studiów, profesor zrobił taką minę, jakby co najmniej wyznała mu, że majonez Kielecki jest lepszy niż Winiary. Najpierw odsunął się o kilka kroków, a następnie, niczym rasowa cyganka wywróżył jej bardzo szarą przyszłość, w której przez całe życie będzie mieszkała w starej kamienicy, ogrzewała mieszkanie piecem kaflowym, żyła od pierwszego do pierwszego, pobierała zasiłki od państwa i jeździła do pracy komunikacją miejską.

Jak coś to jest opinia tamtego człowieka, nie moja, więc nie wylewajcie na mnie hejtu. Sam jeżdżę do pracy rowerem albo motocyklem, a na śniadanie wcinam chleb z paprykarzem szczecińskim.

Gdy temat przyszłości zatrudnionej przeze mnie studentki został zakończony, profesor musiał wypowiedzieć się na temat małych firm, do jakich bez wątpienia należał mój sklep. Najpierw stwierdził, że nie jest to miejsce przyszłościowe dla nikogo, a następnie wyraził swoje powątpiewanie w legalność tego interesu. Monika powiedziała wprawdzie, że firma działa legalnie i wszystko jest zawsze udokumentowane, jednak profesor nie chciał w to uwierzyć. Stwierdził on, że każdy przedsiębiorca to złodziej i oszust, a najczęstszym przewinieniem takich ludzi jest niewystawianie faktur i paragonów.

Przypominam, ja stałem obok i tego wszystkiego słuchałem.

W końcu profesor musiał zacząć również rozmowę na mój temat. Nie rozmawiał on ze mną, tylko komentował moje wybory życiowe z Moniką. Stwierdził on, że taki chłopak jak ja tylko się tu marnuje i powinienem znaleźć sobie pracę w jakimś lepszym miejscu, bo z moimi zdolnościami technicznymi idealnie nadawałbym się na serwisanta samochodowego w ASO, ponieważ tam ludzie tacy jak ja zarabiają dwa razy więcej. Nim zdążyłem coś powiedzieć, mój wyjątkowy klient wspomniał, że swoje auto oddaje tylko i wyłącznie do autoryzowanych serwisów, ponieważ inne warsztaty samochodowe to prywaciarze, którzy zarabiają na lewych fakturach i kradzieżach części.

Gdy skończył wywód na temat zmiany pracy, zapytał on Monikę, co ja studiuje. Gdy moja przyjaciółka powiedziała ,,on nie studiuje", profesor wzruszył ramionami i powiedział ,,no to chyba jedyne miejsce, gdzie może on pracować z takim wykształceniem".

Przypominam, byłem właścicielem tej firmy.

Na sam koniec profesor dorzucił po dwadzieścia złotych do każdego ze słoików z napiwkami ( są dwa, mój i Moniki ) mówiąc przy tym, że pozwoli nam nieco bardziej godnie żyć i wspomniał, że przy odbiorze rowerów dożuci tę samą kwotę jeszcze raz.

Podziękowałem mu za ten gest, chociaż wyrazy wdzięczności z trudem przeszły mi przez gardło.

Podsumowując. Facet obraził mnie, Monikę, moją firmę i wszystkich uczciwie pracujących ludzi.

I tak na marginesie, facet był profesorem nauk humanistycznych, a Monika studiowała fizjoterapię. Nie wiem, po co jej wykłady tego człowieka i ona też tego do końca nie wiedziała, ale musiała na nie chodzić. Zaintrygowało mnie to i zacząłem się zastanawiać, czy są masażyści recytujący swoim klientom w czasie usługi Pana Tadeusza albo fraszki Kochanowskiego. Spotkał się ktoś z czymś takim?

Wracając do opowieści.

W umówiony termin profesor i jego córka wrócili do mojej firmy po odbiór rowerów. Ogólnie byli zadowoleni z jakości mojej pracy.

Jakże wielkie było zdziwienie pana profesora, kiedy w trakcie rozliczania się za usługę pokazałem mu fakturę i  zszokowany zapytał mnie, czy nie wolałbym połowy tej kwoty ,,do łapy" tak żeby szef nie wiedział, bo na pewno ten prywaciarz nie płaci mi godziwie.

Odpowiedziałem, po trzykrotnym zamruganiu i przewróceniu oczami, że faktura musi być, bo działamy zgodnie z prawem i nie ma opcji na negocjowanie ceny. Profesor oburzył się moją postawą i stwierdził z przekonaniem, że teraz to już wie, dlaczego pracuję w takim miejscu, skoro tak się zachowuje.

No cóż, ja w przeciwieństwie do Moniki nie pozwalam mówić źle o sobie. Drobne docinki to był pryszcz i nie zwracałem na nie uwagi, ale z czasem, gdy wewnątrz mnie skumulowała się odpowiednia ilość wściekłości odgryzałem się tym samym. Czasem grzecznie, czasem mniej grzecznie.

W tej historii, na szczęście dla wszystkich, pokazałem swoją grzeczną wersję.

Profesor uciął sobie jeszcze raz pogawędkę z Moniką i ponownie zachęcał ją do zmiany pracy na, jak to określił, coś bardziej na jej poziomie. Nie wiem, o co mu chodziło, ale Monika wspominała, że facet ma znajomości w lokalnej gazecie i być może chodziło o stanowisko dziennikarki.

Strzelam, bo nie wiem, czy na bank o to chodziło, ale jest to całkiem prawdopodobne.

Potem, gdy Monika ponownie powiedziała, że nie zamierz zmieniać swoich planów, profesor ponownie wywróżył jej szarą przyszłość. Dodał również, że jeśli moja przyjaciółka nie zmieni swojego postępowania, skończy tak samo jak ja.

Mój głośny, uspokajający oddech był słyszalny chyba na drugim końcu ulicy, ale profesor ewidentnie nie zwrócił na mnie uwagi. Opowiedział nam również historię, wedle której dzień wcześniej odebrał swój samochód z serwisu i w ramach dobrej woli zapytał się tamtejszego kierownika, czy potrzebują dodatkowych rąk do pracy. Miał oczywiście na myśli mnie, ponieważ w dalszym ciągu twierdził on, że serwisant ASO zarabia więcej niż ja, przez co powinienem wysłać do nich swoje CV. Na sam koniec profesor stwierdził, że trochę zazdrości takim majstrom, bo nie dość że pieniądze ciekawe, bo można też pracować po godzinach na własną rękę, to wystarczy jedynie w takiej pracy pomachać kluczem i o niczym nie myśleć. Ubolewał on jednocześnie nad tym, ile to on musi wiedzieć, jak dużo pracy wykonuje i jak duża odpowiedzialność spoczywa na jego profesji. Na zakończenie stwierdził, że chciałby tak chociaż przez jeden dzień nie musieć się o nic martwić i tylko przykręcać śrubki w silniku.

I w tym momencie stwierdziłem, że czas utrzeć mu nosa.

Pochyliłem się nad blatem, spojrzałem na profesora swoim majstrowym i pewnym siebie wyrazem twarzy i rzekłem ,,No widzi Pan, trzeba się było uczyć i wybierać mądrze swoją przyszłość, to by się nie malowała w szarych barwach. Mógł Pan zarabiać normalnie i godziwie jako serwisant, a nie siedzieć i gadać do studentów, którzy i tak mają pańskie słowa głęboko w czterech literach".

Gdy skończyłem, w całym sklepie zapadła grobowa cisza. Dosłownie słychać było gaz w butelce z napojem, która stała na blacie. Profesora momentalnie zatkało. Najwyraźniej nie był on przyzwyczajony do tego, że ktoś może odpyskować. Stał przez dobre pięć sekund, aż w końcu powiedział ,,ty za to młody człowieku, nie masz żadnej przyszłości, skoro tu pracujesz". Na to ja wyprostowałem się, poprawiłem czapkę majstra rowerowego i ze śmiałością w głosie oraz uśmiechem na ustach odparłem ,,Panie, to mój serwis jest. Gwarantuje, że przyszłość czeka mnie bardzo interesująca".

Kolejne zdarzenia odbyły się w ciszy absolutnej. Profesor zapłacił za serwis, zabrał rower, jego córka zabrała swój jednoślad i opuścili moją firmę. Chciałem na odchodne zapytać, czy jaśnie wielmożny profesor pamięta o swojej obietnicy poratowania mnie i mojego pracownika dwudziestoma złotymi napiwku, ale powstrzymałem się. Dopóki atakował mnie, mogłem nawciskać mu ile wlezie, ale gdybym wciągnął do tego Monikę, mogłaby mieć problemy.

Poza tym, najważniejsza kwestia - po co miałbym to robić? Dla własnej satysfakcji? Już ją miałem. Nie potrzebowałem więcej.

Po tym zdarzeniu Monika opowiadała mi, że parę razy profesor zaczepił ją i pytał ,,ty nadal pracujesz u tego nieudacznika"? Proponował on mojej przyjaciółce kilkanaście razy zmianę pracy na coś bardziej ,,odpowiedniego dla studentki".

Z tego co mi mówiła, ta sytuacja nie zmieniła nic, jeśli chodzi o studia. Raz profesor odpalił się na wykładzie i przy wszystkich studentach powiedział, że to naprawdę hańbiące, aby studenci pracowali w firmach prowadzących przez przedstawicieli plepsu.

Ponownie, opinia tamtego człowieka, nie moja.

Mam nadzieję, że historia się podobała. Jeśli podobają ci się moje historie, zostaw strzałeczkę w górę, napisz komentarz i daj follow. Wasze reakcje są dla mnie naprawdę motywujące i sprawiają, że każda godzina spędzona przy komputerze podczas spisywania tych wydarzeń jest czymś wyjątkowym. Dajcie znać, że tu jesteście a obiecuje, że to docenię i odwdzięczę się kolejnymi opowieściami.

Jeśli chcecie, pozbieram kilka historii od moich znajomych, którzy mieli bardzo nieprzyjemne spotkania/przeżycia z przedstawicielami świata nauki i opiszę je dla was. A jeżeli ktoś ma historię, którą chciałby się podzielić, może napisać do mnie na priv.

Jeżeli studiowałeś albo masz znajomego na studiach i masz do opowiedzenia ciekawą historię, napisz do mnie, a ja wstawię ją do mojego kolejnego posta i oznaczę cię w nim.

Do zobaczenie następnym razem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy władza uderza do głowy - opowieść z serwisu rowerowego

Problem ze starymi ludźmi i ich przekonaniami - opowieść z serwisu rowerowego

Rower elektryczny, ale nie elektryczny??? - opowieść z serwisu rowerowego