Jak wpakować się w gó…..? Bądź za bardzo wyrozumiały!

Czy można być zbyt miłym i wyrozumiałym dla drugiego człowieka? Oczywiście że tak. Wszystko ma swoje granice i empatia nie jest tu wyjątkiem. Problem w tym, że ciężko tę granice samemu sobie wyznaczyć. Z jednej strony chciałoby się zrozumieć temu, komu się pomaga, a z drugiej ten ktoś może to bezczelnie wykorzystywać. A wykorzystywanie czegokolwiek dla osiągnięcia jak największych korzyści dla samego siebie to domena naszego społeczeństwa.

Przekonałem się o tym pierwszego roku prowadzenia sklepu rowerowego. To były takie czasy, że mało kto o mojej firmie słyszał, jeszcze mniej osób o niej wiedziało, a może co setna osoba czytająca opinie na google zdecydowała się zrobić u mnie zakupy. Jednym słowem klasyczny star.

Ale dobra, to nie jest opowieść o byciu swoim własnym szefem, bo wbrew wszelkim opiniom to nie dla idei postanowiłem otworzyć sklep.

Jako że byłem mało znany, musiałem jakoś przyciągnąć klientów. Miałem oczywiście dość sporą ofertę z rowerami i akcesoriami. Poza tym miałem również serwis, który na samym początku nie przyjmował jakiś olbrzymich zleceń, głównie były to regulacje albo wymiany dętek.

Dysproporcja pomiędzy sklepem a serwisem w kwestii przynoszenia zysków była dość spora. Większość klientów odwiedzała mnie głównie w celu kupienia czegoś niż naprawienia roweru, co zmusiło mnie do postawienia na handel. Po kilku tygodniach, gdy zrobiłem pierwsze podsumowanie sprzedaży, zobaczyłem że akcesoria sprzedają się znakomicie, rowery niestety, a na nich najbardziej mi zależało, nie tak dobrze, jak zakładałem. Ich sprzedaż była dla mnie o tyle ważna, ponieważ kupujący je klienci wracali później do firmy i korzystali z usług serwisowych.

Takie tajniki handlu rowerowego, jeśli to kogoś interesuje.

Musiałem więc zrobić coś, aby zwiększyć sprzedaż rowerów. Szukałem jakiegoś sposobu, poza reklamowaniem ich w mediach społecznościowych i stawiania plakatów na witrynie sklepowej. Później zacząłem szukać niszy w rynku. Czegoś zupełnie nowego. Czego nie robiła konkurencja. Okazało się, że rozwiązanie problemu było oczywiste jak 2 + 2. Nikt w moim mieście nie oferował możliwości wypożyczenia roweru w celu jego przetestowania.

Miało to wyglądać tak, że klient miał możliwość jednodniowego przetestowania roweru, po którym mógł go kupić lub zostawić i zdecydować się na coś innego. Oczywiście wszelkie procedury i papierologia były dopinane na ostatni guzik, a kaucja za wypożyczony rower była pobierana. Zdawałem sobie również sprawę z ryzyka, bo ktoś mógł zwyczajnie ten rower gwizdnąć, ale musiałem się jakoś wyróżnić na rynku.

Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Przygotowałem kilka modeli rowerów, które można było przetestować. Były tam, z tego co pamiętam, dwa górale, dwa rowery miejskie, rower trekkingowy i szosa. Sześć rowerów, dzięki którym miałem stać się bardziej popularniejszy na rynku rowerowym. Efekt okazał się być rewelacyjny. Gdy przychodziło do rozmowy o testowaniu, klienci byli szczerze zainteresowani i taka forma handlu naprawdę im się spodobała. Oczywiście nie zawsze dochodziło do sprzedaży, większość testów kończyła się tylko na jeździe próbnej. Mimo wszystko byłem miło zaskoczony. Naprawdę lubię, gdy moje pomysły przynoszą efekty. Zainteresowanie możliwością testowania rowerów było tak spore, że z czasem postanowiłem je również wypożyczać.

Wyglądało to tak, jak można sobie wyobrazić. Klient miał możliwość wypożyczenia roweru na określony czas, a po wszystkim mógł go zwyczajnie oddać. W ten sposób nie dość, że mojej firmie dało to niezły zastrzyk gotówkowy, to w dodatku coraz więcej osób widziało mój sklep. Czemu? Bo na każdym rowerze znajdowała się naklejka z nazwą mojej firmy. Reklama dźwignią handlu, jak to mówią.

Wiem, że wychodzę teraz na narcyza, ale piszę o tym wszystkim żeby było jasne, czemu podjąłem takie decyzje. Z biegiem czasu oczywiście że pojawiały się trudności, ale na bieżąco udawało mi się je niwelować.

Aż do jednego momentu, gdy jeden pan chciał wypożyczyć rower szosowy.

Cała procedura wyglądała bardzo standardowo. Klient chciał znaleźć dla siebie jakiś rower szosowy, ale chciał go sprawdzić w warunkach naturalnych. Zaprezentowałem model, który miał spełnić jego oczekiwania, powiedziałem o możliwości jego przetestowania i przeszliśmy do konkretów, czyli wypełniania dokumentu. Umowa była taka, że testowanie roweru będzie trwało maksymalnie do następnego dnia. Klient pod wszystkim się podpisał i wyruszył na trasę.

Nazajutrz otrzymałem telefon w sprawie tej szosy. Z rozmowy wynikało, że rower sprawdził się znakomicie, ale klient nie jest jeszcze w stu procentach pewny co do zakupu i dlatego chciałby nim jeszcze trochę pojeździć. Nie miałem z tym żadnego problemu, jedynie poinformowałem go, że w takiej sytuacji konieczna będzie zapłata za wypożyczenie roweru. Klient powiedział, że nie ma z sprawy i zapytał, czy mógłby zapłacić po oddaniu roweru. Zgodziłem się, bo nie wierzyłem wtedy, że ktoś, kto zostawił u mnie ksero dowodu osobistego, mógłby w tak durny sposób przywłaszczyć sobie rower.

W ten właśnie sposób mój klient cieszył się rowerem przez kolejny dzień. Ja w międzyczasie przygotowałem umowę na wypożyczenie roweru, która miała zostać podpisana. Czekałem cały następny dzień, jednak po mężczyźnie nie było śladu. Pod wieczór postanowiłem do niego zadzwonić aby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Może się zdziwicie, ale odebrał telefon już po pierwszym sygnale. Powiedział on, że nie da rady dzisiaj oddać roweru i zapytał o możliwość przedłużenia wypożyczenia jeszcze o dwa kolejne dni.

Zapaliła mi się czerwona lampka w głowie i chciałem już odpowiedzieć, że w pierwszej kolejności należy zapłacić za dotychczasowe użytkowanie wypożyczonej szosy, ale powstrzymałem się. Tak jak wspominałem, byłem nowy na rynku i chciałem jak najlepiej wyglądać w oczach społeczeństwa, więc z duszą na ramieniu zgodziłem się na taki układ. Klient się ucieszył i obiecał dodatkowy napiwek za moją życzliwość.

Po dwóch dniach ponownie klient się ze mną skontaktował i powiedział, że chce przedłużyć rezerwację o kolejne dwa dni. Zaczynałem się w tym momencie gotować od środka, bo czułem się jak bohater filmu o oszustach finansowych, którego zaraz oskubią z kasy. Nie mniej jednak nadal nie chciałem wyjść na chama, ale jednocześnie musiałem mieć absolutną pewność, że po całej tej przygodzie rower odzyskam. Zaproponowałem więc dyplomatycznie, że mogę się na to zgodzić, ale w pierwszej kolejności należy zapłacić za dotychczasowe wypożyczenie. Początkowo klient próbował jakoś ominąć tę propozycje i zaproponował większą stawkę pod warunkiem, że nie będzie musiał przychodzić do mojego sklepu, bo zwyczajnie nie jest on mu po drodze. Zaproponowałem więc, że mogę wysłać fakturę mailem z możliwością płatności przelewem, na co mój klient zareagował pozytywnie.

Jak ustaliliśmy, tak zrobiliśmy. Fakturę wystawiłem już po naszej rozmowie i podany przez klienta adres e-mail. Chwilę po wysłaniu dostałem odpowiedź ,,nie znaleziono takiego adresu e-mail"

Jakby ktoś się zastanawiał, to google ma taką funkcję. Jak wyślecie maila na adres, który nie istnieje, dostajecie o tym informacje.

Widząc ten komunikat zadzwoniłem jeszcze raz do klienta i powiedziałem, że podany przez niego adres mailowy jest niepoprawny. Dostałem lekki opierdziel za pomówienia, bo mężczyzna stwierdził, że podał prawidłowy mail, a to ja źle go wpisałem. Z zimną krwią poprosiłem, aby podał go jeszcze raz. O dziwo, wszystkie znaki w adresie były wpisane prawidłowo, więc poprosiłem o przeliterowanie. I ponownie, wszystko się zgadzało. Co więc pozostało nam zrobić? Powiedziałem klientowi, że wyślę mu SMS-em swój adres mailowy, na który ma napisać. W ten sposób będę miał jego adres i przekażę mu fakturę do zapłaty. Klient się na to zgodził. Rozłączyłem się i wysłałem SMS-em adres.

Na odpowiedź od klienta czekałem cały dzień i kilka godzin następnego. Maila nie otrzymałem. Ponownie więc zadzwoniłem, jednak tym razem nikt po drugiej stronie nie odebrał telefonu. Próbowałem się z nim skontaktować chyba ze trzy razy, aż w końcu postanowiłem napisać SMS-a z informacją, że jeżeli nikt się ze mną nie kontaktuje i nie uiści umówionej wcześniej opłaty, zacznę naliczać odsetki za przetrzymanie roweru. Po minucie od wysłania SMS-a klient zadzwonił.

Najpierw powiedział on, że nie otrzymał ode mnie żadnej faktury, więc, i tu cytat ,,z jakiej racji te pretensje?". Przypomniałem, jak się umawialiśmy, na co klient odparł, że nie miał czasu napisać do mnie maila. Lekko zirytowany, ale cały czas opanowany poinformowałem go, że niedługo minie tydzień, a ja nie widzę ani roweru, ani człowieka który go w tej chwili ma, przez co czuje się oszukiwany.

Uprzejmie poprosiłem o wysłanie mi prawidłowego adresu e-mail lub stawienie się w mojej firmie celem zapłaty za usługę. Odpowiedź klienta była lekko chamska, ponieważ stwierdził on, że podał mi już swojego maila i jeśli go źle przepisałem, to tylko i wyłącznie moja wina. Ponadto zaproponował, mając na uwadze moją niezdolność do pracy z urządzeniami elektronicznymi ( jego słowa, nie moje), aby wysłać do niego fakturę pocztą.

Nie jestem jakoś bardzo przeciwny listom i usługom pocztowym czy kurierskim, ale nie uśmiechała mi się zabawa w podchody z tym człowiekiem. Już naprawdę poddenerwowany uświadomiłem go, że zachowuje się wyjątkowo chamsko. Nie dość, że nie miałem roweru, nie wiedziałem co się z nim dzieje, to jeszcze wmawiano mi nieudolność w obsłudze komputera, a właściwie analfabetyzm, bo chodziło o przepisanie literek. Po około minucie klient stwierdził, że odda mi ten rower następnego dnia.

I następnego dnia również go nie było. Ponownie dostałem wiadomość, że nie może go dzisiaj oddać, dlatego wyśle z nim kolegę, który się wszystkim zajmie.

Czy byłem ucieszony z takiego obrotu spraw? Ani trochę. Czy byłem też wściekły? To też niezbyt dobre określenie. Bardziej byłem zmieszany tym wszystkim. W tamtym momencie myślałem, że trafiłem po prostu na bardzo specyficznego klienta, który faktycznie może mieć problem z oddaniem roweru, bo np. praca mu na to nie pozwala albo los chciał, że jego dziecko trafiło do szpitala i teraz mój klient musiał się nim opiekować. No życie zna różne sytuacje. Mając to w głowie czułem się nieciekawie grożąc klientowi odsetkami za przetrzymanie czy żądając zwrócenia roweru jak najszybciej. Z drugiej jednak strony czułem, że za tym wszystkim może kryć się coś złego.

Jak myślicie, która z tych dwóch opcji była tą prawidłową?

Zaspokoję waszą ciekawość. Kolega mojego klienta okazał się być dupkiem najwyższej klasy.

Oczywiście wyczekiwałem przez cały dzień pojawienie się mojego roweru. Gdy dochodziła godzina zamknięcia sięgałem po telefon w celu ponownego skontaktowania się z klientem, jednak gdy odblokowywałem ekran zobaczyłem przez szklane drzwi, że moja szosa do mnie wraca.

Czułem, że los się do mnie uśmiechnął. Za chwilę dokonam wszystkich potrzebnych procedur, dopełnię kwestie papierkowe, zdiagnozuje rower i wystawię fakturę za wypożyczenie.

Pół minuty później okazało się, że ten uśmiech był szczerbaty. Kolega mojego klienta bez żadnego przywitana postawił przede mną rower i powiedział, że go oddaje, po czym szykował się do wyjścia. W porę go zatrzymałem mówiąc, że potrzebuje jeszcze podpisu na protokole przyjęcia i fakturze. Odpowiedź mnie zszokowała. "Nie ja ten rower miałem, dzwoń pan do tamtego, ja idę" - tak z grubsza mi odpowiedział. Z jakiegoś powodu jednak, wbrew swoim słowom, człowiek ten postanowił jeszcze chwilę zostać, co delikatnie mnie uspokoiło.

Wziąłem rower na stojak i chciałem zabrać się za diagnozowanie, jednak tamten gość podszedł do mojego blatu i zażądał dokumentu, który ma podpisać. Odparłem ,,potrzebuję pięciu minut na sprawdzenie roweru", na co on odpowiedział, że on nie ma pięciu minut, bo się śpieszy.

Słowem wyjaśnienia, bo chyba o tym wcześniej nie wspominałem, a to ważne. Po każdym wypożyczeniu, nim klient podpisze dokument, zawsze sprawdzałem jego stan techniczny. Czy wszystko było nadal sprawne, czy rama nie jest zarysowana itp.

Tutaj chciałem zrobić wyjątek od tej reguły i po prostu dać mu dokument i fakturę do podpisu, ale gdy tylko rower znalazł się na stojaku zrozumiałem, że lekko nie będzie.

Czemu? Ano z prostego powodu. Moja szosa miała zamontowaną zupełnie inną przerzutkę tylną.

Tak jest, typ zdemontował poprzednią część i zamontował coś zupełnie innego.

Dla pewności sprawdziłem swoje przypuszczenia i na moje nieszczęście okazały się one prawdą. W rowerze znajdowała się nieoryginalna przerzutka.

Poinformowałem kolegę mojego klienta, że rower nie jest w takim stanie, w jakim opuszczał mój klep, na co on tylko wzruszył ramionami i stwierdził ,,mnie to nie obchodzi". Odpowiedziałem, że w takim wypadku muszę zrobić dokładną diagnozę i wycenić wszystkie szkody. Spodziewałem się jakiegoś oporu, ale facet przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

Powiedział on, że miał tylko zostawić rower, po czym wyjął z kieszeni telefon, zrobił zdjęcie szosy wiszącej na stojaku serwisowym, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedł z mojego sklepu.

Stałem osłupiały przez dobrą minutę, podczas której poruszałem jedynie głową. Patrzyłem na drzwi potem na rower, potem znowu na drzwi i tak w kółko. Próbowałem sobie uświadomić, co właśnie się wydarzyło.

Nie dość, że ktoś przetrzymywał mój rower, migał się żeby go oddać, to jeszcze w dodatku, gdy w końcu go odzyskałem, ktoś podmienił w nim części. I jakby tego było to zostałem potraktowany jak ostatni frajer, bo chciałem tylko zarobić na wypożyczeniu tego roweru.

Pewnie mój wzrok błądziłby do zamknięcia, gdyby nie wchodzący do sklepu następny klient. 

I tak, oczywiście próbowałem skontaktować się w sprawie podmienionych części z odpowiedzialną za to osobą, ale odzewu zero. Wysłałem kilka SMS-ów najpierw z prośbą, a potem żądaniem zapłaty. Od klienta dostałem tylko jedną wiadomość SMS - ,,proszę wysłać fakturę na maila".

Wściekłem się, bo ewidentnie zostałem oszukany. Klienta nie było, zamiast niego przyszedł jakiś obcy facet, podmieniono części w rowerze i nie zapłacono za wypożyczenie.

Odpisałem, że jeśli nie otrzymam prawidłowego adresu e-mail i faktura nie zostanie opłacona w terminie 7 dni, sprawa trafia na policje. Nie dostałem już żadnej odpowiedzi.

Sprawa oczywiście trafiła na policje, jednak jej finał okazał się być dla mnie niezadowalający. Tu oszczędzę szczegółów, bo zwyczajnie nie ma tu nic ciekawego do opisania. Może poza tym, że mundurowi znali tego cwaniaka.

Tak więc podsumowując, nic na tym nie zarobiłem, poza kaucją, której nie musiałem zwracać. Ale były to grosze w porównaniu do konieczności wymiany przerzutki. Poza tym rower był przetrzymywany i nie mogła go wypożyczyć kolejna osoba, która już by za niego zapłaciła. Tak więc straciłem na tym wszystkim.

Czy ta historia czegoś uczy? Tak, a odpowiedź jest następująca - nigdy nie ufaj ludziom bardziej niż to konieczne. Ja zaufałem w pełni i skończyłem na tym źle. Mogłem oczywiście skończyć jeszcze gorzej, ale i tak wolałbym uniknąć tylu problemów.

Mam nadzieję, że historia się podobała. Zostaw po sobie strzałeczkę, napisz komentarz i daj follow, a ja odwdzięczę się kolejnymi opowieściami z serwisu rowerowego.

Zapraszam również do pozostałych moich historii. Można je przeczytać na Reddit'cie lub na moim blogu.

To tyle ode mnie. Do zobaczenia następnym razem.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)