Kiedy nie chcesz brać odpowiedzialności za to, co zrobiłeś
Nie wiem jak wy, ale moim hobby od zarania dziejów są rowery. Lubię je naprawiać, testować i na nich jeździć, więc raczej nikogo nie zdziwię faktem, że sezonu rowerowego nie zamykam. Jeżdżę zarówno latem, jak i zimą i żadne warunki pogodowe mnie nie powstrzymają.
Fakt, z zimnem ciężko jest wygrać, a jedną z metod na uniknięcie amputacji kończyn z powodu ich odmrożenia jest robienie kilku przystanków. W ciągu dnia, gdy tracę czucie w palcach, po prostu wchodzę do galerii i czekam jakieś pięć, może dziesięć minut, w trakcie których jem szybki obiad i jadę dalej. Wieczorami i w nocy jest trochę gorzej, ale na całe szczęście stacje benzynowe w naszym kraju są otwarte 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
Dobra, nie wszystkie, ale większość z nich.
Dla niektórych mój sposób spędzania wolnego czasu wydaje się dziwny, ale zapewniam że to uwielbiam.
Czy podczas jednego z takich wypadów wydarzyło się coś, co wydaje się być absurdalne i nie powinno mieć miejsca w cywilizowanym świecie? Jak najbardziej, w przeciwnym razie nie opisywałbym tego na tej platformie.
Zacznijmy od tego, że podczas jednej z przejażdżek spotkał mnie nie tylko mróz, ale też wiatr i na dodatek zaczął sypać śnieg. Kurtka zimowa, terma, ocieplane spodnie, wełniane skarpety, ochraniacze na buty, rękawice i mufki na kierownicę niestety nie ochroniły mnie przed zimnem i zmusiły do poszukiwania jakiegoś postoju do ogrzania się. Ponieważ była już godzina dwudziesta druga to mój cel był jasny. Stacja benzynowa z orzełkiem w logo. Na mojej trasie znajdowała się akurat jedna z tych, gdzie można nie tylko zatankować i zamówić hot-doga, ale też chwilę posiedzieć na kanapie i w spokoju wypić kawę.
Gdy tam wjechałem, ledwo czułem palce u rąk, przez co zapięcie roweru zajęło mi nieco czasu. Kolejne sekundy straciłem na przyzwyczajaniu się do chodzenia. Niby błaha rzecz, ale będąc zmarzniętym chwilę to zajmuje. W dodatku miałem buty z blokami, więc chodzenie było utrudnione.
Info od autora - buty z blokami używa się do jazdy na rowerze, który jest wyposażony w specjalne pedały. Dzięki takiemu zastosowaniu but wpina się w pedał, co z kolei uprzyjemnia jazdę. Serio, do zwykłych pedałów już nie wrócę, za bardzo się przyzwyczaiłem. Zanim ktoś się odpali, że w takich butach nie da się chodzić - da się. Są modele, które na to pozwalają i ja takie mam.
A teraz, wracając do historii.
Wchodząc na stację byłem cały sztywny i zanim podszedłem do kasy, najpierw położyłem kubek na automacie do kawy, żeby nie musieć na nią czekać dłużej, niż to konieczne. Wiem, chamskie i pokazuje w ten sposób brak wychowania, ale naprawdę w tamtej chwili myślałem tylko o tym, żeby wypić coś gorącego. Nim kawa się zrobiła, oczywiście za nią zapłaciłem. Pani przy kasie widząc mnie odrętwiałego z zimna i z trzęsącą się brodą zaproponowała, żebym zadzwonił po kogoś, kto po mnie przyjedzie, ale uspokoiłem ją, że do domu zostało mi jakieś dwadzieścia minut jazdy i dam radę. Potrzebowałem tylko gorącej kawy.
Tak więc usiadłem na kanapie, a wcześniej kupiłem jeszcze krzyżówkę, żeby się nie nudzić. Włączyłem audiobooka i czekałem, aż wróci mi czucie w palcach.
I tu zaczyna się historia właściwa.
Jakieś pięć minut później, gdy ktoś przyszedł zapłacić za paliwo, na całej stacji rozległo się głośne JEB, a chwilę później włączył się alarm samochodowy. Dwóch pracowników stacji wyszło na zewnątrz zobaczyć, co się dzieje, tak samo jak klientka, która weszła dosłownie chwilę temu, a ja siedziałem cały czas na swoim miejscu z kawą zupełnie nie interesując się tym, co się dzieje wokół mnie. Książka wciągnęła mnie bez reszty i dopiero po czasie uświadomiłem sobie, przecież mój rower stał na zewnątrz i ktoś mógł w niego wjechać. Gdy to do mnie dotarło, dosłownie wyprułem na zewnątrz. Pierwsze co zobaczyłem, to kilka osób, w tym pracownicy stacji, którzy stali przy jednym z dystrybutorów. Jeszcze nie wiedziałem, co się tam stało. Dla mnie tamto zdarzenie zeszło na dalszy plan. Spojrzałem na swój rower. Stał nadal na swoim miejscu. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem w kierunku zbiegowiska. Parę osób stało wokół dwóch samochodów, w jednym wył alarm, a drugi stał nieopodal. Wszyscy łapali się za głowy i coś krzyczeli, ale z powodu dużej odległości i wiatru nie byłem w stanie wychwycić szczegółów. Ponieważ wiedziałem, że moja obecność nic w tej sytuacji nie zmieni, wróciłem na stację dokończyć kawę.
Ekipa z zewnątrz weszła jakoś pół minuty po mnie. Ponieważ na stacji było nieporównywalnie ciszej niż na zewnątrz, słyszałem dokładnie przebieg rozmów i ułożyłem sobie w głowie dokładny przebieg zdarzenia.
Wyglądało to tak.
Małżeństwo przyjechało zatankować samochód. Żona poszła na stacje zapłacić, a mąż w tym czasie tankował. Włożył pistolet i zablokował go, żeby nie musieć ciągle trzymać dłoni na rączce, po czym oddalił się o dwa kroki. Chwilę później na stację zajechał drugi kierowca, który z powodu ośnieżonej ulicy nie zdążył wyhamować i przywalił w zaparkowany na stacji samochód.
No to tak w skrócie.
Zdarzenie niby normalne, ale wydarzyły się dwie rzeczy, które odbiegają od standardów.
Po pierwsze - sprawca próbował wynegocjować niepłacenie za powstałe szkody. Jak? Zaproponował, że sam naprawi uszkodzony samochód, bo ma garaż i dorabia sobie jako mechanik. Właściciel tamtego samochodu nie zgodził się na taki układ twierdząc, że interesuje go tylko i wyłącznie gotówka. Sprawca zdarzenia próbował jeszcze jakoś negocjować, jednak poddał się po tym, jak zagrożono mu policją. Obaj mężczyźni uzgodnili, że sprawca zapłaci za naprawę bez zgłaszania szkody do ubezpieczalni.
I tu historia mogłaby się skończyć. Ale jest jeszcze coś.
Po drugie - przy uderzeniu został uszkodzony wąż od dystrybutora paliwa. No i niestety, ale sprawca musiał za to również zapłacić.
Tu zaczęło robić się ciekawie, ponieważ mężczyzna ten nie poczuwał się do odpowiedzialności za uszkodzony dystrybutor. Jego linia obrony wyglądała mniej więcej w taki sposób - ,,Ja tylko walnąłem w samochód, a co w tym samochodzie było to mnie nie interesuje. Mógł nie zostawiać tam pistoletu tego pistoletu". Pracownicy stacji jednak nie zamierzali bawić się w żadne negocjacje i powiedzieli wprost, że albo sprawca zapłaci za uszkodzenia, albo poda swoje dane do ubezpieczalni, albo sprawa trafia na policje.
Niestety, na jego nieszczęście tego nieszczęśnika, padło na to ostatnie. I to nie z jego decyzji. Po prostu facet tak długo jojczał że jeden z pracowników zniknął na zapleczu i zadzwonił po mundurowych. Ci, jak tylko przyjechali, od razu spisali obu mężczyzn i ustalili przebieg wypadku. Wynik - sprawca ma obowiązek zapłacić za uszkodzony samochód i dystrybutor. Z pierwszym pan się zgodził, z drugim w żadnym razie.
Czemu facet tak bardzo się przed tym wzbraniał, skoro wystarczyło po prostu przyznać się, wziąć wszystko na klatę i pozwolić, żeby sprawą zajął się ubezpieczyciel samochodu? Tę wątpliwość rozwiał jeden z mundurowych. Pojazd nie posiadał ważnego OC.
No i się zaczęło.
Najpierw policjant powiedział, że pojazd nie powinien poruszać się po ulicy bez ważnego OC i za brak ważnego ubezpieczenia jest mandat. Sprawca wypadku, jak rasowy domorosły znawca przepisów prawnych stwierdził, że pojazd znajduje się na terenie prywatnym i nikt mu nie może nic zrobić. Na jego nieszczęście w policji nie pracują idioci i jeden z mundurowych poprosił o wgląd w monitoring stacji, na którym było widać, jak samochód wjeżdża na stację z drogi publicznej.
Co było dalej? Niestety nie wiem. Siedząc na stacji i przysłuchując się całemu temu zdarzeniu spędziłem jakieś dwadzieścia minut. Wypiłem w trakcie tego przedstawienia dwie kawy i zjadłem trzy hot-dogi. Niska cena jak za taki stand up. Nigdy dotąd nie spędziłem tyle czasu na stacji benzynowej, ale było warto.
Miałem ochotę pomachać na pożegnanie wszystkim uczestnikom tego spontanicznego zebrania i życzyć im powodzenia, ale powstrzymałem się. Lepiej nie dolewać oliwy do ognia. Wychodząc zobaczyłem, że dookoła uszkodzonego dystrybutora rozlane jest paliwo, które zasypano czymś białym (nie wiem co to było, nie znam się, więc się nie wypowiadam), a wąż został wyrwany tuż przy pistolecie. Innymi słowy, uszkodzenie konkretne.
Odjeżdżając ostatni raz rzuciłem okiem na to, co działo się na stacji benzynowej. Mężczyzna nadal twardo negocjował, a policjanci nie ustępowali. Szczegółów rozmowy nie znam, więc ich nie przytoczę, ale finału każdy może się domyślić. Odjechałem stamtąd z pełnym brzuchem i rozgrzany kawą, słuchając książki, w której Windsor Lockwood Trzeci ratuje dziewczynę swojego najlepszego przyjaciela przed gangsterami (Zagadka - jaka to była książka. Odpowiadajcie w komentarzach)
Jedna rzecz mnie ciekawi w tym wszystkim, bo to że ktoś nie chce płacić i kombinuje na wszystkie sposoby, żeby się wymigać mnie w ogóle nie dziwi. Ale z pamięci mogę wymienić co najmniej pięciu specjalistów od ruchu drogowego, którzy co roku apelują o bezpieczeństwo na drodze. Mamy tuzin specjalistów uczących tego, jak prowadzić samochód. Policja co roku grzmi o bezpieczeństwo o jazdę z głową. Setki filmów instruktarzowych o tym, jak zachować się podczas wpadnięcia w poślizg, a Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego w moim mieście dodatkowo oferuje kursy jazdy z płytą poślizgową i na mokrej nawierzchni. Jakim więc cudem, w kraju który ma tylu specjalistów i możliwości, nadal zdarzają się jednostki, które świadomie prują pięćdziesiąt na godzinę po śliskiej nawierzchni i hamują dopiero kilka metrów przed przeszkodą licząc na to, że jakimś cudem auto się zatrzyma?
I to na tyle. Jak zwykle możecie zostawić strzałeczkę, bo to strasznie motywuje mnie do działania. Jeśli lubisz spędzać czas z moimi historiami, daj follow, żeby żadnej nie przegapić.
Do następnego razu
Komentarze
Prześlij komentarz