Studnia ludzkiej głupoty po prostu nie ma dna
Kilkukrotnie w ostatnim czasie opowiadałem o wydarzeniach, które miejsce miały w niedalekiej przeszłości. Styczeń obfitował w historie bardzo interesujące, ale w końcu czas powrócić do opowieści klasycznych. Czyli tych, które mają miejsce w trakcie sezonu rowerowego (wiosna, lato i wczesna jesień)
Nie przedłużając dłużej, zapraszam.
Prowadzę serwis rowerowy i sklep w jednym. Nie chcę rozpisywać się na temat działań podejmowanych przeze mnie w celu zmniejszania kosztów, ale dla większego zrozumienia historii muszę wspomnieć o jednym. Często zamawiam duże ilości rowerów, żeby nie płacić kilka razy za dostawę. Czemu to jest ważne? Ano dlatego że musiałem znaleźć jakiś sposób na zmagazynowanie większej ilości rowerów, niż byłem w stanie pomieścić w sklepie. Nie chciałem, aby klienci wchodzący do mnie napotykali taki sam widok, jak w pewnej popularnej sieci marketów spożywczych, więc starałem się jak tylko mogłem, aby kartony z rowerami i same rowery były zawsze przygotowane do użytku, sprawne i, co najważniejsze, nie walały się po ziemi.
Jakie jest najlepsze rozwiązanie w takiej sytuacji? Oczywiście wystawienie kilku rowerów przed sklep. Była to całkiem miła dla oka reklama, ponieważ wybierałem takie modele, które prezentowały się naprawdę majestatycznie. Głównie rowery trekkingowe i miejsce. A że do wynajmowanego przeze mnie lokalu przynależał parking, to właśnie na nim znajdowały się moje rowery. Oczywiście właściciel budynku był o tym poinformowany i zgodził się na taki zabieg.
Czy takie rozwiązanie się sprawdzało? Oczywiście że tak. Klienci przychodzili i pytali dokładnie o te modele, które stały na zewnątrz. Reklama udała się perfekcyjnie.
Ważne dla historii jest to, że przy każdym rowerze znajdowała się cena razem z opisem. Na początku wieszałem je zalaminowane na rowerach, ale z czasem kupiłem stojaki i aż po dziś dzień to na nich znajdują się ceny i opisy.
Co mi się nie podobało w laminowanych cenach wiszących na żyłkach albo opaskach zaciskowych? Generalnie to nic, ale na stojakach wygląda to bardziej profesjonalnie.
Przy każdym rowerze znajdował się opis, ale czasami ktoś przez nieuwagę przesunął stojak. Nikt nigdy nie miał z tym żadnego problemu. Nikomu też nigdy ten stojak nie spadł na nogę przez gwałtowniejszy podmuch wiatru. Znalazł się jednak typek, który nie dopasował opisu do właściwego modelu. I żeby to jeszcze chodziło o inny model roweru. Ale nie.
Feralnego dnia Monika, moja przyjaciółka i pracownica, obsługiwała klientkę przy rowerach na zewnątrz, a ja w serwisie naprawiałem rower. W pewnym momencie zobaczyłem przez szklane drzwi, jak Monika rozmawia z jakimś mężczyzną. Niespecjalnie się tym zainteresowałem, ale gdy Monia weszła do sklepu i poinformowała mnie, że pan chce rozmawiać ze mną czułem, że będzie ciekawie. Nie wiedziałem tylko w którym kierunku pójdzie ta rozmowa. Pozytywnym czy negatywnym.
Po klasycznym przywitaniu i mojej formułce ,,jak mogę pomóc" przyszedł czas na szczegóły. Pan powiedział, że jest zainteresowany zakupem motocyklu stojącego obok rowerów. Grzecznie poinformowałem go, że to mój motocykl i nie jest on na sprzedaż. Spodziewałem się najnormalniejszych w świecie przeprosin za głupią sytuację, ale ich nie otrzymałem. Pan powiedział, że motocykl musi być na sprzedaż, bo przecież obok niego jest cena.
I faktycznie była tam cena. Co więcej, na opisie w formacie A4 znajdowało się logo marki mojego motocyklu, co nie zmieniało faktu, że zarówno cena jak i opis go nie dotyczyły. Jak więc opis się tam znalazł? Monika musiała wyciągnąć rower dla klientki i aby zrobić to wygodniej przestawiła stojak kawałek na bok. Pech chciał że akurat tam stał mój motocykl. Jeszcze większy pech chciał, że rower i motocykl wyprodukowała ta sama firma, a na opisie znajdowało się logo pasujące do obu jednośladów.
Wytłumaczyłem panu, że opis i cena dotyczy roweru, który aktualnie jest testowany przez innego klienta, jednak on ani myślał słuchać moich wyjaśnień. Wyciągnął z kieszeni portfel, wyciągnął kilka banknotów, przeliczył i obwieścił, że część płaci gotówką a część kartą. Powtórzyłem, że motocykl nie jest na sprzedaż, a on pokazał mi na opis, gdzie znajdowało się logo i powiedział, że zgodnie z prawem mam obowiązek sprzedać towar przy którym wydrukowana jest cena. Wyjaśniłem raz jeszcze, że dotyczy to zupełnie czegoś innego i przeczytałem mu spis podzespołów, jakie znajdują się w rowerze, jednak on nie zamierzał odpuścić. Wspomniał, że nie zna się na motocyklach i nie jest w stanie stwierdzić, czy mówię prawdę, bo te nazwy kompletnie nic mu nie mówią. Powiedziałem więc raz jeszcze ,,motocykl nie jest na sprzedaż" a on raz jeszcze powiedział ,,kupuję go" po czym próbował jeszcze się ze mną targować argumentując to tym, że motocykl wygląda na używany.
Motocykl model Romet RCR chciał kupić za 2500 zł. Mało tego, próbował jeszcze bardziej obniżyć cenę twierdząc, że jest ona zbyt duża, bo motocykl jest używany. Normalnie poczułem się obrażony i oskarżany o niski iloraz inteligencji.
Wspomnę, że te motocykle są dużo droższe. Serio, bardzo dużo i chyba musiałbym być idiotą, żeby go sprzedać za nieco ponad dziesięć procent ceny, za jaką go kupiłem.
Tak czy inaczej, powtarzając po raz czwarty obwieściłem, że motocykl nie jest na sprzedaż i zdania nie zmienię. Pan chyba naprawdę się na niego napalił bo zaczął mi grozić, że ma on prawo go kupić, ponieważ obok motocyklu stoi cena i opis. A ponieważ jest cena i opis, to wedle prawa mam obowiązek sprzedać motocykl. I jak to pan podkreślił ,,w cenie przedstawionej na opisie". Wspomniał również, że jeśli nadal będę odmawiał sprzedaży, zajmie się mną urząd ochrony praw konsumenta.
Przestraszyłem się jak Bogdan Boner na widok diabła Domino.
Nie chcąc tracić czasu na tę bezsensowną rozmowę powiedziałem raz jeszcze, ,,nie jest na sprzedaż" po czym umieściłem opis na swoim miejscu i wróciłem do sklepu. Wchodząc do środka widziałem, jak Pan ustawia opis z powrotem tak, aby znajdował się przy moim jednośladzie, cyknął zdjęcie i powiedział, że tego tak nie zostawi. Po czym się oddalił.
Dwa dni później otrzymałem maila, w którym informowano mnie o złamaniu prawa i nakazie sprzedania towaru, przy którym znajdowała się cena. To tak w dużym skrócie, co znajdowało się tej wiadomości. Nie pisał jej żaden prawnik ani urzędnik. Była zbyt prosto napisana, a do tego adres nie należał do żadnej kancelarii ani urzędu. Czy odpisałem? Absolutnie nie. Nie zamierzałem bawić się w te gierki. Naprawdę miałem ciekawsze rzeczy do roboty niż tłumaczenie komuś czegoś tak oczywistego.
Dobra, Romet sprzedaje rowery i motocykle. To prawda, ale do cholery jasnej, ja prowadzę sklep i serwis rowerowy, a nie salon motocyklowy. Poza tym opis i cena dotyczyły czegoś zupełnie innego i nie trzeba było być prawnikiem, żeby to wiedzieć. Na załączonym w wiadomości zdjęciu dokładnie można było przeczytać to, co było wydrukowane na kartce. I żądne tłumaczenie ,,ja się nie znam na motocyklach" tu nie zadziała. Ja się nie znam na samochodach, ale wiem mniej więcej z czego są zbudowane. Tak samo chyba każdy wie, że motocykl nie posiada przerzutek ani aluminiowych kół 28 cali.
Myślałem, że na mailu się skończy, ale nie. Kilka dni później do mojego sklepu zawitał ten pan z gotówką. Położył mi ją na blacie i obwieścił, że chce kupić motocykl. Odpowiedziałem pół żartem pół serio, że w tej cenie mogę zaproponować całkiem dobry i wysokiej klasy rower trekkingowy tej samej firmy. Pan chyba nie zrozumiał mojego dowcipu albo udał, że mnie nie słyszy, ponieważ poprosił o umowę i kluczyki.
Wierzcie mi na słowo - prędzej rzucę picie kawy niż sprzedam swój motocykl. I to samo powiedziałem temu facetowi. On na to, nadal pełen optymizmu i pewny siebie, że ma zdjęcie jak przy motocyklu stoi cena i jeśli nie chcę mieć problemów, to mam mu go sprzedać. Dodał jeszcze ,,z takiej okazji to aż żal nie skorzystać". Już lekko zirytowany, mając w głowie jego poprzednie tłumaczenie się z opisu zapytałem ,,skoro pan wie, że to okazja, to czemu wcześniej mówił, że się nie zna na motocyklach". Chwilowe zawieszenie myśli w jego głowie dało mi pewną satysfakcje, jednak kilka sekund później wszystkie tryby w jego mózgu ponownie wróciły do pracy. Wytłumaczył, że sprawdził ceny motocykli w internecie. Co nie zmieniało nadal faktu, że mojego motocykla w życiu nie sprzedam.
Po pierwsze - kocham go bardziej niż samochód.
Po drugie - nie był i nadal nie jest na sprzedaż.
Po pięciominutowej rozmowie Pan obwieścił, że kasę mam już na blacie i mam ją schować. Ja powiedziałem, że nawet jej nie dotknąłem i ma ją zabrać. Zaczęło się robić nieprzyjemnie więc poprosiłem go o opuszczenie mojego sklepu, jeśli zamierza się tylko awanturować. On potraktował to jako próbę zamiecenia nieprzyjemnej dla mnie sprawy pod dywan. Najpierw powiedział, że i tak dopnie swego, potem wspomniał o kamerce schowanej w kieszeni, która nagrywała całą naszą rozmowę, a potem, jakbym mało razy to słyszał w swoim życiu, że użyje swoich kontaktów, aby zamknąć mój interes.
Naprawdę, skąd to przekonanie u ludzi po pięćdziesiątce, że takie próby zastraszenia zadziałają. Nie znam nikogo, kto zakończył swoją działalność przez klienta, który ma ,,kontakty".
Ale jednak coś zrobić. Mianowicie, zgłosił mnie do urzędu praw konsumenta. Dostałem od nich maila, że nie chciałem sprzedać produktu wystawionego w przestrzeni handlowej, co jest niezgodne z prawe. Odpisałem, że motocykl stał na parkingu, a opis dotyczył roweru, który w chwili robienia zdjęcia był testowany przez klientkę, więc nie widać go na zdjęciu. Na potwierdzenie moich słów wspomniałem o opisie, na którym znajdują się takie dane jak - kaseta, suport, hamulce V-brake, tylna i przednia przerzutka. Nie doczekałem się żadnej odpowiedzi.
Czy to koniec? W sumie to tak, chociaż było jedno małe zdarzenie, które zahacza o tę historię. Nie mam dowodu, że pan z tej historii maczał w tym palce, ale mogę o tym wspomnieć. Któregoś dnia przyszedł do mnie urzędnik upewnić się, czy rowery stojące przed sklepem na pewno znajdują się tam legalnie. No i ustalił, że się znajdują. Wiecie, parking był prywatny, a właściciel budynku o wszystkim wiedział. Wyjście ze sklepu było drożne, więc o złamaniu zasad BHP również nie mogło być mowy.
I to na tyle dzisiaj. Jak zwykle zachęcam do zostawienia strzałeczki w górę i komentarza, bo nie ma nic bardziej motywującego do pisania niż świadomość, że moim czytelnikom się to podoba. Uwielbiam czytać wasze przemyślenia, historie życiowe, rady a nawet dyskusje, więc jeśli umiliłem ci czas to zostaw coś po sobie. A jeśli chcesz przeczytać więcej mojej twórczości, zapraszam do profilu. Jeśli nie chcesz przegapić żadnej historii, zostaw follow a gwarantuje, że kolejna opowieść z serwisu rowerowego również wywoła uśmiech na twojej twarzy.
Komentarze
Prześlij komentarz