Polska perfidność nie zna granic

Czy zdarzyło się wam kiedyś zrobić awanturę będąc w pełni przekonanym, że racja stoi po waszej stronie? Ja osobiście byłem kilka razy w takiej sytuacji i później czułem się jak ostatni kretyn, kiedy pomimo bycia całkowicie pewnym swoich racji okazywało się, że jestem w błędzie.

Najbardziej pamiętna sytuacja była wtedy, gdy kłóciłem się z pewnym obywatelem Czech o to, czy Pszczółka Maja jest bajką Polską czy Czeską. Ja byłem przekonany, że jest to bajka z kraju nad Wisłą. On natomiast, że Maję stworzyli miłośnicy knedli. Finalnie okazało się, że żadne z nas nie miało racji.

Ale do rzeczy.

Większość osób już zapewne zdążyła się zorientować, że jest to kolejna historia z serwisu rowerowego, więc zapraszam do czytania i życzę miłej zabawy.

Dziękuje również mojemu patronowi, Maurycemu, za wspieranie mojej twórczości. Mam nadzieję, że ta historia również ci się spodoba.

Gdy otwierałem firmę najczęstszymi świadczonymi przeze mnie usługami serwisowymi były głównie wymiany dętek, linek, pancerzy, regulacje i co ważne dla tej historii, skręcanie rowerów do sprzedaży. Polegało to na wyjęciu roweru z kartonu i złożeniu go, aby móc później sprzedać go w pełni przygotowanym do jazdy. Oczywiście rowery, które w ten sposób przychodziły, należały do mnie. Był to nic innego jak towar na sprzedaż, który należało wcześniej odpowiednio przygotować. Normalny cykl sprzedaży rowerów, który ma miejsce w dosłownie każdym sklepie.

Któregoś dnia przyszła do mnie klientka z dość nietypową prośbą. Mianowicie, kupiła rower przez internet i gdy go otrzymała okazało się, że jest rozłożony na czynniki pierwsze niczym meble z Ikei. Jako że nie była osobą techniczną przyszła do mnie z zapytaniem, czy dałbym radę przygotować jej rower do jazdy. Odparłem, że jak najbardziej, po czym ona zapytała o cenę takiej usługi.

I wtedy mnie olśniło, że w mojej ofercie nie ma czegoś takiego jak ,,skręcenie roweru".

Ustaliłem z klientką cenę za tę usługę, po czym przystąpiłem do pracy. Złożenie jej roweru zabrało mi niewiele więcej czasu niż ten, który poświęcam na moje jednoślady. Po wszystkim klientka przymierzyła się, przetestowała rower na parkingu przed sklepem i z zadowoleniem obwieściła, że jest zadowolona.

Po tym wydarzeniu w mojej rozpisce usług serwisowych znalazła się wzmianka o przygotowaniu i skręceniu roweru do jazdy zakupionego w innym sklepie.

Chciałbym teraz przedstawić wam historię, w której dzięki nagłemu wydarzeniu i moim pomysłom firma rozrosła się do ogromnych rozmiarów, ale niestety takiej, pisanej na podstawie własnych przeżyć, nie posiadam. Mój sklep to mała jednostka, niezmiennie od kilku lat. Przygotowanie rowerów zakupionych w innych sklepach, w domyśle chodziło o zakupy internetowe, było tą usługą, która odpowiednio rozreklamowana stanowiła całkiem fajny, dodatkowy zastrzyk gotówki. Czy było sporo klientów chętnych na taką usługę? To zależy, jak na to spojrzeć. Dwóch, maksymalnie trzech tygodniowo może nie brzmi bardzo doniośle, ale tak jak wspomniałem, stanowiło to dodatkowy przychód, a nie główne źródło utrzymania. Wysiłek włożony w celu zarobienia tych paru groszy był niski, a zysk przyzwoity, więc oczywiście że rowery kupione w innych sklepach skręcam aż po dziś dzień.

Czy zdarzyło się kiedykolwiek coś, co szczególnie zapadło mi w pamięć przez tę usługę? I tak i nie, bo rower, którym miałem się zająć, nigdy do mnie nie dotarł.

Brzmi zagadkowo, ale zaraz wszystko się wyjaśni.

Któregoś dnia podczas przeglądania służbowych maili natrafiłem na dość dziwną wiadomość zatytułowaną ,,ZŁODZIEJU, ODDAWAJ MÓJ ROWER". Kliknąłem w nią, myśląc że być może ktoś robi sobie ze mnie jaja albo wysłał mi jakiś spam i zacząłem czytać.

Mail nie był długi, ale dość szczegółowy. Nadawca w dość mało kulturalny sposób chciał mi zakomunikować, że kilka tygodni temu zamówił rower, który miał zostać dostarczony do mojego serwisu w celu jego złożenia. Jako że minęły już ponad dwa miesiące osoba, która pisała tego maila, zażądała wydania mu jego własności lub zwrócenia pieniędzy za kupno roweru oraz wysyłkę.

Wyjaśniając - tak, z niektórymi klientami umawiałem się w taki sposób, że wyślą mi rower kurierem albo wręcz kupią i podadzą mój adres jako dostawa. W ten sposób kupujący miał mniej roboty, bo nie musiał roweru do mnie przynosić, a ja zyskiwałem w ten sposób rozgłos i lojalność kolejnego klienta. Zawsze w takich sytuacjach wpisywałem dane klienta i roweru do Excela, a potem odznaczałem, gdy cała procedura dobiegła końca.

Przed odpisaniem na tą wiadomość sprawdziłem w moim pliku, czy faktycznie jakiś rower do mnie miał dotrzeć. Była tam wprawdzie jedna pozycja oznaczona jako ,,w oczekiwaniu na dostawę", ale byłem pewny w stu procentach, że nie chodziło o ten rower, bo akurat na ten jednoślad został zamówiony poprzedniego dnia, a klient robił to przy mnie na telefonie.

Sprawdziłem jeszcze pocztę w poszukiwaniu innej wiadomości od tego człowieka, jednak pod tym adresem e-mail niczego nie znalazłem. Nie pozostało mi więc nic innego, jak wyłożyć wszystkie karty na stół, być w pełni szczerym i zapytać, o jaki rower chodzi, kiedy był zamawiany, na jakie dane.

Ogólnie sprawdzam pocztę trzy razy dziennie. Przed otwarciem, w trakcie pracy podczas przerwy na kawę i chwilę przed zamknięciem. Tym razem na laptopie miałem cały czas wyświetloną skrzynkę odbiorczą, bo jeśli mam być szczery, to trochę ta sytuacja mnie zestresowała. Pierwszy raz oskarżono mnie o kradzież roweru. Byłem zdenerwowany i według mojej przyjaciółki Moniki, która ze mną pracuje, było to po mnie widać. Cały czas przygryzałem usta, narzędzia wypadały mi z rąk częściej niż zazwyczaj i zamiast przeklinać cicho pod nosem, jak to miałem w zwyczaju, raz czy dwa w całej firmie słychać było soczyste ,,kur…..".

Na szczęście sklep był wtedy pusty i nikt poza Moniką tego nie słyszał.

Odpowiedź na mojego maila pojawiła się dopiero następnego dnia. Nadawca napisał, że żadnych informacji osobowych ode mnie nie uzyska, bo nie zamierz ryzykować wyciekiem danych. Zamiast tego dał mi numer paczki i model roweru, który zamówił. Dosłownie tylko tyle. Żadnych listów przewozowych od kuriera, numeru telefonu czy nazwy sklepu, w którym składał zamówienie.

Sprawdziłem znowu swój plik, tym razem pod kątem nazw rowerów, bo zacząłem myśleć, że być może komuś przez pomyłkę wydałem ten rower. Albo że wydarzyło się coś równie absurdalnego. Niestety, ani modelu roweru ani numeru paczki nie było w mojej rozpisce, co jeszcze bardziej mnie zirytowało.

Poprosiłem Monikę, żeby zajęła się przez chwilę sklepem sama, a ja w tym czasie poszedłem do kanciapy, zwanej moim biurem (wybaczcie takie nazewnictwo, ale to miejsce ma powierzchnie celi więziennej, nawet ma kratę w oknie) by móc w spokoju przeanalizować wszystko, co do tej pory udało mi się zebrać.

No więc tak, miałem numer przewozowy, model roweru i adres e-mail. Nic poza tym. Ponownie wysłałem wiadomość do klienta z zapytaniem, czy na pewno napisał maila do właściwego sklepu, ponieważ ja nie posiadam żadnego zamówienia na taki model roweru ani nie widzę w rozpisce podanego numeru listu przewozowego. Nie miałem nawet innych wiadomości z adresu tego adresu mailowego, co kazało mi sądzić, że prawdopodobnie nadawca pomylił sklepy rowerowe. Jakby dla pewności wysłałem mu nazwę mojej firmy, adres i podałem numer telefonu z prośbą o skontaktowanie się ze mną osobiście.

W oczekiwaniu na odpowiedź zacząłem przeglądać internet w poszukiwaniu firm, które prowadzą sprzedaż tej marki rowerów. Przeszło mi przez myśl, że jeśli w Polsce sprzedażą zajmuje się jedna lub dwie firmy, to uda mi się z nimi ustalić coś więcej. Po wpisaniu marki pierwszym linkiem i właściwie jedynym konkretnym, był ten kierujący mnie na Aliexpress. Ta marka pochodziła z Chin, więc odpuściłem sobie poszukiwanie dystrybutorów na terenie Polski. Miałem natomiast numer listu przewozowego, który wkleiłem do strony śledzącej paczki.

Tak, takie strony istnieją.

Sprawdziłem kilka z nich i na dosłownie każdej pojawił się komunikat, że paczka dotarła i została odebrana.

Normalnie zrobiło mi się gorąco jak nigdy, a tętno przyśpieszyło do takiego stopnia, że omal nie dostałem zawału.

W międzyczasie otrzymałem odpowiedź na mojego maila. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy było to, że nadawca kategorycznie odmawia podawania numeru telefonu i mam więcej o niego nie prosić. Kolejną informacją było to, że klient nie poda mi nic więcej, poza numerem zamówienia, bo nie udostępni mi swoich danych osobowych. Na koniec zagroził mi, że w ciągu dwóch dni ma otrzymać rower lub zwrot środków inaczej sprawa trafi do sądu.

Oczywiście wysłałem stosowną odpowiedź, że żaden rower do mnie nie dotarł, ale równie dobrze mogłem pisać listy i wrzucać je do ogniska. Dostałem maila z informacją, że zgodnie ze śledzeniem przesyłki paczkę doręczono.

Gdy minęły te dwa dni, podczas których próbowałem uzyskać więcej informacji o tej przesyłce, chociażby ten durny list przewozowy, dostałem maila z informacją, że sprawa trafia na policję. Jakby tego było mało, zostałem obsmarowany na opiniach google przez tego człowieka. Wpis zajmował chyba z dziesięć linijek i cały pisany był wielkimi literami. Jego treść była dość jednoznaczna i można było ją streścić do ,,oni kradną rowery" Oczywiście opinia była na jedną gwiazdkę.

Postanowiłem więc nieco zmienić taktykę i poprosiłem w kolejnej wiadomości o podanie mi dowodu na to, że rower miał do mnie trafić. W odpowiedzi dostałem grzeczne upomnienie, że nie mam po co wysyłać wiadomości, bo wkrótce skontaktuje się ze mną policja.

Ręce mi opadły, ale z drugiej strony poczułem lekką nadzieję na to, że gdy mundurowi do mnie przyjdą, będę mógł porozmawiać z kimś, kto przedstawi mi jakiś konkretny dowód na poparcie tezy o przywłaszczaniu przeze mnie rowerów.

Co nie zmieniało faktu, że nie zamierzałem tak po prostu siedzieć i czekać na rozwinięcie się wydarzeń. Opinia na google mogła mi sporo nabrudzić, jeśli chodzi o przyszłych klientów. Postanowiłem więc zrobić coś, co w sumie rozwiązałoby mój problem już na samym początku.

Napisałem maila, w którym proszę o stawienie się w moim sklepie w celu wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Dodałem również informację, że jeśli nie otrzymam konkretnych dowodów na to, że ten rower faktycznie miał do mnie trafić, kieruję sprawę do sądu. Bo tak, oskarżenie mnie publicznie o kradzież roweru to nic innego jak zniesławienie.

Dałem mu również czas, jeden dzień, na usunięcie tej opinii na mój temat.

Oczywiście dostałem kilka maili, w których na zmianę grożono mi i przekonywano do zmiany postępowania, ale na żaden już nie odpisywałem. Stwierdziłem, że czas postawić wszystko na jedną kartę. Będę miał kłopoty albo nie. Któreś z tych dwóch.

Na początku tego wszystkiego naprawdę się zdenerwowałem, ale im dłużej to wszystko trwało, tym bardziej upewniałem się w twierdzeniu, że nie ma w tym mojej winy. Fakt, pozwalam klientom zamawiać rowery na mój adres, żebym mógł je później przygotować do jazdy. Ale zawsze, absolutnie zawsze w takich przypadkach biorę od klienta dane osobowe, numer telefonu, adres e-mail i numer paczki, żebym mógł ją śledzić. Im dłużej to trwało, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że tamten gość nie ma w zasadzie nic, co konkretnie wskazywałoby moją winę. Żadnej wiadomości, SMS-a czy głupiego listu przewozowego. Niby banał, ale na samym początku, gdy dostałem od niego pierwszego maila, nie pomyślałem o tym.

Za głupotę się płaci, a czasem walutą jest zdrowie psychiczne.

Jeszcze tego samego dnia ten człowiek, mężczyzna w wieku może osiemnastu lat, przyszedł do mojego sklepu. Nie chcę tutaj pokazywać tego, jak konkretnie się zachowywał, ale wspomnę tylko o tym, że na starcie zaczął krzyczeć oskarżając mnie o kradzież jego roweru. Gdy przestał, poprosiłem go o pokazanie mi dowodu na potwierdzenie swoich oskarżeń. Ponownie pokazał mi numer przesyłki, na co ja odpowiedziałem, że nie ma w nim miejsca odbioru paczki i taki dowód jest całkowicie bezsensu.

Po około dwuminutowej batalii o tym, co jest dowodem a co nie, z braku sensowniejszych argumentów mężczyzna ten powiedział, że wysyłał do mnie maila z zapytaniem, czy może zamówić rower z odbiorem w moim sklepie. Odpowiedziałem, że żadnego takiego maila nie dostałem. Mężczyzna natomiast odparł, że wysłał go do mnie z innego adresu e-mail.

Wpisałem podany przez niego adres do mojej skrzynki odbiorczej i znalazłem wysłaną przez niego wiadomość. Może was tym zdziwię, ale nie było w niej żadnych konkretów. Znajdowało się w niej tylko pytanie ,,czy mogę kupić rower przez internet i wysłać go do was, żebyście go skręcili, bo słyszałem że tak robicie", na co ja odpowiedziałem ,,jak najbardziej, skontaktuj się ze mną telefonicznie po więcej szczegółów". I nic poza tym.

Pokazałem wiadomość mężczyźnie i zapytałem, jak w jego mniemaniu miałem wiedzieć o jego rowerze, skoro nawet nie raczył mi napisać o podjętej decyzji o kupnie. Odpowiedział, że mogłem się tego domyśleć, a tak poza tym w uwagach do przesyłki wpisał swój adres e-mail, więc gdybym naprawdę chciał, udałoby mi się zweryfikować właściciela.

Ironicznie chciałem zapytać, który adres tam wpisał, ale powstrzymałem się.

Zamiast tego, by nie tracić czasu na niepotrzebną dyskusję o niczym, ponownie poprosiłem o pokazanie listu przewozowego. Klient odmówił zasłaniając się ochroną danych osobowych.

No i dyskusji o niczym nie uniknąłem, bo na zmianę przekomarzaliśmy się o to, kto ma rację. Ta cała debata miała jednak jeden pozytywny skutek, ponieważ ten człowiek przyznał się, w jaki sposób zamówił ten rower i czemu nie może pokazać mi listu przewozowego. Mianowicie, rower został kupiony na Aliexpress z wykorzystaniem promocji nowego użytkownika, dzięki czemu jego cena była absurdalnie niska. Czemu to jest tak ważne? Ponieważ mężczyzna ten zakładał co chwilę nowe konta na tej platformie, żeby zamawiać różne rzeczy niemal za darmo. I tu pojawił się problem, ponieważ pan przebiegły nie zapisywał nowostworzonych kont ani haseł do nich, przez co konto z którego zamawiał rower przepadło na zawsze.

A przynajmniej tak nam się obu wydawało.

Powiedziałem, że za nic w świecie nie zwrócę pieniędzy za ten rower, dopóki nie zobaczę dowodu na wysłanie do mnie paczki. Klient odpowiedział, że pokazał mi już numer listu przewozowego, co według jego logiki jest wystarczającym dowodem na poparcie swoich racji. Na to ja pokazałem mu stronę, gdzie można było śledzić paczkę i zapytałem, gdzie u diabła jest napisane, że przesyłka miała zostać dostarczona do mojego serwisu.

Oczywiście próbował jakoś z tego wybrnąć, ale naprawdę lepszą argumentację wymyśliłby pięciolatek.

Skończyło się na tym, że wyszedł z mojego sklepu i stał pod drzwiami przez dobre pół godziny, stukając nerwowo palcami w telefon. W pewnym momencie wydał z siebie głośne ,,JEST" i pewny siebie wszedł z powrotem do środka. Myślałem, że szukał w internecie jakiś porad prawnych, ale gdy wrócił, naprawdę miło się zaskoczyłem.

Mężczyzna rzucił mi swój telefon na blat i kazał czytać to, co było na nim wyświetlone. Okazało się, że jakimś cudem udało mi się zgadnąć login i hasło do konta, z którego zamawiał rower.

I nareszcie mogłem zobaczyć, gdzie ta przeklęta paczka miała zostać wysłana.

Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadzało. Adres był mój, był nawet dopisek o tym, że miejscem odbioru będzie serwis rowerowy. W uwagach faktycznie znajdował się adres e-mail klienta.

Tylko że kod pocztowy i miejscowość była inna.

Kiedyś zamawiałem coś z Aliexpress i zauważyłem, że przy wpisywaniu kodu pocztowego strona wariuje i wypluwa losowe liczby i nazwy miejscowości, więc domyśliłem się, jak mogło dojść do tej pomyłki.

Ale ja faceta nie zamierzam usprawiedliwiać. To że chciał mocno przyoszczędzić średnio mnie interesowało. Ale że zrobił mi awanturę, opieprzył w internecie na opiniach google i doprowadził do takiego stanu, że przez dwie noce prawie nie spałem zastanawiając się, gdzie u diabła podziewa się ten rower, to nie zamierzałem mu współczuć.

Powiedziałem temu mężczyźnie, że wysłał rower na zupełnie inny adres, nie konsultował ze mną tego zamówienia i nie zamierzam mu w żaden sposób pomagać w odzyskaniu paczki za to, że oskarżył mnie o kradzież. Przypomniałem również, że jeśli tamta opinia nie zniknie, sprawę o zniesławienie ma jak w banku.

Miny tego faceta, gdy zdał sobie sprawę z tego, co odwalił, po prostu nie da się opisać. Stał się w ciągu sekundy na zmianę blady, fioletowy i czerwony

Początkowo próbował wmówić mi, że to moja wina, bo nie podałem mu adresu wysyłki, ale pokazałem mu maila, który do mnie wysłał, przypominając o co tak naprawdę pytał. Potem próbował przekonać mnie do podjęcia próby odzyskania jego roweru, ale stanowczo odmówiłem twierdząc, że to nie moja sprawa.

Wiem, trochę za ostro, ale tego faceta miałem naprawdę dość. Słowa nie potrafią wyrazić tego, jak ten człowiek zalazł mi za skórę.

Na sam koniec zostałem zbesztany od ludzi niemających za gorsz empatii i życzono mi bankructwa. Po całym tym spektaklu mężczyzna opuścił mój sklep, zatrzaskując za sobą drzwi tak mocno, że wiszące na ścianach artykuły zatrząsały się od uderzenia.

Wieczorem zauważyłem, że opinia na google została usunięta. Tak więc osiągnąłem pożądany rezultat. Co kilkadziesiąt minut jednak i tak sprawdzałem, czy nie pojawi się przypadkiem inna opinia o tym, jak wielkim męskim przyrodzeniem jestem za to, że nie chciałem pomóc człowiekowi w potrzebie. Okazało się jednak, że przebiegły mistrz oszczędności na dobre odpuścił sobie nękanie mnie.

Czy rower w końcu trafił do swojego właściciela? Tego niestety nie mam jak sprawdzić. Z tym człowiekiem nie mam żadnego kontaktu, nie żeby mnie to jakoś szczególnie smuciło.

Czy nadal działam w taki sam sposób, jeśli chodzi o skręcanie rowerów moich klientów? Jak najbardziej. Ta historia absolutnie mnie nie zraziła, bo jest to fenomen na skalę światową. Naprawdę większość osób zamawiających rowery z odbiorem u mnie są ludźmi inteligentnymi i nie ma z nimi żadnych kłopotów. Jak dotąd, a serwis istnieje już naprawdę długo, to był jedyny taki przypadek, kiedy miałem aż takie problemy. Bo sytuacje, w których paczka się spóźniła albo jakaś część była uszkodzona są bardzo standardowe i z reguły załatwiam je w przeciągu jednego, dwóch albo trzech dni.

I ja wiem, że ten sposób może wydawać się głupi. Sam nawet na początku myślałem, że to nie ma prawa się udać. Ale serio dla większości klientów, którzy swój upragniony rower kupili przez internet, możliwość jego odebrania w pełni złożonego jest naprawdę fajną opcją i przysłanie go do mnie bardzo ułatwia życie.

To tyle ode mnie. Jak zwykle zachęcam do zostawienia strzałeczki i komentarza, bo nie ma nic bardziej motywującego niż świadomość tego, że Wy tu jesteście. Zachęcam również do kliknięcia follow, żeby żadnej historii nie przegapić. Dziękuje również mojemu patronowi za wsparcie mojej twórczości.

Jeszcze raz dzięki za to, że tu jesteście. Do następnego razu. Cześć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)