Tanio nie zawsze znaczy dobrze

Jakiś czas temu zamieściłem tutaj historię o pewnej pani, która kupowała części rowerowe pochodzące z Chin. Dokładnie chodziło o wolnobiegi, czyli tylne zębatki, których jakość pozostawiała naprawdę wiele do życzenia. Dzisiaj przychodzę do was z bardzo podobną historią.

I zanim przejdę do historii, chciałbym serdecznie podziękować Maurycemu, który jako pierwszy postanowił zostać moim Patronem. Mam nadzieję, że nigdy Cię nie zawiodę i zawsze będziesz dobrze się bawił czytając kolejne historie z serwisu rowerowego. Gdy zobaczyłem maila z informacją o wsparciu, z mojego gardła wydobył się taki okrzyk radości, jakbym co najmniej trafił szóstkę na loterii. Jesteś naprawdę wielki i jeszcze raz dzięki ci za to, że jesteś.

Tymczasem, nie przedłużając, zapraszam i życzę miłej zabawy.

Do mojego serwisu zadzwonił klient z pytaniem o to, jak wyglądają u mnie terminy napraw. Jako że sezon rowerowy dopiero się zaczynał, pracy nie miałem jeszcze zbyt dużo. Poinformowałem więc klienta, że większość usług, takich jak regulacje, mogę zrobić od ręki i bez czekania. Klient ucieszył się ogromnie, ponieważ chodziło mu tak naprawdę tylko o regulację hamulców. Wspomniał jeszcze o piszczącym łańcuchu, ale uspokoiłem go, że również i tym się zajmę.

Gdy klient dotarł do mnie wraz z rowerem powiedziałem mu, że może chwile poczekać w ,,poczekalni" czyli miejscu, gdzie ustawiona była mała kanapa i stolik kawowy. Klient jednak powiedział, że nie chce mnie stresować swoją obecnością i załatwi jeszcze parę spraw na mieście, żebym ja w spokoju mógł zająć się jego rowerem. Nie powstrzymywałem go, bo w sumie nie miałem po co. W trakcie wypisywania protokołu przyjęcia mężczyzna powiedział mi, że rower zostawił mu jego syn, który wyjechał do pracy za granicę. Zgodnie z jego słowami, wcześniej rower ten był w nienajlepszym stanie, ale syn zdołał go naprawić.

Ta drobna przypowieść o synu, który sam dokonał napraw, okaże się być kluczowa dla przyszłych wydarzeń.

Pożegnałem się z klientem w naprawdę pozytywnej atmosferze i jako że tego dnia nie miałem nic innego na serwisie, zabrałem się do pracy, zostawiając obowiązki sklepowe Monice, czyli mojej pracownicy i dobrej przyjaciółce od dzieciństwa.

Zazwyczaj wyregulowanie hamulców, szczególnie tych na lince, bo o nich tu mowa, zajmowało mi kilka lub kilkanaście minut. Przy bardzo upierdliwych zaciskach czas ten potrafił się wydłużyć do dziesięciu albo nawet piętnastu minut. Tym razem jednak moja cierpliwość została poddana najwyższej próbie. Zamontowane w tym rowerze zaciski za nic w świecie nie zamierzały współpracować. O ile z ustawieniem ich nie było większych komplikacji, tak gdy przychodziło do ustawieniu klocków hamulcowych tak by były blisko tarczy, zaczynały robić się problemy. Za każdym razem słychać było tarcie. Ale to dosłownie zawsze, niezależnie do tego, którą stronę dociskałem do tarczy. Wystarczyło odrobinę przekręcić śrubę regulacyjną albo delikatnie podkręcić baryłkę, by któryś z klocków ocierał się o tarczę. Sprawdziłem kilka razy nawet, czy przypadkiem pancerz nie wyskakuje z klamki hamulcowej, ale wszystko było w najlepszym porządku. Przynajmniej jeśli chodziło o klamki.

W akcie desperacji postanowiłem zostawić na chwilę tylny zacisk, nad którym nie mogłem zapanować i zająć się tym przednim. Ale tutaj efekt był dokładnie ten sam. Za nic w świecie nie mogłem ustawić tego cholerstwa tak, żeby poprawnie działało. W pewnym momencie poprosiłem Monikę, żeby ona spróbowała coś z tym zrobić, bo męczyłem się z tym rowerem chyba z dwadzieścia minut i nie doszedłem do żadnego sensownego rozwiązania. Pomyślałem wtedy, że może ktoś ze świeżym umysłem da radę coś tu zadziałać.

Po dziesięciu minutach pracy Moniki oboje byliśmy pewni, że z tymi zaciskami coś jest ewidentnie nie tak. Klocki bez przerwy tarły, a gdy udało się je ustawić tak, by tego nie robiły, klamka wpadała zdecydowanie za głęboko. Nawet gdy cudem udało się je ustawić w miarę sensownie i nie tarły, po kilku naciśnięciach klamką problem pojawiał się na nowo. W pewnym momencie zacząłem nawet sprawdzać, czy przypadkiem śruby się nie luzują, bo naprawdę nie miałem pojęcia, co się u diabła dzieje.

Oczywiście sam zacisk próbowałem też układać na setki możliwych sposobów, ale za każdym razem, gdy to robiłem, po kilku minutach klocki znowu się przekrzywiały i ocierały się o tarczę.

I jak to bywa w tego typu przypadkach, rozwiązanie było proste jak budowa cepa.

W końcu zdemontowałem cały zacisk i na stoliku warsztatowym zacząłem sprawdzać, czy coś przypadkiem nie utknęło w środku. Nie znalazłem jednak niczego, czego nie powinno tam być. Zamiast tego odkryłem coś innego. Coś, czego właściwie się spodziewałem, ale do samego końca nie chciało mi się w to wierzyć.

Zacisk został źle wykonany i znajdujące się w środku klocki był pod kątem, a nie prosto. Dla pewności wyjąłem je i przyjrzałem się zaciskom od środka. Tłoki były krzywe i nie dało się nic z tym zrobić. Próbowałem je wyprostować za pomocą śrubokrętu, ale nic to nie dało. Sprawdziłem również przedni zacisk. W tym był dokładnie ten sam problem.

Niby pierdoła, którą powinno się zauważyć od razu, ale na swoją obronę powiem, że wykonując mechanicznie niektóre prace po prostu nie zwracam uwagi na drobne nieścisłości. W tym przypadku rutyna wzięła górę, co przypłaciłem kilkunastoma minutami męczarni.

Po około godzinie do serwisu wrócił klient. Pokazałem mu zdemontowany zacisk hamulcowy i powiedziałem, że ustawienie go jest niemalże niemożliwe. Poinformowałem, że dla jego własnego bezpieczeństwa zalecam montaż innych części. Zgodził się, ale najpierw poprosił mnie o zamontowanie jednego nowego zacisku, aby mógł na zobaczyć różnicę pomiędzy jednym a drugim.

Jak poprosił, tak zrobiłem. Zamontowałem nowy zacisk, przy okazji pokazując, co dzieje się ze starym, gdy próbuję go chociaż odrobinę bardziej podciągnąć. Zamontowanie i regulacja zajęła mi dosłownie kilka minut. Klient najpierw sprawdził rower, a potem z całą pewnością obwieścił, że mam montować drugi zacisk.

Jeśli kogoś interesuje różnica w hamowaniu - na nowym zacisku klamka zatrzymywała się w połowie, a przy starym niemal dotykała kierownicy. O takiej różnicy w jakości tu mówimy.

I naprawdę uwierzcie na słowo, tamtych zacisków ustawić się po prostu nie dało. Praca na nowych zaciskach zabrała mi dziesięć minut z montażem. Stare regulowałem jakieś czterdzieści plus dziesięć, które poświęciła Monika.

Na marginesie dodam tylko, że klocki hamulcowe były też zupełnie nowe.

Na nowych zaciskach hamulce działały zdecydowanie lepiej. Klient na próbę przejechał się po parkingu i powiedział, że w końcu po tygodniu jego rower działa tak, jak powinien. A to wszystko wina tanich części zamiennych.

A skąd wiem, że były tanie? Ponieważ kiedy ja rozliczałem się z klientem, Monika zaczęła szukać w internecie tych zacisków. I moja mała cwaniara je znalazła. Jedna sztuka była sprzedawana razem z tarczą za okrągłe osiem złotych. Pokazałem to klientowi, a on złapał się za głowę. Przez chwilę myślałem, że zrobi mi awanturę o te zaciski, które mu zamontowałem, bo ich cena była kilkukrotnie wyższa, ale tego nie zrobił.

Fobia pracy z klientami mi wtedy najwyraźniej wyszła.

Klient bełkotał coś przez chwilę, a potem nazwał swojego syna skąpym gnojkiem. Tak czy inaczej klient ucieszył się, że w końcu będzie mógł normalnie używać roweru, opłacił fakturę za naprawę, uścisnął dłoń mnie i Monice po czym wyszedł obiecując, że na pewno jeszcze kiedyś się zjawi.

Zjawił się równe dwa tygodnie później. Powód - uszkodzony napęd. Co dokładnie było uszkodzone? Można było kręcić korbami w przód i w tył bez żadnego oporu. Diagnoza - zniszczony wolnobieg. Powiedziałem o tym klientowi, a on bez żadnych protestów powiedział, żebym go wymieniał. Gdy rower powiesiłem już na stojaku, usłyszałem od mężczyzny ,,Niech pan łańcuch też wymieni, bo to też syn zakładał".

Gdy odkręciłem wolnobieg, czyli tylną zębatkę, ten dosłownie rozleciał się na kawałki. Odpiąłem łańcuch i nim wyrzuciłem go do śmieci postanowiłem sprawdzić, czy aby na pewno jest on w tak fatalnym stanie, jak reszta komponentów wymienionych przez syna mojego klienta. Bo oczywiście że wcześniej dowiedziałem się, że wolnobieg również był przez niego wymieniany.

Ale wracając do łańcucha. Złapałem za jedno jego ogniwo, po czym pociągnąłem z całej siły. Metal pękł, a resztka tego, co zostało z ogniwa, rozsypała się po podłodze. Spróbowałem zrobić to raz jeszcze i efekt był dokładnie ten sam. Dosłownie mogłem grać w ,,kocha mnie - nie kocha mnie" w edycji serwisowej.

Cudem ten łańcuch nie rozleciał się podczas tych kilku dni.

Po kilku minutach rower był w pełni gotowy do jazdy. Klient ponownie ucieszony, że jego rower jest tak szybko gotowy do drogi obiecał, że jeszcze na pewno się zjawi mając szczerą nadzieję, że powód będzie inny, niż kiepsko wykonane części.

I żeby nie było, pytałem klienta za każdym razem, czy dana kwota mu odpowiada. Zawsze mówił, że spodziewał się takiej ceny i nie jest ona wcale wygórowana. Raz skwitował to słowami ,,w tamtym serwisie (tu padła nazwa) zaśpiewali sobie dwa razy tyle".

Kolejna wizytacja z tym rowerem odbyła się pół roku później. Kompletnie zapomniałem o tamtych wydarzeniach, więc gdy w drzwiach stanął mi facet w wieku około dwudziestu dwóch lat i zapytał mnie, czemu ja wyrzucam dobre części rowerowe i naciągam klientów, byłem lekko skołowany. Zapytałem na początek, skąd te oskarżenia, a on pokazał mi rower, nad którym pracowałem kilka miesięcy wcześniej.

Jak wcześniej wspomniałem, tamtejsze wydarzenia wyleciały mi z głowy, więc musiałem poprosić o doprecyzowanie bądź co bądź tych poważnych oskarżeń, czym wyraźnie zirytowałem tego człowieka. Dopiero gdy powiedział mi, że zamontował w rowerze części, a ja bez żadnych wyraźnych powodów je zdemontowałem, przypomniałem sobie o tych wydarzeniach.

Na wstępie wyjaśniłem klientowi, że ni jak nie dało się prawidłowo ustawić zacisków, na co odparł, że sam ustawił je zaraz po montażu i działały prawidłowo. Gdy zapytałem, dlaczego w takim układzie mój klient przyszedł w celu ich regulacji, mężczyzna zbył mnie twierdząc, że klocki i tarcza musiały się dotrzeć.

Nie chcę tłumaczyć, na czym polega docieranie hamulców. Nadmienię tylko, że nie na tym, by klamki hamulcowe wpadały głęboko aż do kierownicy.

Kłótnia z tym facetem nie trwała jakoś długo, bo nie przyszedł się wykłócać, tylko ,,odzyskać to, co wyłudziłem". Czyli po polsku przyjąć zwrot części, które zamontowałem. Jakby na potwierdzenie swoich słów mężczyzna pokazał mi te zaciski, których wcześniej nie dało się ustawić i polecił mi, abym je zamontować i z powrotem ustawił tak jak były.

Bo tak, części które demontuje oddaje klientowi. Można u mnie zostawić zdemontowane części, ale przy tej konkretnej sytuacji mój klient poprosił, abym mu je oddał.

Zacząłem tłumaczyć i pokazywać, że choćbym nie wiem jak się starał, to tych zacisków nie ustawi się prawidłowo, na co on z pełną pewnością siebie kazał mi rozebrać je i ustawić tak, żeby działały prawidłowo. Jako że nie bawię się w regenerację części odmówiłem. Kłótnia pewnie trwałaby w najlepsze, gdyby nie wtrąciła się Monika.

Moja przyjaciółka powiedziała w pewnym momencie, że fizycznie nie da się ustawić tych zacisków i delikatnie zasugerowała, aby nie brać najtańszych produktów z Chin, bo to się zawsze źle kończy. A przynajmniej chciała to powiedzieć, ponieważ została bardzo szybko ,,poproszona" o nie wtrącanie się przez syna mojego klienta. To jeszcze nie dolało oliwy do ognia, ale gdy Monika próbowała naprawdę grzecznie uświadomić go o jakości najtańszych części, a on powiedział do niej ,,nie wtrącaj się", atmosfera stała się naprawdę gęsta.

Facet ignorował ją jeszcze przez sekundę czy dwie, ale ponieważ Monika to kobieta temperamentna to podniosła głos do takiego stopnia, że całkowicie zagłuszyła nas obu. Mężczyzna skierował wzrok na nią i powiedział, że ma się nie wtrącać, bo on wie więcej o naprawianiu rowerów niż ona. Na co Monika bez ceregieli odparła, że w tydzień ustawiła więcej hamulców w rowerach niż on w całym swoim życiu i kazała mu mówić do siebie z szacunkiem, bo nie przypominała sobie, aby oboje przechodzili na ,,TY". Facet momentalnie z ataku przeszedł do obrony, a potem do odwrotu. Monika każdy jego argument obalała jeszcze zanim zdążył się odezwać, kończąc tę specyficzną dyskusję słowami ,,skoro kobieta musi ci to tłumaczyć, to chyba nie z tym serwisem jest coś nie tak".

Z którejkolwiek strony na to nie spojrzeć, efekt był dokładnie taki, jak trzeba. Klient zabrał swój rower i odgrażając się, że tego tak nie zostawi, opuścił mój serwis.

Jeszcze tego samego dnia przyszedł jego ojciec z przeprosinami za zachowanie syna. Próbował tłumaczyć, że ma on teraz pewne problemy, bo próbuje dostać się po raz drugi na studia. Odpowiedziałem mojemu klientowi, że akurat na niego nie jestem ani trochę wściekł, bo w sumie nie mam za co. Widać że było mu głupio przez zachowanie syna, ale uspokoiłem go, że nie będę chował za to urazy, byleby poważnie porozmawiał z nim o jego zachowaniu. Obiecał, że to zrobi, po czym pożegnał się i wyszedł.

Czy ten mężczyzna jeszcze pojawia się w moim serwisie? Jak najbardziej, jest moim stałym klientem. Co z jego synem? Nie mam pojęcia, bo akurat o nim nie rozmawiamy.

Mam nadzieję, że historia się podobała. Jeśli historia ci się podobała, daj strzałeczkę i zostaw komentarz, a ja odwdzięczę się kolejną historią. Jeśli chcesz być na bieżąco, kliknij follow, aby żadnej historii nie przegapić. Jeszcze raz dziękuje mojemu Patronowi za wsparcie.

I to tyle ode mnie. Do następnego razu. Cześć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)