XXI wiek, a ludzie nadal na to się nabierają

Na pewno spotkaliście się kiedyś ze stwierdzeniem, że najlepiej jest kupować w hurtowni, bo tam najtaniej. A jeszcze lepiej bezpośrednio od producenta, bo przecież omijamy w ten sposób cały łańcuch dystrybucji. Jeśli dzięki temu ktoś jest w stanie oszczędzić naprawdę ciekawe pieniądze to chwała mu za to. Sam stosuję taką metodę, ale nie o tym dzisiaj.

Generalnie jeśli komuś bardzo zależy, to kupi coś tak tanio jak tylko się da. W tym nie ma nic złego. Problem zaczyna się robić, kiedy ktoś nie zwróci uwagi, co właściwie kupił. I nie mówię tu o sytuacji, kiedy na obrazie poglądowym znajduje się np. telefon, a po zakupie okazuje się, że przedmiotem sprzedaży była ładowarka. Chodzi mi o to, gdy coś wygląda dobrze, jest zupełnie nowe a po zakupie okazuje się, że jest to nic nie warty złom. Taka osoba najczęściej nie jest świadoma tego, co kupuje, mimo że znaków świadczących o jawnym wałku jest co nie miara.

Jeśli ktoś dotarł do tego momentu, to mam dla was ostatnią informację wstępną nim przejdę do historii - tak, jest to opowieść z serwisu rowerowego.

Zapraszam i życzę miłego czytania.

Do mojego serwisu zgłosiła się klientka z prośbą o naprawę hamulców. Był to rower miejski zakupiony u mnie, a do tego sam serwis nie należał do tych czasochłonnych, więc na wstępie poinformowałem moją klientkę, że jeśli poczeka kilka minut, rower odbierze jeszcze dziś. Zadowolona odpowiedziała, że poczeka, ale nim przystąpiłem do napraw poprosiła mnie, żebym wymienił klocki hamulcowe. Nie miałem nic przeciwko, więc się zgodziłem. W tym właśnie momencie klienta pokazała mi nowe klocki i poprosiła mnie, żebym to właśnie je zamontował.

Żeby nie było, nie mam nic przeciwko temu, że klienci przychodzą z własnymi częściami. To zupełnie normalna rzecz.

Uwinąłem się z serwisem w dość szybkim tempie, zrobiłem szybki test hamulców jeszcze na stojaku, po czym wsiadłem na niego i zrobiłem kilka kółek na parkingu przed sklepem. Jak zwykle musiałem coś jeszcze poprawić, ale gdy tylko szczęki odskakiwały równo, a klamki zaciskały się z jednakową siłą mogłem z całą pewnością obwieścić, że serwis dobiegł końca. Klienta ucieszona opłaciła fakturę i obiecałam, że niedługo zgłosi się ponownie, jak tylko przyjdą pozostałe części.

Sprawdzając rower domyślałem się już, jakie części klientka postanowiła wymienić. Powstrzymałem się przed zaproponowaniem jej tych, które miałem na miejscu, bo w końcu nie bez powodu zamówiła je sama. Jeśli udało jej się gdzieś znaleźć coś tańszego, to wielkie brawa dla niej.

I muszę przyznać, że kilka z jej wizyt naprawdę mile mnie zaskoczyły. Za drugim razem przyszła na wymianę gripów, czy jak kto woli chwytów na kierownicę. Potem przyszła na wymianę opon, bo te na których jeździła nadawały się jedynie do śmieci. Za trzecim razem przyszła na wymianę siodełka. Za to ostatnie policzyłem naprawdę symboliczną kwotę, bo przełożenie siodełka to jedna z najprostszych czynności jakie można zrobić przy rowerze.

Ogólnie nie miałem problemów z tymi częściami. Wszystkie pasowały do roweru i były naprawdę dobrej jakości. Wiecie, niektóre opony są tak słabe, że bieżnik i druty można wyciągać kombinerkami, a siodełka tak twarde, że nawet szkolne krzesło bywało bardziej wygodne. Tutaj wszystko wydawało się być w najlepszym porządku.

Sytuacja nieco się zmieniła, gdy przyszło do wymiany napędu.

Klienta ponownie zgłosiła się do mnie, tym razem by wymienić kółka przerzutki. Sprawdziłem te, które miała zamontowane i faktycznie nadawały się do wymiany.

Jeśli ktoś chciałby to zdiagnozować u siebie to służę radą. Jeśli ząbki są szpiczaste to należy wymienić kółko albo całą przerzutkę. To samo tyczy się kaset, wolnobiegów czy przednich zębatek.

W trakcie pracy jednak okazało się, że ich założenie jest niemożliwe. Nie żeby nie pasowały. Wręcz przeciwnie. Problem pojawił się w momencie, gdy oczyściłem stare kółka przerzutki i policzyłem, ile mają ząbków. I niestety, ale te zamówione przez klientkę miały ich więcej niż w przerzutce fabrycznej.

Innymi słowy, kółka były nie od tego mechanizmu.

Poinformowałem klientkę, że montaż tych kółek może sprawić, że przerzutki ni jak nie będzie dało się wyregulować, co ku mojemu zdumieniu przyjęła ze stoickim spokojem. Odpowiedziała, że w końcu musiała trafić na nie tą część co trzeba i przeprosiła mnie za niepotrzebne fatygowanie się. Oczywiście nie miała za co przepraszać, bo właściwie nic nie zrobiłem przy jej rowerze. Powiedziałem jej, że mogę wymienić całą przerzutkę od ręki, ale się nie zgodziła, zapewne chcąc na własną rękę zamówić potrzebne do naprawy części. Zapytała mnie tylko, czego powinna dokładnie szukać, więc jej wytłumaczyłem. A ponieważ nie jest to wiedza tajemna ani skomplikowana już po minucie ucieszona klienta wyszła ze swoim rowerem z mojego serwisu.

Wróciła po około dwóch tygodniach, tym razem z dobrymi kółkami do przerzutki, a także z wolnobiegiem (tą zębatkę z tyłu) i łańcuchem.

O ile do kółek i łańcucha nie miałem zastrzeżeń, tak próbowałem odradzić montaż wolnobiegu. Nie dość, że podczas kręcenia nim pojawiały się sporadyczne zgrzyty, to jeszcze w dodatku nie było na nim żadnych napisów, nawet nazwy producenta czy marki. Klienta jednak uparła się, że chce mieć zamontowane dokładnie te części, które przyniosła. Jako że nie miałem powodu jej odmówić zrobiłem to. Zrobiłem próbną przejażdżkę w trakcie której kilkukrotnie zmieniałem biegi. Wszystko pracowało jak należy, chociaż podczas jazdy czułem, że zębatka czasem się zacina. Nie był to może jakiś kolosalnie duży problem, bo podczas dwuminutowej jazdy poczułem zgrzytnięcie tylko raz, a po tym teście na stojaku serwisowym nie wyczułem go w ogóle, jednak sumienie kazało mi jeszcze raz spróbować odwieść klientkę od jazdy z tym konkretnym wolnobiegiem. Niestety klienta nie posłuchała mojej rady i zabrała rower.

Na jej powrót czekałem tydzień.

Okazało się, że rower już nie jeździ. Jakim cudem? Ano takim, że podczas jazdy coś chrupnęło w wolnobiegu i teraz kręcąc korbą tylne koło się nie ruszało. Poinformowałem klientkę, co może być przyczyną i zaoferowałem jedną z moich części zamiennych, jednak ona miała już przygotowaną jedną ze swoich. Podała mi wolnobieg i poprosiła o założenie go. Nie wiem, czy był to ten sam co poprzednio, czy może inny, bo ponownie nie było żadnych napisów a część była zapakowana w worek foliowy, ale podczas kręcenia nie czułem żadnych zgrzytów, więc pomyślałem, że być może ten okaże się być lepszy.

No więc, nie był.

Akurat ty razem wytrzymał, bo aż trzy tygodnie. Usterka jednak była inna, ponieważ zamiast kręcić się bez oporu, wolnobieg przestał się obracać w tył, co tylko z pozoru brzmi nieszkodliwie. Gdy zakręcicie korbami do tyłu z tak uszkodzonym wolnobiegiem, łańcuch i przerzutka wam wystrzelą. I to też nie brzmi jakoś szczególnie tragicznie, do czasu aż nie uświadomimy sobie, że przez tę usterkę podczas jazdy korby kręcą się cały czas. Wystarczy stanąć na pedałach, wyprostować nogi albo zapomnieć się i przekręcić korbę do tyłu, a łańcuch i przerzutka mogą skończyć jako części do utylizacji.

Naprawdę nie jest to przyjemne jeździć z tak uszkodzonym rowerem, o czym przekonała się moja klientka.

Ponownie poinformowałem ją, że muszę wymienić tę część i zaproponowałem jedną z moich. Na zachętę zasugerowałem, że jeśli wybierze mój wolnobieg, nie policzę robocizny. Ona jednak nie zgodziła się, jednak tym razem nie dała mi swojej części, a zamiast tego poprosiła mnie o przyjęcie roweru na serwis i obiecała, że przyniesie nowy wolnobieg już niedługo.

Czekałem około tydzień. W międzyczasie chciałem sprawdzić, czy może uda mi się jakoś zregenerować ten wolnobieg, który klienta miała zamontowany w rowerze, ale gdy tylko go otworzyłem, poddałem się. Wszystkie zapadki dosłownie wyleciały ze środka. Trochę obawiałem się oskarżenia o zniszczenie cudzego mienia, bo w końcu oficjalnie ta część nie należała do mnie a klienta mogła chcieć ją zareklamować. Moje obawy jednak rozwiały się przy kolejnej wizycie.

Klientka dostarczyła nowy wolnobieg. Sprawdziłem go i natychmiast odpowiedziałem, że będą z nim same problemy. Zgrzytał jeszcze mocniej niż ten pierwszy. Mojej klientce ręce opadły i poprosiła o pokazanie jej, co właściwie jest nie tak. Pokazałem jej więc, bo tak samo jak z kółkami do przerzutek, nie jest to żadna wiedza tajemna. Pokazałem, że podczas kręcenia wolnobiegiem czuć wyraźny zgrzyt. Potem pokazałem jeden ze swoich, z wielkim białym napisem ,,SHIMANO" i ponownie nim zakręciłem. Zgrzytów nie było.

Jeśli ktoś jeszcze zastanawia się, jak można zakręcić wolnobiegiem, który nie jest zamontowany na kole, to śpieszę z wyjaśnieniem. Po prostu wsadźcie dwa albo trzy palce do otworu montażowego.

Ponownie zaproponowałem, że założę jedną ze swoich części do tego roweru i nie policzę kosztów wymiany. Klienta początkowo próbowała wypytać mnie, jak przez internet można sprawdzić, czy dany wolnobieg jest dobry czy nie. Powiedziałem jej, bo nie ukrywam tej wiedzy. Poszperała trochę po internecie z wykorzystaniem moich wskazówek, ale nie udało jej się znaleźć nic tańszego. W końcu, przeszukując OLX znalazła kogoś sprzedającego części używane do rowerów i zapytała mnie, czy to nie byłby dobry pomysł.

To też rada dla was. Używany wolnobieg czy kaseta to nigdy nie jest dobry pomysł. Zawsze ząbki są starte i nie nadają się do dalszej jazdy.

I to też powiedziałem mojej klientce. W końcu, po dziesięciu minutach intensywnego przeglądania sieci klientka zgodziła się na wymianę. Wprawdzie udało jej się znaleźć taki sam wolnobieg o kilka złotych tańszy, ale jak doliczyła sobie cenę za dostawę to wyszło mniej więcej tyle samo co u mnie.

W trakcie pracy chwilę porozmawialiśmy, ponieważ bardzo interesowało mnie, skąd klientka zamawia części. Choć się domyślałem, to chciałem się upewnić i nie myliłem się. Oczywiście była to chińska strona internetowa, która w nazwie ma ,,express" Nie żebym był jakimś wielkim przeciwnikiem tej strony, ale uważam, że niektórych rzeczy tam sprzedawanych naprawdę nie warto kupować. Zwłaszcza tego, co jest zdecydowanie poniżej wartości rynkowej.

Klientka zapytała mnie jeszcze, co jeśli zamontowany przeze mnie wolnobieg okaże się również trefny. Odpowiedziałem, że obowiązuje na niego gwarancja, więc w razie wystąpienia takich uszkodzeń, jak w poprzednich częściach można się do mnie zgłosić po wymianę. Umówmy się, ścieranie się ząbków to normalna rzecz i to ciężko żeby gwarancja objęła, ale zgrzytanie, pękanie zapadek czy brak oporu podczas jazdy to coś, co nie powinno się wydarzyć w nowej części.

Po skompletowaniu wszystkiego i krótkiej przejażdżce testowej powiedziałem klientce, że wszystko jest w porządku. Była nieco nieufna i poprosiła o możliwość sprawdzenia roweru na zewnątrz. Zgodziłem się, bo w sumie nie miałem powodów do odmowy. Poza tym, rozumiałem jej obawy. Po kilku kółkach na parkingu po wyrazie jej twarzy wiedziałem już, że nie ma żadnych uwag. Zgodnie z umową nie liczyłem robocizny, co bardzo ucieszyło moją klientkę.

Oczywiście kobieta ta jest moją stałą klientką i co jakiś czas odwiedza mój serwis. Nadal przynosi swoje części zamienne, jednak jak dotąd podobna historia się nie zdarzyła.

Historia nieco inna niż wszystkie, bo nie ma tu ludzi awanturujących się ani grożących sądem. Pomyślałem, że wstawię coś bardziej pozytywnego. Nie chcę, żebyście pomyśleli, że mój serwis to wylęgarnia patologii i chamstwa w najszystszej postaci. Jak zwykle na zakończenie proszę o zostawienie reakcji w postaci strzałeczki i komentarza, bo to mi strasznie pomaga w pisaniu. Zwłaszcza teraz, kiedy trwa sezon rowerowy i czasu mam coraz mniej widok ludzi czytających moje historie bardzo motywuje mnie do pracy. A jeśli chcesz być na bieżąco, kliknij follow, żeby nie przegapić kolejnej historii.

To tyle ode mnie. Do zobaczenia następnym razem.

P.S - dla tych, którzy są tu od dawna. W kolejnym poście będzie fragment książki ,,opowieści z serwisu rowerowego"

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy władza uderza do głowy - opowieść z serwisu rowerowego

Problem ze starymi ludźmi i ich przekonaniami - opowieść z serwisu rowerowego

Rower elektryczny, ale nie elektryczny??? - opowieść z serwisu rowerowego