Klient, który nic nie kupuje

Tym razem nieco spokojniejsza historia, bo nie chcę psuć wam majówki.

Na bank zdarzyło wam się chodząc po galerii handlowej wchodzić do sklepów i nic nie kupować. Nie ma w tym nic złego, bo nie zawsze znajdzie się to, co akurat jest potrzebne. Sam też tak robię, bo jestem tym typem osoby, która musi obowiązkowo obejść ze cztery czy pięć sklepów, zanim podejmie decyzję o zakupie jednej konkretnej marynarki. Problem zaczyna się robić, kiedy ktoś taki staje się wyjątkowo męczący dla osób przebywających w danym miejscu. I to nie tylko dla pracowników, ale nawet klientów, którzy przyszli w spokoju zrobić zakupy, a nie wysłuchiwać monologu o tym, co jest lepsze a co nie nadaje się nawet na złom.

Nie inaczej jest w sklepach rowerowych, gdzie z racji na coraz większe zainteresowanie tym sportem, jak grzyby po deszczu zaczęli pojawiać się specjaliści w tej dziedzinie. Ludzie, którzy wiedzą wszystko w tym temacie, potrafią przejechać swoim rowerem wartym tyle co dobre auto dwieście kilometrów dziennie i dokonują napraw za pomocą narzędzi przewyższających wartością te, które posiadają warsztaty samochodowe. Przynajmniej według nich samych. Nie przeczę, że są pasjonaci tego sportu, którzy dobrze się na nim znają, ale nie o nich tu mowa. Chodzi o tych, których nie cieszy sama jazda, a mówienie o niej i swoich osiągnięciach, które na dobrą sprawę są tak podkoloryzowane, że to się w pale nie mieści.

To tyle ze wstępu. Dziękuje mojemu patronowi Maurycemu za wsparcie, zapraszam i życzę miłej zabawy.

Zazwyczaj w szczycie sezonu rowerowego w sklepie jest dość wzmożony ruch. Są wprawdzie godziny, kiedy natężenie ludzkie jest mniejsze, z reguły przypada to na godziny poranne lub wieczorne. Dokładnie wieczorami swoją obecnością od jakiegoś czasu zaszczycał mnie bardzo specyficzny klient. Przychodził, nie witał się, tylko chodził i patrzył. Kilka razy próbowałem zagadnąć go i pytałem, czy mogę w czymś pomóc, ale za każdym razem człowiek ten udawał, że mnie nie widzi. Chodził tylko po sklepie i oglądał rowery, części albo opony, po czym jak gdyby nigdy nic wychodził.

W końcu porzuciłem próby nawiązania z nim kontaktu i jedynym co robiłem, było patrzenie na to, co robi. Jego zachowanie było nieco podejrzane, ale nie przyłapałem go ani razu na kradzieży, zwłaszcza że w większości chodził z rękoma schowanymi za plecami i w takiej też pozycji przyglądał się ofercie.

Z czasem przyzwyczaiłem się do jego obecności tak bardzo, że nie zwracałem uwagi gdy wchodził. Tylko od czasu do czasu spojrzałem na niego. Aż w końcu, po kilku dniach milczenia, człowiek ten postanowił się odezwać.

W moim sklepie poza mną pracuje również moja przyjaciółka, Monika. I to z nią nasz tajemniczy osobnik postanowił porozmawiać w pierwszej kolejności. Zamiast jednak zapytać o rower lub coś, co można z rowerem w jakiś sposób powiązać, on podszedł do Moniki i wypalił ,,Przepraszam, jakim rowerem pani jeździ". Z początku Monia była lekko zaskoczona, bo jak dotąd nikt ją o to nie zapytał. Nim jednak zdążyła odpowiedzieć, człowiek ten ciągnął dalej swój monolog i powiedział ,,Jest pani taka wysportowana i ma kolarskie mięśnie. Na pewno musi pani dużo trenować"

Nie wiem, o jakie mięśnie mu chodziło, ale się domyślam i Monika też się tego domyślała. Zaskakujące jest jednak to, że moja przyjaciółka tego dnia miała na sobie polówkę i luźne spodnie, więc te kolarskie mięśnie były średnio widoczne. Chyba że facet zobaczył umięśnienie Moniki wcześniej, bo w końcu przychodził tu od jakiegoś czasu.

Jakakolwiek odpowiedź na te pytania by nie była, na chwilę przestałem robić to, czym się zajmowałem i zacząłem słuchać ich rozmowy. Usiadłem przy swoim stanowisku roboczym i udawałem, że sprawdzam coś w szafkach, podczas gdy Monika rozmawiała z tym człowiekiem. Wolałem mieć go teraz na oku po tym, co powiedział.

Monika odpowiedziała mu, że nie trenuje kolarstwa i jeździ na rowerze stacjonarnym, gdy ćwiczy na siłowni. Faceta jakby zagotowało na tę wieść. Zrobił trzy kroki w tył, machnął rękoma, potem podszedł z powrotem do Moniki i powiedział, że nie wierzy w to. Po kilkusekundowej rozmowie moja przyjaciółka powiedziała, że posiada rower, którym jedynie dojeżdża do sklepu albo zabiera na wakacje. Gdy mężczyzna zapytał, jaki to rower, Monika odpowiedziała, że najzwyklejszy na świecie składak.

Może ktoś się zdziwi, ale nie każda osoba pracująca w sklepie czy serwisie rowerowym posiada majestatyczny pojazd, którego rama odbija promienie porannego słońca podczas jazdy szosą. Monika nie trenuje jazdy rowerem, co nie przeszkadza jej w znajomości tematu, bo uwierzcie mi na słowo, dziewczyna się na tym zna.

Gdy ten mężczyzna to usłyszał, znowu zaczął machać rękoma i twierdzić, że do takiej jazdy bardziej potrzebny byłby rower trekkingowy albo miejski, bo składak nadaje się tylko dla kierowców zawodowych albo ludzi podróżujących pociągami. Nie czekając na reakcję Moniki, gość wyjął z kieszeni telefon i pokazał na nim kilka rowerów, którymi mogłaby jeździć. Jakby tego było mało, pokazał jej też kilka bagażników na samochód, które, według niego, świetnie sprawdzają się do transportowania rowerów.

Rozmowa na ten temat trwałaby pewnie do zamknięcia, a bardzo możliwe że i po nim, bo facet naprawdę solidnie się rozgadał, więc musiałem zainterweniować. Zawołałem Monikę i poprosiłem, żeby pomogła mi przy rowerze, który aktualnie naprawiałem. Gdy jednak mężczyzna ten podszedł do naszej dwójki i zaczął omawiać to, co teraz we dwójkę robiliśmy, wysłałem Monikę na zaplecze po klucze do naprawy stojaka serwisowego.

Taki nasz umówiony sygnał na ulotnienie się po Angielsku, gdy sytuacja tego wymaga.

Myślałem że to zniechęci tego człowieka do dalszych rozmów, ale on za cel zamiast przedstawiać swoje opinie na temat naprawianego przeze mnie roweru, zaczął mi mówić o najlepszych stojakach do serwisowania. Postanowiłem więc zrobić to samo co Monika, ale zamiast zniknąć na zapleczu, poszedłem do części serwisowej oddzielonej kotarą, zza której nie było mnie widać. To takie miejsce gdzie przechowuje rowery klientów.

Autentycznie komuś udało się być większym gadułą niż ja, co uwierzcie mi, wcale nie jest takie proste.

Po około dwóch minutach gadania do siebie mężczyzna nagle przestał i usłyszałem, jak odchodzi. Wróciłem więc do swojego stanowiska serwisowego i zacząłem ponownie naprawiać rower, jednocześnie patrząc, jak ten gaduła idzie w stronę wyjścia. Otworzył drzwi i wyszedł, a ja odetchnąłem z ulgą.

Po powrocie Monika powiedziała mi, że gość pokazywał jej rowery za trzy albo cztery tysiące dolarów sprowadzane ze Stanów Zjednoczonych. W dodatku były to same trekkingi i rowery miejskie, a żadnego z nich Monika mieszkając w bloku by nie kupiła. I nie chodzi tu o powierzchnię mieszkalną, bo rower można nawet na balkonie zostawić a jej mieszkanie ma nieco ponad czterdzieści pięć metrów kwadratowych. Bardziej chodził tu o fakt, że dziewczyna mieszka na trzecim piętrze i wniesienie składaka jest dla niej lekkim wysiłkiem w porównaniu do tego, gdy musiałaby wnosić zwykły rower.

Myśleliśmy, że gość chciał sobie po prostu pogadać o rowerach i więcej się tu nie pojawi, jednak srogo się przeliczyliśmy. Następnego dnia znowu się pojawił. Tym razem jednak na jego nieszczęście zarówno ja, jak i Monika obsługiwaliśmy klientów. Czekał kilka minut na to, aż któryś z nas będzie wolny, co było po nim widać, po krążył po cały sklepie i nie patrzył się na nic konkretnego. Niestety dla niego oboje zajmowaliśmy się sprzedażą rowerów, więc czas obsługi był dość długi, co wyraźnie go zirytowało. Nie czekając, aż Monika skończy obsługiwać klientkę, która przyszła kupić swój pierwszy  od dwudziestu lat rower, mężczyzna podszedł do niej i powiedział, że to co my oferujemy, rozleci się na pierwszym lepszym zakręcie.

Ja stałem kilka metrów dalej, ale jego doniosły głos usłyszał chyba każdy w sklepie. Spojrzałem się na niego, Monika i jej klientka z resztą tak samo. Przedstawienie, które zaraz miało się rozegrać, przyciągnęło nawet uwagę klienta, z którym ja rozmawiałem. Widziałem, jak mężczyzna znowu wyciąga telefon z kieszeni i pokazuje Monicę oraz jej klientce coś na telefonie i mówi, że to są prawdziwe rowery, a nie te pierdoły, które mu sprzedajemy.

Ostatnim razem nie bardzo miałem powody, żeby go wyprosić, ale teraz okazja pojawiła się idealna. Zwłaszcza, gdy chwile później zaproponował pomoc w zamówieniu tego roweru zza granicy.

Powiedziałem dość głośno do mężczyzny, że ma natychmiast przestać i opuścić teren sklepu. Gdy zszokowany zapytał czemu, odpowiedziałem że szkodzi mnie oraz mojej firmie reklamując inne rowery moim klientom. Dowiedziawszy się, że jestem właścicielem, najpierw zmieszany wybąkał pod nosem przeprosiny, a potem odwrócił się i pomaszerował w stronę wyjścia, rzucając w drzwiach na odchodne ,,i tak to kiepskie rowery".

Na szczęście żaden z obecnych w tym momencie klientów nie wziął jego opinii pod uwagę, wybierając coś dla siebie.

Kolejnego dnia zgodnie ze swoją tradycją facet pojawił się ponownie. Tym razem o dziwo był ze swoim rowerem. Tym razem minął Monikę i jej stanowisko, po czym podszedł do mnie i zapytał, czy będę miał części do jego roweru.

Jego gravel był dość standardowym rowerem, co trochę mnie zdziwiło, bo z jego opowieści wynikało, jakby był w posiadaniu pojazdu za co najmniej dziesięć tysięcy. Nie żebym oceniał człowieka po rowerze, ale przypominam że wcześniej ten człowiek pokazywał Monice i jednej z klientek rowery sprzedawane za dolary. Dodam tylko, że rower ten pierwotnie był szosą, którą przerobiono na gravela.

Tak czy inaczej części do niego posiadałem. Pokazałem wszystko, czego potrzebował i podałem cenę. Gdy on ją usłyszał powiedział mi, że takiej taniochy w życiu nie pozwoli zamontować do swojego roweru. Powiedział mu, że fabrycznie to właśnie takie lub podobne części są zamontowane, jak wynikało ze strony internetowej, na której można było taki rower nabyć. Usłyszałem odpowiedź, że wszystkie części typu taniocha zostały wymienione na coś zdecydowanie lepszego. Na dowód swoich słów pokazał koła, które faktycznie nie były montowane fabrycznie. Tak samo z resztą jak opony i klocki hamulcowe. Powiedział również, że zamontował dużo lepszą przerzutkę, suport wymienił na hollowtech i założył inną kasetę, z mniejszą ilością zębów na najniższym biegu.

Chcąc nie chcąc wpadłem w jego pułapkę gadatliwości. Rozkręcił się na dobre i w żaden sposób nie udało mi się go powstrzymać. Podobnie jak poprzednim razem najpierw całkowicie zmieszał z błotem podstawowe rowery, które można kupić w każdym szanującym się sklepie, a potem zaczął pokazywać mi na zdjęciach w telefonie to, co zamontował w swoim pojeździe.

Nie będę komentował, czy wszystkie modyfikacje są dobre czy złe. Ale jedno bardzo mocno rzuciło mi się w oczy. Specjalnie napisałem o suporcie. Pewnie większości z was nic nie mówi ta nazwa, więc szybkie wyjaśnienie. Suport to ten element, na którym kręcą się korby, a hollowtech to jeden z rodzajów tej części. Jest jeszcze inny typ, suport z mocowaniem na kwadrat, który można znaleźć w większości rowerów. To właśnie ten typ był zamontowany fabrycznie w rowerze, a który klient wymienił.

A czemu ja o tym pisze.

Bo mężczyzna ten powiedział mi, że wymienił suport z tego zwykłego, na hollowtech. A chwilę później dopowiedział, że nowe korby już do niego jadą. A korb montowanych na kwadrat do hollowtecha ni jak się nie założy. Te słowa wytrąciły mnie ze stanu znużenia, dzięki czemu udało mi się nie zasnąć na stojąco. Podszedłem do jego roweru i spojrzałem na suport, po czym powiedziałem ,,przecież pan tu kwadrat ma, a nie hollowtech".

Myślałem, że usłyszę jakieś pokrętne tłumaczenie się, ale facet zaskoczył mnie niesamowicie. Stwierdził bez żadnego sarkazmu w głosie, że to pełnoprawny hollowtech. Gdy pokazałem mu, jak ten suport w ogóle wygląda, on odpowiedział mi, że to jakaś taniocha i w życiu nie pozwoliłby zamontować czegoś takiego w swoim rowerze. Po tym odpuściłem sobie tłumaczenie mu, na czym polega i co to w ogóle jest hollowtech. Stwierdziłem, że jeżeli naprawdę zamówił nowe korby, to nieco się zdziwi, kiedy będzie próbował je założyć.

No chyba że kupił te z mocowaniem na kwadrat, co w sumie by nawet mnie nie zdziwiło.

Dobra, koniec ze szczegółami technicznymi, obiecuje.

Nasz zapalony miłośnik rowerów przyznał, że nieco się na mnie zawiódł, skoro nie potrafię rozpoznać tak oczywistej różnicy pomiędzy tymi dwoma częściami i obwieścił, że więcej nie zrobi zakupów w moim sklepie. Obiecywał mi to przez kolejne dwie, może trzy minuty, tłumacząc jak bardzo ucierpi na tym mój biznes i jak dzięki niemu wzrośnie potęga mojej konkurencji.

Po raz pierwszy raz w życiu miałem nadzieję, że faktycznie ktoś pójdzie do konkurencji. Chciałem, żeby to zrobił, jednocześnie współczując temu, na kogo padnie obsługiwanie tego człowieka.

Gdy wyszedł i zamknął za sobą drzwi, odetchnąłem z ulgą, modląc się jednocześnie, żeby dotrzymał swojej obietnicy.

Jeśli kogoś to zastanawia - nie, po raz kolejny nic u mnie nie kupił. Tak więc przeczuwałem wtedy, że mój biznes ani trochę nie ucierpi z powody utraty tak hojnego klienta.

Czy mężczyzna dotrzymał swojej obietnicy i faktycznie nie zjawił się już więcej w moim sklepie? No niestety nie. Pojawił się jeszcze jeden raz. Trafił do mnie, ponieważ był w okolicy i akurat przebiła mu się dętka. Oczywiście mu ją wymieniłem, ale tyle się nasłuchałem o dobrych radach serwisowych, że czułem się jakbym słuchał audiobooka o serwisowaniu kół rowerowych dla opornych. Jak się wówczas okazało, pan dużą wagę przywiązywał również do narzędzi rowerowych. I nie mam tu na myśli czegoś specjalistycznego. Wiecie, ja używam zwykłych kluczy płaskich i imbusowych. Dla niego firma, która wyprodukowała te narzędzia, tworzy zabawki dla dzieci, po czym pokazał mi te, które powinienem zakupić by stać się bardziej profesjonalnym. Przynajmniej w jego mniemaniu.

Może zrobię teraz reklamę, ale Berner robi naprawdę dobre klucze. Polecam, tak samo jak ich rękawiczki.

Od tamtej pory nie spotkałem kolejny raz tego człowieka. I jeśli mam być w pełni szczery, to cieszy mnie taki obrót spraw. Nie to, że nie lubię ludzi, ale sposób jego mówienia i wiedza na tematy rowerowe naprawdę miała wiele dziur i słuchało się tego potężnie ciężko.

To tyle ode mnie na dzisiaj. Jak zwykle, jeśli historia się podobała zostaw strzałeczkę i komentarz, a ja odwdzięczę się kolejnymi historiami. A jeśli nie chcesz być na bieżąco z moimi historiami zostaw follow.

Jeszcze raz dziękuje mojemu patronowi za wsparcie.

Do następnego razu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy władza uderza do głowy - opowieść z serwisu rowerowego

Problem ze starymi ludźmi i ich przekonaniami - opowieść z serwisu rowerowego

Rower elektryczny, ale nie elektryczny??? - opowieść z serwisu rowerowego