Nienawiść za nic

Tak, oto kolejna historia z serwisu rowerowego. Tym razem daje znać wystarczająco wcześnie, żeby każdy wiedział, w co wchodzi.

Zgadza się, czytam wszystkie komentarze i wiadomości które piszecie, niezależnie od tego czy są one przychylne czy nie.

Nim przejdę dalej - dziękuje mojemu patronowi Maurycemu za wsparcie. Mam nadzieję, że ta historia ci się spodoba.

Jako że jestem osobą otwartą, rozmowną i lubiącą mieć kontakt z ludźmi staram się dogadywać z każdym. I to dosłownie z każdym, niezależnie od jego przekonań, sposobu ubierania się czy, co będzie ważne w tej historii, narodowości. Wśród moich znajomych znajduje się więc jedna osoba pochodząca z Azji, z którym kontakt mam właściwie od dziecka, a także trzy osoby pochodzące zza naszej wschodniej granicy.

I żeby było zabawnie, to z każda z tych osób zna również pozostałych wymienionych, ale mniejsza z tym.

Ważne jest natomiast to, że dwie z tych osób odwiedza dość regularnie mój sklep, a jedna z nich została bohaterem nie jednej, a w sumie to trzech dość ciekawych wydarzeń. Co prawda krótkich, ale nie mniej interesujących.

Zapraszam i życzę miłego czytania.

Jeden z moich znajomych pochodzenia Ukraińskiego, który co jakiś czas mnie odwiedza, nie jest jakimś wielkim fanem kolarstwa. Ma co prawda swoją szosę i śmiga na niej w niemal każdy weekend, w tym również zimą, ale nie jest żadnym zawodnikiem. Jego rower zalicza się do tych klasycznych, jeździ głównie po to, żeby posłuchać sobie muzyki albo raz na jakiś czas wybrać się nad jezioro na ryby.

Ukoronowaniem jego stylu niech będzie to, że poza kaskiem nie ma praktycznie żadnej odzieży rowerowej. Jeździ w samych dresach albo krótkich spodenkach. I w tymże stroju potrafi zrobić dziennie kilkadziesiąt kilometrów.

Jeśli kogoś rozbolał zadek na samą myśl o tak długim czasie spędzonym na rowerze to spokojnie, facet ma siodło żelowe, więc tragedii nie ma.

Jako że ten pan lubi spędzać czas na swoim rowerze, to dba o niego jak niektórzy o swój nowo nabyty samochód. Regularnie go czyści, smaruje i serwisuje. Czy naprawia go u mnie? Jak najbardziej.

Jest to jeden z moich ulubionych typów klientów, ponieważ często jego rower praktycznie wymaga jedynie regulacji lub wymian podstawowych części eksploatacyjnych. A że regularna konserwacja jest dużo szybsza niż całkowita naprawa roweru, to często proponuje mu wykonanie usług na miejscu.

I jeśli dobrze sięgam pamięcią wstecz, to właśnie było pierwsze wydarzenie, o którym warto tu napisać.

Przed moim znajomym przyjmowałem inny rower od zupełnie innego klienta. Dobrze go pamiętam, w sensie ten rower, ponieważ był on w dość ciężkim stanie, jako że stał przed kilka ładnych lat nieużywany w garażu. Nie będę tu go opisywał ani przedstawiał ceny za naprawę, bo tak naprawdę ważny dla tej historii będzie termin realizacji usługi. Jako że miałem wtedy sporo pracy, to zaproponowałem termin odbioru na kolejny tydzień, czym wyprowadziłem z równowagi tego człowieka. Powiedział on, że specjalnie przyjechał tu z miejscowości oddalonej o sześćdziesiąt kilometrów i, nawet nie poprosił a rozkazał, wymienić i wyregulować wszystko, co jest niezbędne do jazdy.

Po kilkuminutowej przepychance słownej stanęło na tym, że rower miał zostać zrobiony w ciągu trzech dni. Czemu tak? Ponieważ klient akurat za trzy dni ponownie będzie w mieście i będzie mógł go odebrać. Tak więc wypełniłem protokół przyjęcia na serwis i wręczyłem kopie klientowi, po czym odstawiłem jego rower do poczekalni ( moja autorska nazwa na wieszaki ścienne, na których czekają rowery klientów oddane na serwis ). Sam klient natomiast jeszcze chwile się kręcił po sklepie.

W międzyczasie do sklepu wszedł mój znajomy, prowadząc swój rower. Podczas gdy ja zajmowałem się sprawami serwisowymi, on w tym czasie wybierał dla siebie nowe opony, po czym wręczył mi je do założenia na jego rower, gdy byłem już wolny. Oprócz tego miałem wykonać regulację hamulców, wyczyścić napęd i nasmarować łańcuch, bo poprzedniego dnia zastał go podczas jazdy deszcz. Poprosiłem go więc, żeby poczekał kilka chwil, ponieważ wykonam to dla niego od ręki, jako że tego typu usługi wykonuję natychmiast. Mój znajomy ucieszony tą wiadomością podziękował mi i obiecał, że niedługo wróci, bo nie chce mnie rozpraszać podczas pracy a ma do załatwienia kilka spraw na mieście.

I pech chciał, że tę rozmowę słyszał poprzedni klient.

Gdy tylko mój znajomy wyszedł, mężczyzna podszedł do mnie i zapytał się mnie raz jeszcze, czy zrobię mu rower na dzisiaj. Odpowiedziałem, że czas realizacji to trzy dni bo przy takiej ilości pracy zwyczajnie nie ma szans, żebym zrobił to wcześniej. Na to usłyszałem, że dyskryminuje Polaków, bo rower przyniesiony przez obywatela Ukrainy robię od ręki, a dla własnego rodaka mam termin na kilka dni do przodu. Zamiast się wykłócać, pokazałem kartkę z zapisanymi usługami serwisowymi, jakie miałem wykonać w tym rowerze i powiedziałem, że praktycznie wszystko mogę zrobić w maksymalnie pół godziny. Na to on pokazał mi przyjęcie serwisowe i zaczął mi wymieniać usługi, które mam wykonać w jego rowerze, tłumacząc jednocześnie, że zrobienie ich wszystkich zajmie mi godzinkę, max dwie.

No tylko że jego usługi to centrowanie kół, regulacja przerzutek, hamulców, wymiana gripów, pedałów i kilka innych, podczas gdy w rowerze mojego znajomego najcięższym, co mnie czekało, to zdjęcie i założenie opon.

Tłumaczyłem chyba z dobre pięć minut to, że nie zrobię jego roweru poza kolejnością, bo wymaga to dużo więcej pracy. On zamiast zabrać rower z serwisu, co mu zaproponowałem, bo nie byłem w stanie sprostać jego wymaganiom, upierał się ze wszystkich sił, że mam zrobić jego rower jeszcze dzisiaj, bo najwyraźniej mam takie możliwości, tylko mi się nie chce.

Ja tego argumentu nie rozumiem, bo jakby nie patrzeć im więcej rowerów przerobię na serwisie, tym więcej zarobię, więc wykonywanie mniej napraw jest dla mnie niekorzystnym układem.

Zamiast więc kłócić się w nieskończoność wyciągnąłem dokument przyjęcia roweru, pokazałem datę realizacji, a niżę podpis klienta przypominając, że on sam zgodził się na ten termin. Oczywiście to nie zadziałało i dalej kazano mi zrobić ten rower jeszcze dzisiaj. Po kolejnych pięciu minutach obwieszczono mi, że czeka mnie negatywna opinia na google i obsmarowanie w mediach społecznościowych, po czym klient jak gdyby nigdy nic wyszedł z serwisu.

Na marginesie dodam, że faktycznie jego opinia pojawiła się na google, ale została usunięta. Możecie się domyślić, jakie treści tam były i za co opinia została skasowana.

Po umówionym czasie mój znajomy przyszedł odebrać swój rower. Przejechał się na nim, stwierdził że prowadzi się go jak nowy ( zawsze tak mówi ) i zadowolony ruszył w dalszą drogę. Wtedy jeszcze nie mówiłem mu o tym, co miało miejsce kilka minut wcześniej, bo uznawałem to zdarzenie za mało istotne. Od kolejny niezadowolony klient, który próbował coś wymusić, a że kolejnym odwiedzającym serwis był człowiek innej narodowości, to metoda ataku była oczywista.

Niestety, parę tygodni później wydarzyła się podobna sytuacja.

Ja zajmowałem się jego rowerem, podczas gdy moja pracownika i przyjaciółka Monika obsługiwała innego klienta. Generalnie oboje zajmowaliśmy się wtedy kwestiami serwisowymi. Nie pamiętam dokładnie co robiłem ja, prawdopodobnie była to regulacja przerzutek, ale ręki za to nie dam. Za to dokładnie pamiętam, co robiła Monika. Mianowicie, wymieniała wolnobieg.

Jakby ktoś się zastanawiał, wolnobieg to tylna zębatka. Jest też kaseta, ale to teraz mało ważne.

Bardzo ważne jest to, że czasem wolnobieg cholernie mocno trzyma się koła i trzeba naprawdę się napocić, żeby go zdjąć. Tak też było w tym przypadku. Monika zdjęła koło i przez minutę czy dwie bezskutecznie walczyła z wolnobiegiem. W takich przypadkach woła mnie i razem udaje nam się zdjąć to cholerstwo. Teraz pewnie też by tak było, jednak tym razem klient, któremu serwisowała rower, wyprzedził ją. I zrobił to w typowo chamski sposób, bo powiedział na cały sklep, żebym pomógł dziewczynie, a nie zajmował się pierdołami i pogaduchami z klientami.

Tak dla wyjaśnienia, stałem odwrócony plecami do Moniki i pozostałych klientów, a ponieważ nie mam oczu dookoła głowy to nie widziałem, co się dzieje. A że Monia mnie nie wołała, to się nie odwracałem i nie interweniowałem. Bo gdy faktycznie ma jakiś trudny temat do ogarnięcia przy rowerze, to zawsze jej pomagam.

Tym razem nie było inaczej, chociaż nie podszedłem na zawołanie klienta. Najpierw spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami, bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, o co dokładnie chodzi, a następnie skierowałem wzrok na Monikę, która z zaciśniętymi zębami, kluczem w jednej ręce i kołem w drugiej usiłuje z całych zdjąć wolnobieg. Zawołałem więc ,,pomóc ci?" na co Monika odpowiedziała mi głośnym ,,No" po czym parsknęła śmiechem.

I zaśmiała się po raz kolejny, kiedy podszedłem do niej i przekręciłem klucz jednym kopnięciem. Tak, napisałem poprawnie, bo tak właśnie zdejmuje się uparty wolnobieg. Kładzie się koło na ziemi w pozycji pionowej, i uderza się klucz nogą tak, jakby odpalało się motocykl.

Majster, który uczył mnie serwisować rowery, mówił na to ,,odpalanie Komarka" i w sumie całkiem fajna nazwa.

Nie żeby Monika nie znała tej metody, ale jej to nie wychodziło.

Do śmiechu jednak nie było klientowi, do którego należał ten rower. Bo gdy tylko zdjąłem wolnobieg i zapytałem Moniki, czy w czymś jeszcze jej pomóc, właściciel roweru zadeklarował, że skoro zacząłem już naprawę to mogę już ją dokończyć,  a nie zajmować się - tu pada obraźliwa nazwa na mojego znajomego, której nie przytoczę. Na te słowa wziąłem głęboki wdech i powiedziałem mu, że nie potrafię się rozdwoić i jego rower zostanie naprawiony zgodnie ze sztuką serwisową na najwyższym poziomie, po czym bez słowa wróciłem do swojej pracy, co jakiś czas zerkając na to, co dzieje się na drugim stanowisku roboczym.

Po tej nieciekawej sytuacji w całym sklepie zapanowała grobowa cisza i słychać było jedynie oddechy i dźwięk prac serwisowych. Po około pięciu minutach, gdy klient Moniki odebrał swój rower, cała nasza trójka zgodnie pokręciła głowami. Sytuacja po prostu niesmaczna dla każdego z nas.

Ostatnie wydarzenie tego typu miało miejsce stosunkowo niedawno, bo około rok temu.

Mój znajomy wpadł do mnie razem ze swoją córką kupić jej rower. Od zwykła wizyta. Jako że dziewczyna chciała coś do jazdy w weekendy i jednocześnie szybkiego poruszania się po mieście, zaproponowałem kilka modeli, w tym model trekkingowy. Dość pożądany w ostatnich latach model rowerów z uwagi na jego wszechstronność. Tak czy inaczej dziewczyna miała szczęście, ponieważ na stanie miałem dosłownie ostatnią sztukę modelu w jej rozmiarze, który bardzo przypadł jej do gustu.

Podczas pracy przy rowerze, jako że nie widziałem się z córką mojego znajomego od paru tygodni, ucięliśmy sobie nieco dłuższą pogawędkę. W trakcie tej rozmowy usłyszałem, jak Monika wykłóca się z jakąś klientką. Szybko spojrzałem na to, co dzieje się na sklepie i z urywek rozmowy zrozumiałem, że kobieta szuka roweru dla siebie, ale nie mamy na miejscu jej rozmiaru. Monika zaproponowała więc zamówienie roweru, na co klientka się nie zgodziła, ponieważ ona potrzebuje roweru na już, bo mieszka daleko od tego sklepu i nie będzie dwa razy przyjeżdżać. Kobieta zaproponowała więc, że kupi rower pod warunkiem, że wyślemy go do niej. Niestety, mój sklep nie prowadzi sprzedaży wysyłkowej rowerów, więc ten pomysł Monika musiała odrzucić.

Akurat rowery trzeba u mnie kupić stacjonarnie, bo to co się dzieje z ich sprzedażą wysyłkową i późniejszymi zwrotami przechodzi ludzkie pojęcie.

Tak czy inaczej rozmowa Moniki z klientką trwała jeszcze chwilę i zakończyła się……. złożeniem zamówienia. A przynajmniej tym by się skończyła, gdybym jeszcze dosłownie przez minutę dłużej montował akcesoria do roweru. Klientka szybko spostrzegła, że zdjęty ze stojaka rower to właśnie ten, który ona planuje kupić. Natychmiast zapytała się mojego znajomego i jego córki, co to za model i rozmiar, a gdy usłyszała odpowiedź obwieściła Monice, że zamierza ten rower kupić.

W tym momencie wtrąciłem się ja i powiedziałem, że rower ten ma już właściciela i nie można go kupić. Na co ta kobieta odpowiedziała, że przecież tu dzwoniła i pytała, a więc to ona ma prawo pierwszeństwa do tego roweru. Zrobiłem w tamtym momencie taką minę, że chyba nadawałaby się do jakiejś komedii z Adamem Sandlerem, bo o prawie pierwszeństwa usłyszałem pierwszy raz. Nie zmieniło to jednak faktu, że rower trzymała córka mojego znajomego, ona pierwsza po niego przyszła i to ona wedle mojego osądu była już jego właścicielką. Tamta kobieta jednak nie zamierzała odpuścić i zapytała się mojego znajomego, gdzie mieszka. On, mimo że nie musiał brać udziału w tej kłótni, odpowiedział na jej pytanie. Jako że on i jego córka mieszkali niedaleko, zaproponowała im, aby to oni zamówili ten rower, a ona kupi ten, który został już przygotowany. Powód - kobieta mieszka poza miastem, a oni w mieście, więc nie będą musieli daleko jeździć, aby rower odebrać. Mój znajomy powiedział, że absolutnie się na to nie zgadza, a gdy kobieta zapytała o powód jego decyzji, ten odpowiedział ,,nie muszę się z niego tłumaczyć", po czym podszedł do mnie, by zapłacić za rower.

Kobieta najpierw rozglądała się na boki, potem trzasnęła dłońmi o biodra i rzuciła w stronę mojego znajomego, że takie zachowanie to może być tolerowane na Ukrainie, ale nie tutaj. Jakby tego było mało oskarżyła go o brak empatii a na sam koniec nazwała mnie mizoginistą. Brakło tylko tego, żeby zaczęła wytykać mi brak stawiania klienta na pierwszym miejscu, ale nie zrobiła tego tylko dlatego, że ze zdenerwowania zaczęła plątać się w swoich wypowiedziach. Najpierw nagadywała na mojego znajomego, potem na mnie, potem znowu na niego i tak w kółko. A to tylko dlatego, że ktoś przyszedł od niej wcześniej do sklepu i kupił przed nią rower.

Jej darcie japy zatrzymała dopiero Monika, która zmęczona jej występkiem zapytała głośno ,,Mam zamówić dla Pani ten rower, czy nie?" na co kobieta odpowiedziała, że chce kupić tamten rower, po czym wskazała na ten trzymany przez córkę mojego znajomego. Gdy Monika odpowiedziała, że na to nie ma szans, kobieta odwróciła się i jak gdyby nigdy nic wyszła.

Po tym nic więcej wartego uwagi z moim znajomym zza wschodniej granicy się nie wydarzyło. No dobra, była jedna drobna sytuacja, jak wykupił resztki wędliny z promocji, czym naraził się na lincz pozostałych osób stojących w kolejce, ale to nie wydarzyło się u mnie i znam to tylko z jego opowieści, więc pozostawię to tylko w tym akapicie.

Tak czy inaczej te trzy sytuacje nie zniechęciły go do wizyt w moim sklepie. I jeśli mam być szczery, to bardzo się z tego cieszę. Facet jest naprawdę pozytywną osobą i przyjemnie się z nim rozmawia. Bo chyba o tym nie wspomniałem, ale gość perfekcyjnie mówi po polsku.

To tyle ode mnie na dzisiaj. Wybaczcie mi mój spadek formy pisarskiej, ale obecnie trwa szczyt sezonu rowerowego i naprawdę czasem muszę pisać te historie po nocach, a często w tych godzinach słowa mi się plączą i wychodzi z tego chochlik. Jeśli historia ci się spodobała, zostaw strzałeczkę i komentarz, a jeśli nie chcesz żadnej przegapić, kliknij follow na moim profilu.

Jeszcze raz dziękuje mojemu patronowi za wsparcie, mam nadzieję że historia ci się spodobała.

Do następnego razu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)