Niechciany zakup

 Czasami każdemu zdarzy się kupić coś, co pozornie miało się przydać, a finalnie przez większość czasu leży nieużywane na dnie szafy albo stoi w garażu porastając jedynie kurzem. Mogą to być buty na imprezę rodzinną, sukienka na studniówkę albo zabawka dla psa, którą kochany czworonóg w ogóle się nie interesuje i zamiast niej woli gryźć skarpetki swojego właściciela.

Mnie też zdarzyło się kupić kilka rzeczy, których użyłem raz czy dwa, po czym wrzuciłem je do szuflady, w tym uchwyt na kubek do auta, który finalnie przerobiłem tak, aby pasował do roweru.

Tego typu pierdoły zazwyczaj nie spełniają żadnej funkcji, poza zbieraniem kurzu. Nie inaczej bywa w sklepach rowerowych. Zwłaszcza w takich, gdzie odkupuje się rowery od klientów z zamiarem ich naprawienia i późniejszego sprzedania. Że ktoś kupi rower i później nie będzie na nim jeździ z różnych powodów to rzecz normalna. Zabawniej robi się, gdy to ta druga strona kupi rower, a później zastanawia się, jak u diabła go sprzedać.

Nie przedłużając dłużej, bo ten wstęp ni jak się nie klei, a pisałem go chyba z dziesięć razy, zapraszam i życzę miłego czytania.

Oczywiście dziękuje moim patronom, Maurycemu oraz Jakubowi za wspieranie mnie.

A także gorące podziękowania dla użytkownika Avarikk.

A oto i kolejna część sagi o serwisie rowerowym

Prowadzę sklep rowerowy razem z serwisem, więc w zasadzie już od samego otwarcia mojej firmy słyszałem od klientów zapytanie o możliwość kupna roweru używanego. Na samym starcie niestety ich nie posiadałem, z wiadomych przyczyn, ale z czasem, w miarę jak zaczynałem nabierać wprawy w prowadzeniu rozmów i zyskiwać większą pewność siebie, postanowiłem zaczął odkupywać rowery od klientów. Głównie celowałem w modele znane na rynku polskim, co było bardzo bezpieczną zagrywką, bo łatwo było coś takiego później sprzedać.

Dział w sklepie z rowerami odkupionymi od klientów, nazywany przeze mnie pieszczotliwie komisem, generował w miarę rozsądny zysk, bo perspektywa kupna roweru w bardzo dobrym stanie po niższej cenie zawsze jest dla konsumenta atrakcyjna. Było to bardzo atrakcyjne również dla mnie jako właściciela, ponieważ klient najpierw sprzedawał swój stary rower, a potem kupował nowy.

W dużej mierze nie miałem żadnych problemów z odkupowaniem rowerów, bo większość nadawała się do jazdy i wymagała jedynie kilku podstawowych napraw. Tym, co wykluczało rower z możliwości sprzedania go do mojego komisu, był brak paragonu lub innego dowodu zakupu. Powód tego był absurdalnie prosty - nie chciałem handlować kradzionymi rowerami. Jedni klienci to rozumieli, inni udawali że nie rozumieją i mieli o to pretensje.

Tak czy inaczej komis działał świetnie, zainteresowanie było dość ciekawe, zwłaszcza gdy zacząłem wstawiać rowery na OLX-a.

W zasadzie nie miałem granicy co do tego, jaki rower przyjmowałem. Wszystko z czasem udawało mi się sprzedać, choć z jednym rowerem męczyłem się naprawdę długo.

Był to rower zostawiony przez klienta w wieku około dwudziestu pięciu lat. Przyszedł on ze swoim starym jednośladem z zamiarem zostawienia go w rozliczeniu, bo szukał dla siebie czegoś lepszego. Po początkowych oględzinach stwierdziłem, że mogę przyjąć rower do komisu, jednak z góry zaznaczyłem, że kwota jaką mogę za niego zapłacić, nie będzie zbyt atrakcyjna.

Powód? Poza zużytymi oponami i klockami hamulcowymi rower miał również pęknięte siodełko. Ale nie to było najważniejsze. Był to rower miejski jednobiegowy z przednim hamulcem u-brake. Z tyłu hamulca nie było, a zamiast niego zastosowano w rowerze ostre koło. Takie egzemplarze nie cieszyły się zbyt dużą popularnością, jednak były tanie i szybkie.

Zaproponowałem klientowi cenę, na co przystał bez mrugnięcia okiem. Był dość zadowolony z faktu, że zgodziłem się na odkupienie roweru. Gdy umowa sprzedaży roweru była już podpisana, zgodnie z planem klient wybrał dla siebie jeden z moich modeli. Padło na rower trekkingowy z przerzutkami i hamulcami tarczowymi, a więc mężczyzna wykonał całkiem ciekawą zmianę w kwestii stylu jazdy. Nie mniej jednak wybrany przez niego egzemplarz bardzo mu się spodobał, jazda testowa utwierdziła go co do chęci kupna i już po kilku minutach ściskaliśmy sobie dłonie na znak dobrze dokonanej transakcji.

Po wszystkim zabrałem się do pracy nad rowerem, który odkupiłem. Klasycznie wymieniłem łańcuch i klocki hamulcowe, a także założyłem nowe siodło. Opony zamówiłem, a gdy przyszły dwa dni później, zamontowałem je i wystawiłem rower na sprzedaż. Oczywiście ogłoszenie zostało również wrzucone do internetu.

Spodziewałem się, że sprzedaż tego roweru zajmie nieco czasu, bo większość klientów przychodziła do mnie po trekkingi, MTB, miejskie i okazjonalnie gravele. Ale do głowy by mi nie przyszło, że będzie to największy test cierpliwości, jaki kiedykolwiek przechodziłem. Zainteresowanych było mało, na ogłoszenie w internecie odpowiadało jeszcze mnie osób. Prawie nikt nie pytał o ten typ roweru, więc nawet ciężko było mi nakierować rozmowę na egzemplarz z komisu.

Fakt, czasem ktoś przyszedł i zapytał o rower na ostrym kole, ale zazwyczaj kończyło się jedynie na rozmowie.

Po pewnym czasie obniżyłem cenę na rower licząc na to, że dzięki temu ktoś się na niego skusi. Efekt był niestety taki, jak przy próbie sprzedaży Fiata Multipli. Cytując pewną piosenkę ,,nieważne jak niska jest cena, nikt nie odpowiada na ogłoszenia".

Teraz jeśli ktoś się zastanawia, czemu kupiłem ten rower, skoro wiedziałem że będę miał trudności z jego sprzedażą. Powody są dwa. Pierwszy i dość oczywisty, dzięki odkupieniu go ktoś inny kupił u mnie rower. Drugi był taki, że dosłownie pierwszy raz miałem przypadek, kiedy to rower stał u mnie tak długi czas.

I nie chodzi tutaj o kilka tygodni czy miesięcy. Rower stał u mnie przez blisko trzy lata. Gdy dobijał już ten trzeci rok stwierdziłem, że muszę coś z nim zrobić, bo w przeciwnym razie zwiąże się z tym rowerem dożywotnio. Obniżyłem więc cenę do minimum, rezygnując całkowicie z marży i postanowiłem rozebrać go na części, jeżeli nie znajdzie się na niego klient. Jak pomyślałem, tak uczyniłem. Cena obniżona maksymalnie poskutkowała jedynie tym, że dostałem więcej wiadomości, ale tylko tyle.

Szykując się powoli do pozyskania narządów z mojego nowego dawcy ( taki żarcik, proszę nie róbcie teorii spiskowych ) otrzymałem kolejne zapytanie o ten rower. Udzieliłem odpowiedzi, a potem doszło do czegoś, co wprawiło mnie w ekstazę. Osoba, która do mnie napisała, chciała negocjować cenę.

Już nawet w pompce miałem to, że ktoś chciał rabat na rower kosztujący jedną trzecią swojej wartości. Negocjowanie cen rowerów z komisu było dla mnie normalne. Tym razem jednak nie zamierzałem podawać swojej oferty, tylko natychmiast się zgodziłem. Nie obchodziło mnie, że sprzedaję w tym momencie rower ze stratą, bo mogłem się go w końcu pozbyć.

Nawiasem wspomnę, że rower był w pełni sprawny technicznie, żeby ktoś sobie czegoś o mnie nie pomyślał w tej chwili.

Klient w wysyłanej wiadomości bardzo się ucieszył i powiedział, że kupi go pod warunkiem wysłania go do jego domu. Zazwyczaj tego nie robię, ale tak jak już wcześniej wspomniałem, bardzo chciałem sprzedać ten rower, więc zgodziłem się na wysyłkę. Natychmiast poprosiłem o podanie danych wysyłkowych i przesłałem fakturę z terminem płatności siedem dni.

I tu zaczął robić się problem.

Nim dostałem odpowiedź zapakowałem rower i gdy zamawiałem kuriera zobaczyłem, że w wysłanym przez mojego klienta mailu było coś jeszcze. Na samym dole znajdował się dopisek ,,proszę o płatność za pobraniem, gdyż nie posiadam konta bankowego".

Jeśli mam być szczery, to w tamtym momencie tylko lekko się zmieszałem. Nie lubię wysyłać czegokolwiek za pobraniem, bo zdarzają się jednostki, które takich zamówień w ogóle nie odbierają, a ja wtedy zostaje z zamówieniem do opłacenia. Tym razem jednak zgodziłem się na przekazanie gotówki kurierowi, chociaż dalej nie mieściło mi się w głowie, że ktoś może nie mieć konta bankowego. Jeszcze jakby to był ktoś w wieku emerytalnym to bym zrozumiał, ale tu miałem do czynienia z gościem w wieku około czterdziestu lat.

Tak czy inaczej poinformowałem klienta o tym, że zgadzam się na wysyłkę i płatność za pobraniem. Jeszcze tego samego dnia, gdy nasza rozmowa mailowa się zakończyła, zamówiłem kuriera.

Zgodnie z planem paczka wyjechała ode mnie następnego dnia. Myślałem, że przygoda z tym rowerem dobiegła końca, jednak okazało się, że nasze drogi jeszcze się nie rozeszły. Jakiś czas później kurier przywiózł do mnie karton, do którego wcześniej włożyłem rower dla klienta. Był on owinięty stretchem i taśmą, stąd wnioskowałem, że mój klient nawet nie zajrzał do środka. Nie powiem, zepsuło mi to humor i rozdrażniło, bo wyglądało to tak, jakby ktoś robił sobie ze mnie żarty. Napisałem więc kolejnego maila do klienta z prośbą o wyjaśnienie, czemu paczka trafiła z powrotem do mnie. Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, co mnie ucieszyło. Ale jej treść dosłownie wbiła mnie w fotel.

Klient napisał mi, że nie odebrał paczki, bo kurier ciągle przyjeżdżał, gdy nie było go w domu.

Nadal lekko zezłoszczony, chociaż sam nie do końca wiedziałem na kogo mam się tu gniewać, zapytałem czy mam wysłać ponownie paczkę. Klient odpisał mi że tak i poprosił mnie również o poinformowanie kuriera, by ten przywiózł mu paczkę w godzinach porannych, czyli około siódmej.

Zrobiłem to, o co zostałem poproszony, ale czułem w kościach że nic to nie da. Pisanie notatek dla kurierów było dla mnie bezcelowe, bo z doświadczenia wiedziałem, że większość z nich nie jest przez nich czytanych. Jeden z moich znajomych pracujących w firmie kurierskiej jako magazynier ostrzegał mnie też, żebym uważał z naklejaniem oznaczeń takich jak ,,uwaga szkło", bo to działa na niektórych jak płachta na byka. Ale to tyle z żartów o kurierach.

Przedstawiciele tej profesji proszę nie gniewajcie się, bo odwalacie kawał dobrej roboty. Po prostu czasem trafiam na ludzi, którym brakuje kilku chromosomów.

Ale wracając to historii.

Głęboko wierzyłem w szczęśliwe zakończenie tej historii, bo klient ewidentnie bardzo chciał ten rower mieć u siebie. Moja podświadomość jednak podsuwała mi dość szary scenariusz, w którym paczka ponownie do mnie wróci, a powód jej nieodebrania będzie taki sam jak poprzednio. Próbowałem jednak nie zwracać na nią uwagi.

Niestety, intuicja się nie myliła i parę dni później kurier wniósł karton z rowerem do mojego sklepu informując mnie, że jest to nieodebrana paczka.

Tym razem zamiast pisać maila zwyczajnie zadzwoniłem i poprosiłem klienta o podanie mi powodu nieodebrania przesyłki. Bo wiecie, to nie tak że przy braku odbioru przesyłki za pobraniem magicznie znika koszt jej nadania. Ktoś za tę dwie próby doręczenia musiał zapłacić. I tym kimś byłem ja.

Usłyszałem to, co mówiła mi intuicja. Rower nie został odebrany, bo mój klient minął się z kurierem. Zostałem poproszony po raz kolejny o wysłanie tego roweru, jednak tym razem postawiłem warunek i zażądałem opłacenia faktury przelewem. Klient ponownie powiedział mi, że nie posiada konta bankowego, przez co w grę wchodziła tylko przesyłka za pobraniem. Chcąc sprzedać ten rower i jednocześnie nie nadziać się na kolejną koszty związane z zamawianiem kuriera, bo raczę przypomnieć że stratny na tej transakcji byłem już na samym początku, zaproponowałem klientowi, żeby poprosił kogoś z rodziny, znajomego albo choćby sąsiada o zrobienie tego przelewu. Klientowi pomysł ten się spodobał i obiecał przelanie pieniędzy w taki sposób. Uradowany odłożyłem telefon na blacie i odetchnąłem z ulgą czując jak los się do mnie uśmiecha.

Problem w tym, że uśmiech ten okazał się być szczerbaty. Klient wysłał do mnie kolejną wiadomość, tym razem SMS-a, że przelewu nie ma jak zrobić i prosi o wysłanie paczki za pobraniem. Miałem w tamtej chwili ochotę rozwalić telefon, ale w porę się powstrzymałem, bo jest to jeden z tych modeli, którym po rzuceniu w ścianę prędzej będzie trzeba robić remont niż kupować nową komórkę. Gdy nieco ochłonąłem ponownie zadzwoniłem do klienta z informacją, czy istnieje jakaś możliwość by wykonał do mnie przelew. Jego odpowiedź to ,,nie mam możliwości, ale mam pomysł".

Po usłyszeniu jego pomysłu mózg zrobił mi salto. Chciał on zostawić kopertę z pieniędzmi pod drzwiami dla kuriera. Nie zgodziłem się na to, bo gdyby te pieniądze znikły a rower wróciłby do mnie to pretensją nie byłoby końca. Zamiast tego zaproponowałem, że wyślę rower gdzieś, gdzie na pewno ktoś będzie mógł go odebrać. Początkowo pomyślałem o miejscu pracy tego człowieka, ale o tym nie było mowy. Zamiast tego klient zaproponował wysłanie paczki do jego sąsiada, który na pewno będzie w domu.

O ile wcześniej miałem tylko lekkie przeczucie niepokoju gdy wysyłałem ten rower, tak teraz czułem jakbym postępował wbrew naturze ludzkiej. Palce mrowiły mnie za każdym razem, gdy stukałem o klawiaturę przy zamawianiu kuriera, a po przyklejeniu listu przewozowego musiałem na chwilę usiąść i odsapnąć bo czułem się, jakbym właśnie wszedł na szczyt Śnieżki. Próbowałem wmówić sobie, że powiedzenie ,,do trzech razy sztuka" nie wzięło się znikąd i naprawdę trzecia próba doręczenia roweru okaże się tą skuteczną.

Parę dni później okazało się, że sąsiada nie było w domu. Rower do mnie wrócił, a ja miałem ochotę rozłożyć go na czynniki pierwsze gołymi rękoma, bo nie dość, że tylko na nim traciłem, to jeszcze na dodatek zagracał mi miejsce na sklepie.

Wysłałem kolejnego maila do klienta ze zdecydowanym przekazem, w którym zażądałem opłacenia faktura za rower przelewem lub odebrania go osobiście, jeśli nadal chce go kupić. Jak mogłem się spodziewać, klient ponownie poprosił mnie o wysłanie roweru za pobraniem, ale ja ani myślałem ponownie tego robić. Paczka nie została odebrana trzykrotnie, więc nie miałem żadnej gwarancji, że wysyłając ją czwarty raz ktoś łaskawie ją opłaci. Wymiana maili trwała w najlepsze w których na zmianę klient prosił o wysłanie paczki za pobraniem, a ja proponowałem inne alternatywy dla tego sposobu doręczenia roweru. Odbiór osobisty nie wchodził w grę, bo gość mieszkał naprawdę daleko. Miałem nawet ochotę osobiście zawieść mu ten rower, byleby tylko mieć to już wszystko za sobą, ale przekonałem sam siebie, by nie zniżać się do takiego poziomu.

Aż w końcu uświadomiłem sobie, że przecież rozwiązanie tego problemu było proste jak budowa cepa. Zupełnie zapomniałem o instytucji stworzonej specjalnie na potrzeby osób opłacających rachunki za telefon, internet, prąd, wodę i gaz przy pomocy gotówki.

Przecież istniała jeszcze Poczta Polska.

Napisałem klientowi, żeby poszedł na pocztę i tam zlecił wykonanie przelewu na moje konto bankowe. Odpowiedział mi tylko, że spróbuję to zrobić. Następnego dnia dostałem od niego kolejną odpowiedź i miałem ochotę otworzyć szampana. Przelew został wysłany. Poczekałem jeszcze jeden dzień, aż przelew do mnie dotrze, a gdy zobaczyłem podświetloną na zielono pozycję z numerem faktury za rower poczułem się jakbym znowu zdał maturę. Rower pojechał do klienta, a gdy zobaczyłem status ,,paczka odebrana" oficjalnie chciałem wymazać z głowy wspomnienia tej sprzedaży. Modliłem się jednocześnie, żeby mój klient teraz nie chciał zwrócić tego roweru, bo wysyłanie mu gotówki byłoby naprawdę problematyczne, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Wiem, nie powinienem tak pisać, bo każdy ma prawo do zwrotu, ale uwierzcie mi, żadne słowa nie byłyby w stanie oddać uczucia towarzyszącego mi podczas wysyłania tego roweru.

Temat tego roweru dobiegł końca. Finalnie na tej sprzedaży stratny byłem około stu pięćdziesięciu złotych. Jeśli ktoś teraz pomyślał sobie, że taka transakcja czyni mnie kijowym handlowcem to przypomnę, że trzy lata rower stał i tylko zajmował miejsce, przez co sprzedanie go ze stratą było mniejszym złem. To klasyczny zabieg, w którym sklep pozbywa się starego towaru, by w jego miejsce wstawić nowy. Tutaj jedynie proces pozbywania się był bardzo specyficzny.

I to na tyle z mojej historii. Jak zawszę proszę o strzałeczkę i komentarz, bo to strasznie motywuje mnie do pisania nowych historii. Zachęcam również do zostawienia follow i udostępnienie tej historii, oraz jeszcze raz dziękuje moim patronom za wsparcie. Mam nadzieję, że was nie zawiodłem i dobrze się bawiliście.

Dzięki za uwagę, do zobaczenia następnym razem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)