Wymiana roweru na nowy

 Kiedy przysługuje wymiana towaru na nowy? Gdy jego stan faktyczni jest niezgodny z tym, co podał producent lub sprzedawca? Jak najbardziej. Gdy nie działa jak powinien? Również tak. Gdy uległ awarii nie z przyczyn użytkownika? Akurat na to pytanie odpowiedź brzmi ,,to zależy". Jeśli to, co się zepsuło, ma jakąś niską wartość, to jak najbardziej wymiana jest całkiem dobrym pomysłem. Jednak gdy w grę wchodzi coś takiego jak rower, a więc rzecz na którą wydaje się setki a właściwie tysiące złotych, to decyzja o wymianie już tak oczywista nie jest.

Bez zbędnego przedłużania, zapraszam na kolejną część sagi o serwisie rowerowym.

A także dziękuje moim patronom, Maurycemu i Jakubowi.

A także gorące podziękowania dla użytkownika Avarikk.

Zapraszam i życzę miłej zabawy.

Może to się komuś wyda dziwne, a może już to wywnioskował, jeśli czyta moje historie od jakiegoś czasu, ale w sklepie rowerowym spędzam naprawdę dużo czasu. I nie mam tu na myśli ośmiu czy dziesięciu godzin. Bywa tak, że otwieram sklep o godzinie ósmej i jestem w nim do zamknięcia, aż do dwudziestej, a jakby tego było mało, to czasem zdarza mi się zostać po godzinach. Uprzedzając wszystkie pytania - tak, jestem pracoholikiem i nie, nie jestem z tego jakoś specjalnie dumny.

Ale pomimo całego mojego zaangażowania w tę pracę zdarzają się sytuacje, kiedy w sklepie mnie po prostu nie ma. Czasami znikam na dłużej niż godzinę czy dwie, a dosłownie raz na pół roku zdarzy się sytuacja, kiedy nie ma mnie dłużej niż jeden dzień. Zazwyczaj staram się wybierać dni w środku tygodnia, żeby nie zostawiać mojej pracownicy Moniki samej w weekendy, bo to w wtedy jest najwięcej klientów. W większości moje wolne dni spędzam w domu albo na mieście z wybranką serca. Rzadko, ale jednak, udaje nam się wyskoczyć gdzieś dalej i właśnie daleko poza moim sklepem zaczyna się cała historia.

Wybraliśmy się z ukochaną i parą znajomych na kajaki. I wszystko szło dobrze do momentu, aż zadzwonił mój telefon. Gdy zobaczyłem na ekranie, że dzwoni Monika, poczułem w kościach że może zrobić się interesująco. Siłowałem się chwilę z wodoodporną kieszonką, a gdy wyjąłem z niej telefon i nacisnąłem zieloną słuchawkę usłyszałem nie głos mojej dobrej przyjaciółki, a jakiegoś mężczyznę krzyczącego tak, jakby przyłapał kochanka żony wychodzącego z szafy. Przez moment myślałem, że Monika dała komuś swój telefon, ale już chwilę później usłyszałem jej głos w komórce. Mówiła dużo spokojniej i co ważniejsze, jej słowa były dużo wyraźniejsze niż wrzaski tamtego faceta. Hałas dochodzący z mojej komórki żywo zainteresował wszystkich uczestników wyprawy, więc nim zacząłem rozmowę, nieco ściszyłem telefon. Dopiero wtedy się odezwał i poprosiłem Monikę, żeby streściła mi to, co się tam u diabła dzieje.

No i powiedziała w sumie tylko jedno zdanie. Klient przyszedł z rowerem i zażądał wymiany na nowy. Gdy zapytałem o powód, Monika powiedziała, że tylne koło jest bardzo luźne. W tym właśnie momencie odpalił się tamten mężczyzna, jak się wtedy domyśliłem właściciel roweru, który kazał Monice nie kłamać, bo koło nie jest za luźne, tylko zniszczone. Ponieważ mnie nie było na miejscu i nie miałem jak tego roweru nawet fizycznie dotknąć, powiedziałem Monice, żeby przyjęła rower na serwis, żebym mógł nim się zająć dnia następnego, gdy wrócę do pracy. Niestety moja dobra przyjaciółka powiedziała, że klient nie wyraża zgody na jakąkolwiek naprawę i żąda wymiany towaru na nowy.

Wiedziałem już, że muszę z tym człowiekiem porozmawiać osobiście, więc poprosiłem Monikę o włączenie trybu głośnomówiącego i zabrałem się do pracy.

Najpierw klasycznie zapytałem, co dzieje się z rowerem. Usłyszałem od klienta, że rower jest kompletnie do niczego, bo zepsuł się całkowicie a kupiono go przecież całkiem niedawno. Ponieważ nie dostałem żadnych konkretów od niego zapytałem ponownie o powód przyprowadzenia roweru do sklepu, a on tym razem postanowił być bardziej szczegółowy i powiedział, że podczas jazdy koło nagle stało się luźne. Ponieważ czułem już, co może być przyczyną, zaproponowałem klientowi odbiór naprawionego roweru następnego dnia, jednak on się na to nie zgodził. Zaczął krzyczeć do telefonu, że koło jest całe do wyrzucenia a on nie będzie bawił się w żadne serwisy, bo gwarancja na cały rower to dwa lata i ma prawo wymienić towar na nowy, skoro stary okazał się wadliwy. Starałem się wytłumaczyć mu, jak działa taki zwrot, jednak za każdym razem słyszałem tylko ,,ja mam prawo" i magiczne oraz uwielbiane przez wszystkich pracujących w handlu ,,mnie to nie interesuje".

Naprawdę, i tu piszę do was z całego serca, nigdy nie mówcie tak do nikogo, bo to działa jak płachta na byka.

Mimo jego furii, pozostałem nieugięty i nie zgadzałem się na żadną wymianę. Jedynym, co mogłem zagwarantować, to naprawa roweru i jego odbiór już następnego dnia, bo tak jak wcześniej wspomniałem, wiedziałem już co mogło być nie tak. Klient jednak szedł w zaparte i zaczął dosłownie na mnie wrzeszczeć, że on przejechał trzydzieści kilometrów i jego nie interesuje to, jakie ja mam tu procedury, bo on żąda wymiany roweru na nowy i nie obchodzą go żądne naprawy. Na zakończenie swojego triumfu rzekł, że już pokazał mojemu pracownikowi dokument zwrotu towaru z tytułu rękojmi.

Nie wiem czemu niektórzy nadal myślą, że rękojmia to jakiś magiczny dokument, dzięki któremu można oddać do sklepu absolutnie wszystko.

Tak czy inaczej nie zmieniłem zdania i ponownie zagwarantowałem wykonanie naprawy i przygotowanie roweru do odbioru następnego dnia. Dodałem także, że nie ma takiej możliwości, abym zgodził się na wymianę roweru, jeżeli jest możliwa jego naprawa. Klient gdy to usłyszał po raz kolejny zaczął się pruć i dosłownie nakazał mi przyjąć ten rower jako zwrot, bo według niego nie miałem prawa odrzucić rękojmi.

Taka mała ciekawostka, można odrzucić rękojmie, ale o tym za chwile.

Gdy z kolei ja to usłyszałem odpowiedziałem klientowi, że najpierw muszę dokonać oględzin i dopiero wtedy zostanie podjęta decyzja o tym, czy rower mogę przyjąć jako reklamacja, bo to o nią tak naprawdę się tu rozchodziło a nie o zwrot. I w tym momencie stała się rzecz niepojęta. Klient kazał mi w tej chwili wracać do sklepu i zająć się tą reklamacją, bo nie po to on przejechał trzydzieści kilometrów żeby rozmawiać przez telefon.

Chciałem mu odpowiedzieć, że nie będę specjalnie jechał pięćdziesiąt kilometrów, bo mniej więcej w takiej odległości byłem od mojego miasta, żeby tłumaczyć mu drugi raz to, co już mu powiedziałem. Ale oczywiście powstrzymałem się on tego.

Zamiast tego spokojnie i bez żadnych nerwów powiedziałem raz jeszcze, że rower zostanie przyjęty na rozpatrzenie i żadnego zwrotu gotówki ani wymiany na nowy nie dostanie i koniec kropka. Brutalnie, ale tu nie chodziło o wymianę butów za sto złotych, tylko o rower za parę tysięcy i zwyczajnie nie mogłem tak po prostu przez telefon zgodzić się na wymianę. Są pewne granice.

Zwłaszcza, że to co opisała mi Monika nie klasyfikowało roweru jako zniszczonego, ale nie uprzedzajmy faktów.

Klient coś jeszcze próbował ugrać swoim magicznym dokumentem rękojmi, ale za każdym razem, gdy podnosił ten temat, używałem dokładnie tego samego argumentu - ,,zostanie on rozpatrzony, gdy przyjdzie kolej na ten rower, od ręki tego nie zrobię". Miałem ochotę wrzucić telefon do wody i zakończyć rozmowę już paręnaście razy, ale nie chciałem zostawiać Moniki samej z tym typem. Finalnie rozmowa zakończyła się mniej więcej piętnaście minut po tym, jak odebrałem telefon. A skończyła się tak, jak mówiłem. Rower został przyjęty na serwis, choć nie bez awantur, bo klient zagroził mi, że jeśli decyzja o zwrocie nie będzie pozytywna już następnego dnia, to cytuje ,,inaczej porozmawiamy". Zabrzmiało trochę jak groźba, ale w większości przypadków oznaczało to jakiś kolejny dokument wydrukowany z internetu o poniesionych kosztach transportowych czy czymś innym, które miałbym pokryć w związku z tym zwrotem.

Przed końcem zamieniłem jeszcze słowo z Moniką i przeprosiłem ją za zaistniałą sytuacje. Czułem się winny tego, że musiała być sam na sam z tym człowiekiem, ale nie była o to zła. Odpowiedziała mi, że nawet powieka jej nie drgnęła, gdy ten gówniarz (bo facet miał jakieś osiemnaście lat) zaczął na nią krzyczeć. Przeprosiłem ją chyba z dziesięć razy i byłem bliski jedenastego, ale dostałem opierdol od Moniki, że nie po to wziąłem wolne, żeby zajmować się sprawami służbowymi i kazała mi się w tej chwili rozłączyć.

Jak kazała, tak zrobiłem. Schowałem telefon do kieszonki i zacząłem ponownie wiosłować w stronę zachodzącego słońca.

Następnego dnia, gdy rano przyszedłem do pracy, rower o którego była wczoraj awantura stał obok stojaka serwisowego i czekał na swoją kolej. A że sprawa była dość pilna i wierzcie mi na słowo bardzo prosta, to postanowiłem zrobić go poza kolejnością. 

I tak, w tym rowerze nie działo się nic bardzo strasznego. Formalnie jeżeli koło jest bardzo luźne, to prawdopodobnie coś działo się z osią. Oś to ten pręt, na którym mocuje się koło do reszty roweru, tak na szybko tłumacząc. No więc po zdemontowaniu koła okazało się, że oś jest złamana. Co więc należy w takich sytuacjach zrobić? Oczywiście wymienić pękniętą część na nową. I tak, osie można wymieniać i nie są to jakieś ogromne pieniądze. A czemu ja o tym pisze? Ano dlatego, że jeżeli naprawa roweru czy jakiegokolwiek innego produktu jest mała w stosunku do jego wartości, to sklep ma prawo odrzucić rękojmie. Naprawa nie przewyższyła wartości produktu, jednym zdaniem tłumacząc. I piszę tu z całą pewnością siebie, bo wartość tej naprawy nie przekroczyła dziesięciu procent ceny początkowej roweru.

Wracając do tematu głównego. Wymieniłem oś i dokonałem też serwisu koła, czyli wyczyściłem piastę (ten środek koła) i nałożyłem nowy smar. Po zamontowaniu wszystkiego do roweru wszystko działało jak powinno. Rower został naprawiony i gdy tylko wbiłem to w dokument wysłałem SMS-a do klienta, bo po wczorajszej rozmowie nie chciało mi się do niego więcej dzwonić, ze wszystkimi informacjami. Czyli o tym, czemu naprawiłem rower zamiast go wymienić i czemu odrzuciłem dokument rękojmi.

Spodziewałem się telefonu po kilku minutach, maksymalnie godzinie, jednak klient mnie zaskoczył. Nie dostałem żadnego maila, SMS-a ani telefonu w tej sprawie. Sądziłem, że pewnie pojawi się w sklepie osobiście i będzie chciał mnie opierdzielić w cztery oczy, ale i tu się pomyliłem. Czekałem na niego do wieczora, ale finalnie się nie zjawił. Następnego dnia wypatrywałem niecierpliwie przybycia właściciela naprawionego przeze mnie roweru, ale po raz kolejny się zawiodłem, bo kompletnie nikt się nie zjawił.

Normalnie bym się tym nie przejmował, bo odbieranie roweru przez klienta po dwóch czy trzech dniach od ustalonej daty jest dość częste, ale w tym przypadku chciałem mieć tą sprawę jak najszybciej z głowy. Zwłaszcza, że po pierwszej rozmowie z tym facetem odniosłem wrażenie, jakby posiadanie przez niego roweru było sprawą życia i śmierci.

Wysłałem więc kolejnego SMS-a z informacją, że rower nadal czeka na odbiór.

Nie wiem, czy to przez tą wiadomość, czy tak facetowi akurat dzień pasował, ale przyjechał do mnie około cztery dni po zakończonej naprawie. Był wściekły że aż mu dym z uszu leciał i czerwony na twarzy jak flaga Chin.

Bez żadnego przywitania się mężczyzna w wieku około osiemnastu lat podszedł do stanowiska Moniki i trzasnął otwartą dłonią w drewniany blat, kładąc jednocześnie na nim jakieś dokumenty. Domyśliłem się już, kim może być ten człowiek, ale pozwoliłem mojej przyjaciółce działać. Najpierw Monika uprzejmie i zarazem groźnie powiedziała ,,dzień dobry" a potem zaczęła się właściwa rozmowa. Klient zapytał, gdzie jest jego NOWY rower. Monika odpowiedziała, że jego STARY rower został naprawiony. Mężczyzna gdy to usłyszał dosłownie się zagotował i w tamtym momencie naprawdę żałowałem, że nie mam zainstalowanego monitoringu, bo jak gdyby nigdy nic najpierw uderzył z otwartej dłoni w blat roboczy, przy którym stała Monika, a następnie zrzucił z niego stojący tam papierowy kubek. Na szczęście bez zawartości, co uratowało nas przed myciem podłogi.

Gdy sytuacja zrobiła się napięta, bez żadnego ostrzeżenia kazałem klientowi w tej chwili podnieść to, co rzucił i przeprosić Monikę. Usłyszawszy to facet spojrzał na mnie, rozłożył ręce na boki i zapytał ,,bo co?", a ja odpowiedziałem ,,bo ci rower będę dwa tygodnie naprawiał". Groźba trochę jak z przedszkola i totalnie nielogiczna,  ale poskutkowała. Facet trochę ochłoną, ale to tyle. Żadnych przeprosin Monika nie usłyszała a kubek do samego końca jego wizyty leżał na podłodze, bo on ani myślał go podnieść.

Dalszą rozmowę odbyliśmy we dwójkę. Choć bliżej prawdy było określenie ,,kłótnie", bo rozmową tego naprawdę nie można było nazwać.

Klient krzyczał, machał rękami, kręcił głową i wrzeszczał chyba w pięciu językach, bo nie dość że seplenił, to na dodatek pluł, przez co parę razy musiałem wycierać twarz z jego śliny. Jego żądania były proste i absurdalne jednocześnie. Ponieważ popsuł mu się rower, to chciał wymienić go na nowy, bo takie jest prawo. Ja natomiast wytłumaczyłem mu, a przynajmniej próbowałem to zrobić, że prawo nakazuje mi wyeliminowanie usterki na koszt producenta, co zostało zrobione. Klient nie przyjmował tego do wiadomości i przypomniawszy sobie zostawione na blacie roboczym Moniki dokumentu zabrał je i pomiętolone położył na moim stoliku. Była to rękojmia. Klient zaczął uderzać palcem wskazującym w dokument i tłumaczyć mi, że nie mam prawa tego nie podpisać, bo moim obowiązkiem jako właściciela sklepu jest przyjęcie go. Powiedziałem więc, że prawo tak nie działa oraz pokazałem na komputerze notkę prawną, wedle której mogę odrzucić rękojmie, jeżeli naprawa jest dużo tańsza niż cena nowego produktu.

Spodziewałem się krzyków i protestów, ale to co zastałem, przerosło moje oczekiwania. Facet najpierw wyszedł ze sklepu, potem wrócił, zatrzymał się w połowie drogi do mnie i znowu wyszedł. Zrobił tak chyba dwa razy, o ile pamięć mnie nie myli i zacząłem naprawdę głęboko się zastanawiać nad wezwaniem niebieskich, bo autentycznie bałem się o własne życie.

W końcu ponownie wróciliśmy do naszej specyficznej rozmowy. Klient powiedział mi, a właściwie oskarżył, że celowo zaniżyłem koszty naprawy roweru, żeby na papierze wyglądało to jak pierdoła. Jakby na potwierdzenie swojej teorii podał przykład ubezpieczalni, która zawsze zaniża wartość szkody przy kolizji drogowej.

Argument może i miał jakiś sens, ale przykład całkowicie nietrafiony. Ubezpieczalnia ma interes w tym, żeby wypłacić jak najmniej kasy (czy to moralne czy nie zostawmy to, nie jest to ważne z perspektywy tej historii), a po co ja miałbym to robić?

Nie mniej jednak szybko obaliłem jego podejrzenia. Na fakturze było wypisane, co zostało naprawione i jakie usługi wykonane. Nie było tam nic więcej poza tym, co absolutnie konieczne. I dla przypomnienia, złotówki za tą naprawę od niego nie wziąłem.

Klient próbował jeszcze coś wymyślić, silił się na jakiś pomysł, ale finalnie stanęło na tym, że zabrał swój rower i pomaszerował w stronę wyjścia. Nawet nie pofatygował się, żeby sprawdzić tylne koło, o które była taka awantura. Nim opuścił sklep odwrócił się i powiedział, że jeśli będzie tu musiał wracać, to bez nowego roweru się stąd nie ruszy. Po czym wyszedł, a ja odetchnąłem z ulgą, bo miałem faceta już z głowy.

A przynajmniej tak mi się wydawało, bo następnego dnia przyjechał ponownie.

Gdy mężczyzna się pojawił, rzucił rower na środek sklepu, totalnie olewając stojących klientów i wydarł się na cały sklep, że ten grat ma w tej chwili zostać wymieniony na nowy. Po około pięciu minutach udało mi się wycisnąć z tego człowieka to, co właściwie stało się z tym rowerem. A nie było to łatwe, bo cały czas słyszałem tylko ,,to śmieć" ,,nic nie działa" ,,zabieraj to ode mnie".

Powodem kolejnej wizyty było przednie koło, które dostało luzów. Problem polegał na tym, że w nim oś była cała. Co więcej, trzymała się koła solidnie. Co więc było przyczyną luzów?

Jak stoicie to lepiej usiądźcie.

Zapytałem tego człowieka, czy jak pakował rower do samochodu, to zdejmował przednie koło. Usłyszałem od niego odpowiedź twierdzącą, po czym wziąłem klucz i jak gdyby nigdy nic przykręciłem śruby od koła. Luzy nagle zniknęły.

Tak jest, facet za słabo przykręcił śruby od kół. I ja nie wiem, czy zrobił to celowo, czy chciał je dokręcić solidnie, ale brakowało mu siły i z czasem zaczęły się odkręcać pod wpływem drgań w czasie jazdy. Jaka była prawda, nie wiem i wiedzieć nie chciałem. Ważniejsza dla mnie była awantura, którą ten człowiek wywołał. Przez cały ten czas jakoś się trzymałem, ale gdy zobaczyłem papier w jego dłoni i wielki napis ,,rękojmia" na jego szczycie coś we mnie pękło. Zapytałem go, czy jest poważny żeby rościć sobie prawa do wymiany roweru na nowy przez niedokręcone koło. On odpowiedział mi, że koło przykręcił solidnie, ale śruby same mu się odkręciły podczas jazdy. Ton jego głosu zdradzał niepewność, więc sam do końca nie wierzył w to co mówi. Ja natomiast po tym, jak to usłyszałem, poczułem jak mózg robi mi salto i jak gdyby nigdy nic powiedziałem ,,wyjdź stąd człowieku".

To były ostatnie słowa, jakie mu powiedziałem. Facet odwrócił się, wziął rower i po prostu wyszedł. Oczywiście przeprosiłem klientów za tą nietypową sytuacje, ale na moje szczęście nikt na mnie się za to nie gniewał.

I ja wiem, że byłem niemiły dla tego człowieka, ale naprawdę nie miałem już siły być profesjonalny. A czasem nie ma innej możliwości przemówienia ludziom do rozsądku i zwyczajnie trzeba być chociaż odrobinę chamski.

Czy spotkałem tego człowieka kolejny raz? Nie miałem tej przyjemności, Monika z resztą tak samo, więc prawdopodobnie z jego rowerem póki co wszystko jest w porządku. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Mam również wielką nadzieję, że moja kolejna historia się spodobała. Zachęcam to zostawienia strzałeczki i komentarza, bo to mi bardzo pomaga w tworzeniu kolejnych historii. Uwierzcie mi na słowo, nie ma nic bardziej motywującego, niż świadomość tego, ile osób wchodzi na Reddita po to, żeby przeczytać kolejną część mojej sagi o serwisie rowerowym. Jeśli ci się spodobało i nie chcesz przegapić kolejne historii, to zostaw follow oraz zapraszam cię już za tydzień, bo może część osób o tym nie wie, ale publikuję takie wpisy w każdą środę rano.

To tyle ode mnie. Oczywiście gorąco dziękuje moim patronom za wsparcie. Dzięki wam mam ochotę siedzieć nawet po nocach i pracować nad kolejnymi historiami, bo świadomość tego, jak bardzo umilam wam dni sprawia, że czuję się jakbym wygrał los na loterii.

Jeszcze raz dzięki za uwagę. Do zobaczenia już za tydzień.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)