Czy w szkołach muszą się dziać takie rzeczy?

 Miałem wstawić dzisiaj zupełnie coś innego, ale to co mam wam teraz do pokazania, nie może czekać w kolejce. Trzeba uderzać w klawiaturę dopóki emocje są jeszcze gorące.

A wszystko zaczęło się naprawdę niepozornie i wbrew temu co napisałem wyżej, parę miesięcy temu. Jeżeli komuś teraz zrobiłem wodę z mózgu to szybkie wyjaśnienie. Tak, zaczęło się wszystko bardzo dawno temu, jednak największa kulminacja miała miejsce dosłownie tydzień temu i to ona jest najbardziej godna opowiedzenia.

Ja wiedziałem, i chyba każdy też, że niektóre szkoły podstawowe i jeszcze jakiś czas temu gimnazja miały dość specyficzną politykę wychowawczą. Każdy myślę miał do czynienia chociaż z jednym szkolnym absurdem w dzieciństwie. Większość da się jakoś usprawiedliwić. Brakiem kasy, bezpieczeństwem czy zmotywowaniem do nauki. Jakiekolwiek tłumaczenie by nie było, zawsze istnieje jakiś argument. Ale gdy pojawia się realna szkoda finansowa i nikt ze szkoły nie zamierza się angażować w poszukiwanie sprawcy od tak dla zasady, nie podając przy tym żadnego powodu, to wiara w ludzki rozsądek powoli zanika.

Wstęp wyszedł długi, ale to już moja tradycja.

Jeszcze nim zaczniemy, dziękuje patronom za wsparcie, Maurycemu, Maciejowi i Jakubowi, a także Avarikk.

Zapraszam i życzę miłego czytania.

Tak jak wspomniałem, wydarzenia te miały miejsce parę miesięcy wcześniej, więc żeby zrozumieć cały sens historii musimy zacząć od początku. Ale spokojnie, nie potrwa to długo. Przenieśmy się w czasie do Marca tego roku, bo to właśnie w tym miesiącu do mojego serwisu rowerowego zgłosił się chłopak z prostym, a wręcz absurdalnie łatwym do rozwiązania problemem. Ktoś zrobił mu głupi kawał i spuścił powietrze z opon, gdy ten był w szkole. Prosił jedynie o napompowanie.

Jako że w moim serwisie nikt nikogo nie kasuje za powietrze którym oddycha, to absurdem byłoby brać za pompowanie opon jakiekolwiek pieniądze. Zwłaszcza że ta usługa zabrała mi mniej niż minutę. I mimo to chłopak chciał się jakoś odwdzięczyć, więc symboliczne pięć złotych za pompowanie trafiło do słoika z napiwkami. Chłopak oczywiście podziękował i wyszedł.

Pewnie zapomniałbym o tym, bo osób odwiedzających mnie po to, żeby podpompować swoje rowery jest naprawdę sporo. Ale ten klient okazał się być szczególnie wyjątkowy.

Bo następnego dnia znowu się u mnie pojawił z tym samym problemem. Gdy zobaczyłem go drugi raz zaproponowałem, zanim jeszcze zacząłem używać pompki, że może dętki są dziurawe i wypadałoby je wymienić. W końcu powietrze samo z siebie ze szczelnych dętek nie uchodzi. Na co chłopak odpowiedział, że dętki są w porządku, tylko ktoś notorycznie spuszcza powietrze ze wszystkich rowerów zaparkowanych pod szkołą. Jeżeli to prawda, a faktycznie była, to dowcipniś musiał naprawdę srogo się nudzić, bo ja sam osobiście nie widzę w tym nic zabawnego. Ani taki żart śmieszny, ani inteligentny.

Tym razem chłopak nie wyszedł z pustymi rękami, bo stwierdził, że przyda mu się mała pompka w razie awarii gdzieś daleko za miastem albo kolejnego wybryku kogoś z jego szkoły. Kupił więc najprostszy model i opuścił sklep.

Prawdopodobnie dzięki swojemu nowemu nabytkowi następnego dnia uniknął wizyty w moim serwisie. Przez parę kolejnych dni również się nie pojawił. Miałem delikatną nadzieję, że żartowniś odpuścił sobie uprzykrzanie życia innym, bo spuszczenie powietrza z opon może każdego doprowadzić to szału. Jak to zwykle bywa, miałem rację tylko częściowo.

Chłopak przyszedł do mnie jakieś dwa tygodnie później. Gdy wprowadzał rower wyraźnie dało się słyszeć klekotanie, jakby coś stukało o koła. I nie myliłem się. Tym czymś, był zwisający luźno pancerz przerzutki. Pomyślałem sobie wtedy, że chłopakowi zwyczajnie zerwała się linka, takie rzeczy się przecież zdarzają nawet w nowych rowerach, a ten jego był już kilkuletni. Po krótkiej rozmowie z nim prawda okazała się inna. Bo rower dotarł do szkoły w pełni sprawny, tak więc linki musiał ktoś przeciąć. I najpewniej była to ta sama osoba, która wcześniej spuszczała powietrze z opon. Skąd taka pewność? No bo ten żart tutaj również się powtórzył, tylko że chłopak wyposażony w pompkę z tym akurat sam sobie poradził.

Tak czy inaczej pozrywane linki zostały szybko wymienione i rower wrócił do pokonywania miejskich ulic ku chwale miłośników ekologii i przyrody.

Nie mylić z pojebami ekologicznymi!

Kolejna wizyta miała miejsce ponownie parę dni później, bo wtedy to ponownie w oponach brakowało powietrza.

Po tej wizycie na poważnie zacząłem zastanawiać się nad zakupem kompresora.

Ale dobra, po pewnie teraz większość jak nie wszyscy zastanawiają się, dlaczego chłopak sam nie napompował tych opon, bo przecież miał czym. Odpowiedź jest prosta i jednocześnie smutna. Jego pompka była przyczepiona do ramy, no i ten wandal, bo żartowniś już tu przestało pasować, ją sobie po prostu zabrał.

Połowa historii, a mamy już uprzykrzanie życia, uszkodzenie mienia i kradzież. Fakt, szkody nie były bardzo wartościowe, no ale jednak miały miejsce.

Ponownie pompka poszła w ruch i już po paru chwilach rower znowu nadawał się do jazdy. Tyle dobrego, że przynajmniej linki i pancerze od przerzutek były całe. Przed wyjściem zamieniłem tez parę słów z chłopakiem, żeby może spróbował zgłosić to do dyrektora albo chociaż wychowawcy, bo ktoś ewidentnie niszczy czyjąś własność na terenie szkoły. Okazało się, że wszyscy poszkodowani, nie tylko ten jeden chłopak, zgłaszał to do nauczycieli, ale kompletnie nikt się tym nie zainteresował. Zamiast tego wspaniałomyślnie ktoś stwierdził, że jeśli niebezpiecznie jest zostawiać rower pod szkołą, to najlepszym rozwiązaniem jest dojeżdżać autobusem albo chodzić pieszo.

Usłyszawszy to miałem ochotę wykrzyczeć taką wiązankę przekleństw jakiej nie powstydziłby się sam Ferdynand Kiepski, ale w porę ugryzłem się w język. W końcu moim rozmówcą było dziecko. Ograniczyłem się jedynie do stwierdzenia, że do tej szkoły powinny wpaść kamery i nagrać to, co tam się dzieje, bo wyszedłby z tego fajny materiał dziennikarski.

Nim się rozstaliśmy chłopak ponownie kupił u mnie pompkę, jednak tym razem zamiast przypinać ją pasam do ramy, zamierzał trzymać ją w plecaku.

Jego wizyty miały miejsce średnio co dwa tygodnie i głównie tyczyły się właśnie opon. Jednak nie chodziło już o pompowanie, a wymianę dętek. Bo tak, wandal poszedł o krok dalej i regularnie wbijał szpilki w opony. I tak, wiedziałem że były to szpilki, bo to właśnie je chłopak znajdywał powbijane w jego rower. Dosłownie w rower, bo zdarzyła się też kilka w gripach, czyli tych chwytów na kierownicę, oraz w siodełko.

I o ile to wszystko można jeszcze podciągnąć pod szczeniackie wybryki niezadowolonego ze swojego życia małolata, to kolejnych zdarzeń już tak nazwać nie można.

Bo zabieranie siodełka czy nawet całej sztycy to zwykła kradzież. Zwłaszcza że chłopak nie miał założonej jakiejś tandety, tylko siodło żelowe. Ale dobra, to jeszcze można nazwać złośliwością, bo może chłopak mi nie powiedział a jest w konflikcie z jakimś swoim rówieśnikiem i nawzajem robią sobie takie durne dowcipy. No dobra, a co powiecie na kradzież koła z roweru? Chociaż może w tym przypadku kradzież to nie była. Czemu? Bo koło znajdowało się parę metrów dalej na chodniku. Ale zabranie dzwonka, lampek, licznika, gripa z kierownicy czy multitoola z sakwy trójkątnej, czyli narzędzi wielofunkcyjnych, to czysta kradzież.

I teraz może ktoś zapytać, czemu ten chłopak cały czas jeździł do szkoły rowerem, skoro miał wiecznie takie problemy. Zwłaszcza że jak potwierdził w późniejszej rozmowie, ten wandal tak zastraszył całą szkołą, że praktycznie już nikt rowerem nie przyjeżdża. Nie będę wam tu opisywał jakiś oklepanych schematów, że nie tak powinna wyglądać walka z przestępcami, bo w sumie teraz tak tego człowieka trzeba opisywać, zaraz się dowiedzie dlaczego. Ujmę to po prostu w taki sposób. Chłopak uwielbiał jeździć rowerem. I to dosłownie, nawet plecak szkolny miał z funkcją sakwy rowerowej, żeby móc swobodnie z nim jeździć.

W końcu przyszedł czas na opisanie tego, co wydarzyło się w tym miesiącu, czyli, tak dla uproszczenia, w nowym roku szkolnym.

Czy chłopak ponownie przyjechał rowerem do szkoły? Jak najbardziej, to młody adept sztuki rowerowej a takich prędzej piekło pochłonie niż przestaną jeździć. Czy młodociany adept sztuki przestępczej ponownie zaatakował? Jak najbardziej, bo najwyraźniej życie było dla niego zbyt proste i musiał je sobie jakoś skomplikować. Tylko że tym razem zdecydowanie przeliczył swoje możliwości albo był jeszcze mniej inteligentny niż wszystkim z początku się wydawało.

Bo powiedzcie szczerze, czy widząc jakąś dziwną klamkę hamulcową przyszłoby wam do głowy, aby przy niej grzebać? Zwłaszcza, że na całym rowerze nie będzie ani śladu linki hamulcowej, nawet przy zaciskach.

Szanownemu jegomościowi nie przyszło do głowy, że hamulce w rowerze chłopaka to nie system mechaniczny tylko hydrauliczny. Czemu to ważne? Bo oczywiście że ktoś uszkodził hamulce w rowerze. Jeszcze pół biedy gdyby po prostu pokrzywił tarcze albo zdemontował śruby od zacisku. Wtedy skończyłoby się tylko na prostowaniu albo regulacji. Ale nie, ten idiota poprzecinał przewody hamulcowe.

Zawodowo zajmuje się naprawą roweru od ośmiu lat i znam jedynie dwa przypadki, w których ktoś pomylił układ hydrauliczny z mechanicznym i omyłkowo rozwalił cały system hamulcowy. W tym właśnie ten opisany powyżej.

Ale dobra, skąd ja wiem, że doszło do takiej pomyłki? Bo tym razem tego gościa złapali. Chociaż droga do tego, aby  pociągnąć go do odpowiedzialności, była wyboista.

O ile poprzednie uszkodzenia były w miarę małowartościowe i naprawy nie przekraczały pięćdziesięciu złotych, bo z czasem przestałem nawet chłopakowi liczyć za robociznę, tak układ hamulcowy swoje już kosztuje.

Teraz szkoła w końcu zainterweniowała i ujęła sprawcę? No chyba was powaliło.

Chłopak najpierw poszedł z tym do wychowawcy i powiedział, że ktoś rozwalił mu rower. Nauczyciel poszedł razem z nim do dyrektorki i opisał całą sytuację licząc na jakąś interwencję z jej strony. Reakcja była, jednak nie taka jakiej się spodziewał. Bo dyrektorka stwierdziła, że rowery pozostawiane są pozostawianie przez uczniów przed szkołą na własną odpowiedzialność, o czym informuje kartka na ścianie.

Ponownie, zagotowało się we mnie, gdy to usłyszałem.

Tym razem jednak chłopak się nie poddał i zrobił coś, co finalnie zakończyło ten przestępczy proceder. Zadzwonił po rodziców.

Gdy ci przyjechali i zobaczyli co się stało, bez ostrzeżenia pokonali całą szkołę by dotrzeć do gabinetu dyrektorki i bez pukania tam weszli. Ojciec, podobno człowiek bardzo spokojny, prawie przewrócił biurko dyrektorki ze złości, bo jemu też w głowie się nie mieściło, że ktoś na terenie szkoły rozwalił uczniowi rower a szkoła nie zamierzała z tym nic zrobić. Dyrektorka najpierw przypomniała, że na ścianie wisi kartka, jednak rodzice chłopaka za to tłumaczenie prawie wybuchli i obiecali zerwanie jej, jak tylko stąd wyjdą.

Emocje były ogromne, więc nie dziwcie się ich reakcji. W końcu ktoś rozwalił rower ich dziecka, który zapewne oni kupili.

Gdy temat kartki mającej ściągać odpowiedzialność szkoły za czyjeś wybryki został uwalony, rodzice chłopaka przeszli do głównego natarcia i zażądali sprawdzenia na monitoringu, kto przeciął przewody hamulcowe. Dyrektorka powiedziała, że nie może tego zrobić, bo na zewnątrz znajduje się jedynie atrapa kamery. Rodzice jednak byli nieugięci i zażądali znalezienia winnego, na co dyrektorka ponownie odmówiła, przypominając o informacji znajdującej się na ścianie budynku.

Jako że naprawa tutaj szła już nie w dziesiątki a setki złotych, to rodzice zamierzali wykorzystać wszelkie dostępne możliwości aby znaleźć sprawcę, więc zadzwonili na policję.

Później wszystko potoczyło się w miarę szybko, chociaż nie obyło się bez nieciekawych zdarzeń, bo dyrektorka nadal nie była skora do współpracy. Jeden z policjantów poprosił szanowną panią o pokazanie nagrania z kamery, na co ona odpowiedziała, że kamera to atrapa. W tym momencie pewnie wszystko skończyłoby się spisaniem notatki służbowej, jednak powtórzę to, co pisałem już wielokrotnie. W policji wbrew wszelkim pozorom nie pracują idioci.

Po usłyszeniu tego tandetnego tłumaczenia o atrapie kamery, jeden z funkcjonariuszy niemalże pokazał dyrektorce gest Kozakiewicza, przyłapując ją na oczywistym kłamstwie. Bo nawet nie chodziło o to, że na kamerze znajdowała się niewielka mrugająca dioda. Po prostu ten konkretny policjant parę tygodni wcześniej ściągał nagranie z dokładnie z tej kamery po tym, jak dostał zgłoszenie o jakimś menelu próbującym wejść w nocy do szkoły.

Czy nagranie w końcu zostało udostępnione? Początkowo nie, bo dyrektorka próbowała coś wykombinować i udawała, że dostęp do nagrań ma firma która montowała kamery. No ale jak wcześniej wspomniałem, jeden z policjantów był tu z interwencją i tamtego dnia jakoś tak problemów nie było. Po krótkiej przepychance słownej w końcu wszyscy mogli zobaczyć nagranie z kamery, na którym wyraźnie widać, kiedy i kto uszkadza rower.

I co? Syn dyrektorki albo któregoś z nauczycieli? W końcu dyrektorka była bardzo niechętna do współpracy i jakiś powód jej zachowania być musi. No nie, nie był to nikt z rodziny kadry nauczycielskiej. Był to zwykły uczeń, od taki szkolny chuligan.

Gdy przyprowadzono go do gabinetu dyrektorki, lekko zmiękły mu kolana. Fakt, wszedł pewnym siebie krokiem licząc chyba na to, że będzie musiał tylko wysłuchać pogadanki kogoś starszego od siebie, ale na widok mundurowych skończyło się kozaczenie. Najpierw zapytano go, czy zniszczył rower swojego kolegi z innej klasy, a gdy zaprzeczył, pokazano mu nagranie, na którym obcęgami przecina przewody.

Może was tym zaskoczę, ale zobaczywszy to nie powiedział już ani słowa. Nawet głupie przeprosiny, które kazano mu powiedzieć, wymamrotał najciszej jak tylko się dało.

Reszta potoczyła się w sumie tak, jak można się tego spodziewać. Wezwano rodziców i kazano im zapłacić za naprawę, która jak wcześniej wspomniałem, sięgnęła kilkuset złotych. I celowo piszę o tej kwocie, bo wywiązała się przez nią mała przepychanka słowa pomiędzy mną a rodzicami tego przygłupa, którzy próbowali negocjować cenę. Najpierw przekonywali mnie do użycia innych, tańszych części. A gdy to nie poskutkowało, bo zamontowałem w rowerze ten sam układ hamulcowy, który już w nim wcześniej był, to zaczęło się przekonywanie mnie do niewystawiania faktury.

Skończyło się na tym, że cała naprawa przebiegła zgodnie z planem, a zapłata za nią odbyła się tak jak należy. Czy szczęśliwe zakończenie będzie również dla roweru i jego właściciela? To okaże się w przyszłości. Tak jak wspomniałem, finał całej historii miał miejsce niedawno i na sprawdzenie, czy przyłapany na gorącym uczynku wandal zrozumie swoje głupie zachowanie, trzeba będzie jeszcze nieco poczekać.

Pozostaje jeszcze pytanie - czemu dyrektorka tak niechętnie współpracowała z rodzicami i ugięła się dopiero pod naporem policji? Ja na to pytanie odpowiedzi nie znam, choć się domyślam. Zobaczmy czy mam rację. Jeżeli ktoś ma własną teorię na ten temat, sekcja komentarzy pozostaje otwarta.

Tymczasem to wszystko z mojej strony. Dziękuje za przeczytanie całej historii. Jeżeli ci się spodobała, został strzałeczkę i komentarz, a ja odwdzięczę się kolejną historią. A jeżeli nie chcesz żadnej przegapić, zostaw follow pod profilem. Jeszcze raz dziękuje moim patronom za wsparcie, jesteście wspaniali.

Do zobaczenia następnym razem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)