Z tym po prostu trzeba się urodzić
Im dłużej pracuje z ludzi tym większe mam wrażenie, że części złotych rączek brakuje kilku chromosomów. Bo ja rozumiem chęć samodzielnego naprawienia czegoś. Rozumiem chęć kształcenia się. Rozumiem zamiłowanie do pracy z narzędziami. Naprawdę nie mam z tym żadnego problemu, bo sam jestem osobą lubiącą machać kluczami i wymieniać części rowerowe. Ale jednej rzeczy nigdy nie będę tolerował, a jest to paradoksalnie najbardziej spotykana przypadłość każdego majstra, mechanika, serwisanta czy budowlańca. A jest to zwalanie winy za swoje błędy na innych.
Jeżeli nikt nigdy nie usłyszał kultowego tekstu "kto to tak spier….." ten nigdy nie był w warsztacie samochodowym ani nie najmował ekipy remontowo-budowlanej. Ja osobiście przerobiłem oba z tych przykładów i słyszałem to wielokrotnie.
Czy można te przykłady również przenieść na mechanikę rowerową? Jak najbardziej, bo ludzi lubujących się w poprawianiu mojej pracy jest co niemiara. A później ja te ich pracę muszę poprawiać, bo po przejechaniu paru kilometrów wychodzą niedociągnięcia.
Ponieważ nie ma już żadnych wątpliwości co to tego, co to za wpis, skorzystam z okazji i zapraszam was na kolejną historię z serwisu rowerowego.
Dziękuje oczywiście moim patronom za wsparcie, czyli Maurycemu, Maciejowi i Jakubowi, a także Avarikk. Dzięki też Maurycemu za wielką pomoc w przeredagowaniu mojego pierwszego rozdziału do książki. Twoje rady są nieocenione i wkrótce je wprowadzę.
Tymczasem zapraszam i życzę miłego czytania.
Jak zapewne się spodziewacie, głównym bohaterem dzisiejszej historii będzie człowiek lubujący się w pracy technicznej. Tak jak wspominałem, nie mam nic przeciwko samodzielnie wykonywanym naprawom, ale żeby być w pełni usatysfakcjonowanym swoją pracą to trzeba ją dobrze wykonać. A jeżeli coś poszło nie tak, a osoba ta jest po prostu zadufanym w sobie bucem, to zaczyna się obarczanie winą wszystkich innych dookoła, w szczególności osób biorących udział w nieudanym przedsięwzięciu. On pomocnika trzymającego latarkę, po pracownika sklepu czy marketu doradzającego części czy tam inne materiały.
I mój klient taką osobą niestety jest.
A zaczęło się bardzo niewinnie, bo od prostej i nieskomplikowanej regulacji hamulców. Zgodnie z moim zwyczajem najpierw przyjrzałem się rowerowi i po oględzinach stwierdziłem, że klocki hamulcowe będzie trzeba wymienić, bo są już naprawdę tęgo zużyte. Klient nie miał z tym żadnego problemu i zapytał mnie tylko, czy dam radę zrobić mu rower w ciągu dwóch dni. Ogólnie tego typu naprawy robię dość szybko, mniej więcej w ciągu pół godziny, więc zaproponowałem klientowi, żeby poczekał chwilę, a dostanie swój rower z powrotem już za parędziesiąt minut.
Kto wie, być może to był moment, w którym klient zaczął nabierać wątpliwości co do moich kompetencji.
Regulacja nie jest niczym skomplikowanym. Wymiana klocków hamulcowych tak samo, zwłaszcza jeżeli rower ma tarcze, co próbowałem wyjaśnić klientowi, jednak choćbym nie wiem jak się starał, on za wszelką cenę chciał abym tym rowerem zajął się dłużej. Powód - chciał żebym zrobił to precyzyjnie, nie śpieszył się i aby wszystko było zrobione dobrze. Mimo zapewnień, że tego nie da się zrobić źle ( no dobra można, ale nie przy tamtych zaciskach, tam musiałbym być ślepy, żeby to źle ustawić ) klient nadal nalegał, żeby rower odebrać po dwóch dniach, dzięki czemu ja będę miał więcej czasu na zajęcie się naprawą.
Zamiast próbować dalej przekonywać, wypisałem przyjęcie serwisowe, wręczyłem kopie dokumentu klientowi i na tym nasza rozmowa się zakończyła.
Regulację hamulców i wymianę klocków zrobiłem w niecałą godzinę. Po zakończonej pracy wykonałem jeszcze jazdę próbną, podczas której okazało się, że przerzutki też wypadałoby podregulować, bo tylny mechanizm sam zaczął zmieniać biegi w czasie jazdy.
Nie, nie była to automatyczna przerzutka, tego jeszcze nie wynaleźli
Zadzwoniłem więc do klienta, poinformowałem o zaistniałej sytuacji, podałem cenę takiej naprawy i dostałem zielone światło na wykonanie pracy. Usłyszałem również, taką małą prośbę oczywiście, żebym naprawdę potraktował rower pieczołowicie, bo zostaje on niedługo sprzedany.
Jak usłyszałem, tak zrobiłem. Poza regulacją i wymianą klocków nasmarowałem też łańcuch i wyczyściłem ramę. Tak żeby rower wyglądał może nie jak nowy, ale na bardzo zadbany. Uwierzcie mi na słowo, dobrze wyczyszczony i nasmarowany rower sprawia, że jazda nim jest o niebo lepsza.
Gdy klient przyszedł dwa dni później po odbiór i przetestował rower, był bardzo zadowolony. Usługa została zakończona a transakcja sfinalizowana. Uścisnęliśmy sobie dłonie i pożegnaliśmy się. Ostatni raz w pozytywnej atmosferze.
Jakoś dwa miesiące później ten sam klient ponownie do mnie przyszedł z po dętki rowerowe. Klasycznie zapytałem o rozmiar i rodzaj wentyla, po czym wręczyłem części zamienne odpowiadające tym parametrom. Jeszcze przed wydaniem paragonu wypowiedziałem moją klasyczną formułkę o tym, że przy wymianie dętek warto zaopatrzyć się również w łyżki do opon. Klient zbył mnie tylko szybkim stwierdzeniem, że poradzi sobie w inny sposób. Potem, bo mam jeszcze drugą standardową formułkę, poleciłem swoje usługi, bo jakby nie patrzeć w serwisie też dętki wymieniam.
Tu już zrobiło się mnie przyjemnie, bo klient obwieścił mi, że po ostatniej naprawie roweru w tym serwisie musiał wszystko poprawiać. Szczerze zainteresowany zapytałem, co poszło nie tak, bo jeżdżąc po parkingu sklepowym nie zauważyłem nic niepokojącego, tak samo z resztą jak sam klient, bo też ten rower przed zapłaceniem testował. No i się dowiedziałem, że biegi nie wskakiwały i trzeba było naprawdę nieźle się nagimnastykować, żeby w ogóle zrzucić łańcuch na niższy bieg.
No tylko że przyczyną takiego stanu rzeczy może być absolutnie wszystko, nie tylko przerzutka. Serio, nawet nie wiecie jak przyjemniej biegi się zmienia, gdy wymienicie pancerze od linek, które po paru tygodniach intensywnej jazdy mogły się postrzępić albo zardzewieć od środka. Bo tak, do pancerzy dostaje się woda i powoduje korozje.
Zasugerowałem delikatnie klientowi, że być może przyczyną jest coś innego, niż źle wyregulowana przerzutka, jednak on ani myślał zmienić zdanie. Zamiast tego powiedział, że lepiej mi wychodzi sprzedaż niż serwis. Na odchodne usłyszałem również, że gdyby mój sklep nie był otwarty w niedziele, to dętki klient kupiłby gdzie indziej.
Zrobiło mi się lekko smutno na sercu, ale dosłownie tylko przez chwilę. Naprawdę nie lubiłem oskarżeń tego typu, bo nie miałem ich jak zweryfikować ani potwierdzić. Nie jestem człowiekiem nieomylnym, ale bez przesady. Dwie osoby testowały ten rower i niczego nie znalazły.
Po dwóch minutach doszedłem do siebie, a następnego dnia karma wróciła do klienta ze zdwojoną siłą.
Bo oto on pojawił się w moim serwisie z dwoma kołami rowerowymi i powiedział, że sprzedałem mu trefne dętki. Nie dość, według klienta oczywiście, że ciężko się je zakładało, to jeszcze w dodatku gdy wreszcie się to udało, okazały się być dziurawe. No i faktycznie, gdy zacząłem je pompować nic się nie działo, więc zdjąłem oponę najpierw z jednego a potem drugiego koła, a potem pokazałem klientowi przyczynę problemu. Obie dętki były przecięte. Zapytałem więc, jakie narzędzie zostało użyte do wymiany, na co usłyszałem odpowiedź, że żadne, tylko siła własnych ramion i dłoni.
Może tym kogoś zaskoczę, ale naprawdę za długo pracuje z ludźmi, żeby w to tak po prostu uwierzyć. Przy oponach MTB jeszcze jest to możliwe, ale nie przy szosie, o której była tu mowa. W szczególności, że próbowałem zdjąć te oponę bez narzędzi i mi się nie udało.
Pociągnąłem klienta chwilę za język i w końcu usłyszałem prawdę. Do ściągnięcia opon użyto śrubokrętu.
Rada ode mnie, nie używajcie nigdy żadnych ostrych narzędzi do demontażu opon. Żadnych śrubokrętów, noży ani łopatki do klocków hamulcowych. Plastikowe ewentualnie metalowe łyżki do ściągania opon kosztują grosze i są niezastąpione.
To wyjaśnienie podałem klientowi, na co on odparł, że śrubokrętu używa od lat i jak dotąd nigdy nie zdarzyło mu się przebić dętkę. Na co ja odparłem, że najwyraźniej zdarzył się w końcu ten pierwszy raz, bo innego wytłumaczenia zaistniałej sytuacji nie widziałem.
Po krótkiej rozmowie padła decyzja, że dętki wymienię ja. Uporałem się z tym w mniej niż pięć minut. Klient bez słowa zapłacił za wszystko i opuścił mój sklep.
Wrócił natomiast po paru tygodniach po kolejną część do swojego roweru. Tym razem padło na tylne koło. Zadałem więc kilka standardowych pytań. Rozmiar, rodzaj hamulca i tak dalej. Klient odpowiedział mi, żebym pokazał mu swoją ofertę, a on sam wybierze to, co go interesuje. Jak poprosił tak zrobiłem. Pokazałem mu chyba cztery różne modele, a on wybrał jeden z nich. Nim doszło do transakcji zapytałem, czy to aby na pewno o takie koło chodziło, bo klient wybrał akurat to, gdzie tarcza hamulcowa montowana jest poprzez system center lock. Usłyszałem, że to jak najbardziej o ten typ hamulca chodzi i żebym się nie martwił, bo ON zna się na naprawie rowerów.
Celowo napisałem "on" z wielkich liter, bo podczas tamtej rozmowy wyraźnie było słychać w tonie klienta, że chce pokazać jak bardzo zna się na naprawie rowerów, w przeciwieństwie do mnie. Przynajmniej w jego mniemaniu.
No i okazało się, że się tak średnio znał. Co się wydarzyło, chyba wszyscy wiedzą. Klient pokazał mi nowo zakupione koło i swoją starą tarczę hamulcową, która montowana jest za pomocą śrub, a nie systemu center lock. Dobra, center lock to też śruba, ale wiecie o co chodzi.
Tak czy inaczej wytłumaczyłem klientowi, na czym polega różnica i czemu swojej tarczy w to koło nie da się zamontować. Zrobił mi taką awanturę, jakiej się nie spodziewałem. Zaczął mieć do mnie pretensje, że sprzedaje jakieś chińskie gówno z Aliexpress i nie mam normalnych podstawowych części do rowerów. Moje tłumaczenia co do tego, że tego typu tarcze hamulcowe nie są czymś dziwnym i wiele rowerów ma ten system okazały się być kompletnie niezrozumiałe. Klient uspokoił się dopiero wtedy, gdy zaproponowałem wymianę koła i zamontowanie jego tarczy hamulcowej w gratisie. Po krótkich negocjacjach, bo przecież trzeba jeszcze zwrócić koszt transportu do mojego sklepu, dostałem zielone światło. Uporałem się najpierw z biurokracją, potem przełożyłem tarczę do koła i wręczyłem sklejony zestaw klientowi. Po wszystkim rozstaliśmy się w dość specyficznie pozytywnej atmosferze.
To jednak nie była ostatnia wizyta majstra złotej rączki. Ta miała miejsce przy okazji zakupu suportu do roweru, czyli tego małego walca w wystającymi prętami, do których zamontowane są korby. Poprosiłem więc o podanie długości, bo suporty są różnych długości, a klient udzielił mi tej informacji. Pokazałem więc kilka modeli, wyjaśniłem różnice pomiędzy nimi, a klient wybrał jeden z nich. Ponownie, nim doszło do zakupu zapytałem, czy aby na pewno to jest właściwy suport, do tych również są dwa typy. Klient ponownie zapewnił mnie, że to na pewno ten, który wybrał, bo demontował go i jest tego pewien.
No i zgadnijcie co się stało.
Po godzinie wrócił do mnie z całym rowerem, zdemontowanymi korbami i suportem w ręce. Tak jest, klient znowu pomylił części. Kupił suport montowany na kwadrat, a miał zamontowany hollowtech. Trzeci raz ilość wypowiedzianych przeze mnie i klienta słów ograniczony był naprawdę do minimum. Ponownie wymieniłem towar w systemie i zamontowałem do roweru właściwą część. Po wszystkim klient zapłacił i wyszedł.
I póki co związane z nim nietypowe sytuacje się skończyły, chociaż nie mogę sobie odpuścić jeszcze jednej drobnej historyjki, jaka wydarzyła się z jego rowerem.
Bo jeśli pamiętacie, to jego pierwszy rower miał zostać sprzedany, co klientowi się udało. A skąd to wiem? Bo nowy właściciel przyszedł do mnie na regulacje przerzutek i hamulców.
Jeśli komuś się coś tu nie zgadza, to się nie dziwię. No bo jak to, przecież wcześniej właśnie tę usługę w tym rowerze wykonywałem. Przypominam - majster złota rączka opierdzielił mnie za spartaczoną robotę i obwieścił mi, że musiał po mnie poprawiać. A efekty jego poprawy widoczne były na moim stojaku serwisowym. Wcześniej biegi samoistnie przeskakiwały, natomiast w tamtym momencie w ogóle nie wchodziły. Konkretnie to dwa ostatnie biegi i trzy górne, przez co rower jechał praktycznie jedynie na dwóch środkowych. Ale to jeszcze nic, bo poprzedni właściciel roweru uznał najwyraźniej, że klamki hamulcowe są zdecydowanie za twarde i poluzował linki. A zrobił to tak perfekcyjnie, że klamki praktycznie uderzały o kierownicę.
Jeśli ktoś się interesuje, czy jestem pewny co do tego, że to na pewno był ten rower, to uspokajam. Tak, to był ten sam. A skąd to wiem. No wiem.
A tak na serio to rozpoznałem go po zarysowaniach, bo tych miał pełno.
I to tyle ode mnie. Dziś nieco krócej, bo ostatnio dostałem sporo wiadomości, że historie są za długie. Mam nadzieję, że taka wersja również się wam spodobała. Zachęcam do zostawienia strzałeczki i komentarza, bo to mi strasznie pomaga w pracy twórczej, a jeśli nie chcesz przegapić kolejnej historii zostaw follow pod profilem.
Dziękuje jeszcze raz moim patronom za wsparcie, wyczekujcie kolejnego fragmentu książki, bo ten już niedługo.
Do zobaczenia następnym razem.
Komentarze
Prześlij komentarz