Jak się oszukuje w internecie

 Wbrew wszelkim pozorom nie będzie to historia o tym, jak zamówiłem telefon z aliexpress a zamiast niego dostałem kartę pamięci. Coś takiego nie ma prawa się wydarzyć, bo jest zbyt absurdalne. Nie mniej jednak pomyłki w zamówieniach się zdarzają i wcale nie trzeba robić zakupów przez internet na drugim końcu świata, żeby dostać nie to co trzeba. Czasem wystarczy zamówić pizzę w sobotni wieczór i zamiast upragnionego włoskiego placka z podwójnym serem trzeba zadowolić się hawajską z ananasem.I to już jest historia z życia wzięta, ale nie o tym dzisiaj.


Ostatnio sporo czytałem w komentarzach, że już po kilku pierwszych zdaniach, a niektórzy nawet po samym tytule, wiedzą już, kto pisze. Tak, to kolejna część sagi z serwisu rowerowego, a dzisiaj chciałbym wam opowiedzieć o, tu niespodzianka, źle wykonanych zamówieniach. I jeśli ktoś sobie teraz pomyślał “Boże Jedyny, nudniejszego tematu już się dało wybrać” to chyba nie zna mnie za długo. Bo moje życie jest jak sitcom i każde dziwne, nietypowe albo nierealistyczne zdarzenie w moim przypadku trzeba podnieść do czwartej potęgi.


Nim zaczniemy, mała informacja. Miała ona pojawić się na samym końcu, ale stwierdziłem, że tu więcej osób ją przeczyta.


Wiem, że ostatnio nie daję rady odpisywać na komentarze. Naprawdę przepraszam, ale ostatnie tygodnie to ciągła jazda bez trzymanki. Nie w sklepie, tu jest w miarę spokojnie, ale w życiu prywatnym. Niestety nie zawsze dzieje się dobrze wśród ludzi z mojego otoczenia i czasem moja pomoc jest im potrzebna.


Nie przedłużając więcej, dziękuje moim patronom za wsparcie, jesteście filarem mojej twórczości. Mam nadzieję, że ta historia się wam spodoba.


Zapraszam i życzę miłej zabawy.


W przeważającej większości z klientami mam do czynienia stacjonarnie. Gdy ktoś kupuje rower albo chce go u mnie naprawić, to zazwyczaj pojawia się w moim sklepie osobiście. To samo tyczy się, jeżeli ktoś potrzebuje jakiegoś dodatku do roweru, części albo czegoś do przewożenia innych osób. W tym ostatnim miałem na myśli przyczepki dla dzieci i zwierząt, nie miałem pomysłu jak to lepiej ubrać w słowa. Tak czy inaczej większość osób przychodzi do mnie stacjonarnie. Czasami jednak zaistnieje potrzeba sprzedania czegoś klientowi, który mieszka na drugim końcu polski. Ponieważ żyjemy w erze cyfryzacji, nietrudno jest zgadnąć, że mój sklep istnieje nie tylko stacjonarnie, ale również w internecie.


Możnaby pomyśleć, że handel internetowy jest najprzyjemniejszą formą sprzedaży, jaka istnieje. W niektórych branżach może tak, w to nie wątpię. Tymczasem jeśli chodzi o rowery ujmę to tak - nie bez powodu przestałem sprzedawać rowery z dostawą do domu.


Czy przejechałem się kiedyś na handlu internetowym? Można tak powiedzieć, szczególnie o początkach, ale większość tych problemów wynikała z moich osobistych błędów, bo musiałem się tego wszystkiego nauczyć. Gdy odblokowałem to drzewko umiejętności i w pełni zacząłem radzić sobie z odbieraniem zamówień, pakowaniem, zamawianiem kuriera, wysyłaniem i odpisywaniem na maila, mogłem zacząć w pełni cieszyć się z rosnącą popularnością nie tylko w najbliższej okolicy, ale też w rzeczywistości wirtualnej.


Jednak nawet najbardziej doświadczony w handlu człowiek nie jest przygotowany na zaradność klasy złodziejskiej. Za każdym razem, gdy nauczę się ich sztuczek, oni wymyślają coś nowego i zawsze udaje im się wynieść coś niepostrzeżenie tuż pod moim nosem. Albo wręcz przeciwnie, któryś postanowi zrobić skok stulecia, wynosząc mi ze sklepu gaśnicę.


Ale dobra, jak można okraść kogoś, kupując coś u niego przez internet? Okazuje się, że w bardzo prosty sposób.


Sposobów na oszukanie sprzedającego lub kupującego są dość znane, ale dotyczą one ogłoszeń prywatnych, gdzie pole do popisów jest dużo większe. Gdy w grę wchodzą serwisy, w których rejestrować się mogą tylko firmy, ryzyko oszustwa jest dużo mniejsze.


Ale nie zerowa.


I jak to bywa ze wszystkim w życiu, na własnej skórze musiałem się nauczyć, jak oszukanym nie zostać. Bo jeszcze na początku swojej rowerowej przygody nadziałem się na nieuczciwego klienta. Kilka razy.


Bo co powiecie na sytuację, w której dostajecie spore zamówienie od jednego klienta. Kilka akcesoriów do roweru, buty, specjalne pedały SPD, kask, nakładka żelowa i mnóstwo innych. Uradowany sporym obrotem zacząłem pakowanie, chociaż nie należało ono do łatwych, bo znalezienie odpowiednio dużego kartonu mogącego to wszystko pomieścić okazało się niemożliwe i musiałem wysłać wszystko w kilku mniejszych. Wprawdzie mogłem wszystko wrzucić do jednego pudła, ale nie chciałem, żeby coś w trakcie transportu się uszkodziło ani zarysowało. Paczek było więc więcej, co zmusiło mnie do zapłacenia większego haraczu firmie kurierskiej, ale nawet mimo tego byłem sporo do przodu.


Nie chciałem obarczać większymi kosztami zamawiającego, bo i tak sporo już zapłacił. Poza tym liczyłem na to, że tym drobnym gestem zyskam sympatię kolejnego klienta.


Parę dni później okazało się, że jednak średnio mi się to udało.


Wysłałem pięć paczek. Wszystkie one wróciły do mnie tydzień później jako zwrot. Chociaż trafniejszym określeniem byłoby stwierdzenie, że wysłane artykuły wróciły, bo w przeciwieństwie do mnie, klient dysponował sporym kartonem. Marzenia o dużym obrocie trafił szlag. Nieco mnie to zasmuciło, ale jakby nie patrzeć prawo do zwrotu klient zawsze ma, u mnie nawet jak kupuje coś stacjonarnie.


Przystąpiłem więc do wypakowywania, w trakcie którego dość mocno się zaskoczyłem, bo nie wszystko co wysłałem zostało zwrócone. Pierwsza moja myśl była taka, że kupujący zwyczajnie zostawił sobie coś, co mu się spodobało, a resztę zwrócił. Sprawdzając jednak protokół zwrotu doznałem kolejnego szoku.


Najpierw klient zaznaczył, że nie otrzymał wszystkiego co zamawiał, a następnie bez kontaktu ze mną zwrócił towar.


Przejrzałem zawartość kartonu i zapoznałem się z protokołem. Klient napisał w nim prawdę, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.


Takie to były czasy, że pracowałem sam, w dodatku moja wiedza z zakresu handlu internetowego dopiero raczkowała. Tę dziwną sytuację wyjaśniłem sobie swoim niedopatrzeniem. Pierwszy raz miałem tak duże zamówienie i mogłem czegoś nieświadomie nie zapakować, a sfrustrowany moją niekompetencją klient zrezygnował z zakupu.

Przyjąłem to do wiadomości, wziąłem na klatę swoją porażkę i postanowiłem od tej pory bardziej skupiać się podczas pracy z zamówieniami.


Jedno tylko nie dawało mi spokoju. Bo gdybym faktycznie czegoś nie wysłał, to to coś powinno nadal znajdować się stacjonarnie w sklepie, prawda? W zwrocie brakowało trzech rzeczy. Uchwytu na telefon, opaski na uszy i okularów rowerowych. Policzyłem to, co miałem na miejscu i okazało się, że niczego nadprogramowo nie miałem. Zacząłem mieć wątpliwości co do uczciwości zamawiającego, ale wytłumaczyłem to sobie złodziejami, bo jak powszechnie wiadomo, ci nie próżnują. Utwierdziłem się w tym przekonaniu, gdy zacząłem przeliczać pozostały towar sklepowy i odkrywałem kolejne braki. Mając przed sobą ten fakt uznałem, że ktoś wyniósł mi tamte trzy artykuły, których nie zapakowałem.


Być może żyłbym w tym przekonaniu dalej, gdyby nie kolejne duże zamówienie.


Ponownie na liście była pokaźna kwota, a liczba artykułów spora. Tym razem jednak podczas pakowania trzy razy sprawdzałem, co umieszczam w paczkach. Wydrukowałem sobie nawet listę i przed oficjalnym owinięciem kartonów w folię raz jeszcze sprawdziłem, czy o niczym nie zapomniałem, wykreślając wszystko punkt po punkcie. Gdy byłem już absolutnie pewny, zapakowałem wszystko i następnego dnia przekazałem kurierowi.


No i tydzień później dostałem zwrot. I ponownie w paczce brakowało paru drobiazgów. Nie jakoś szczególnie drogich, bo o ile pamięć mnie nie myli to nie mogłem doliczyć się opasek odblaskowych, no ale jednak coś tu było nie tak. Sprawdzałem kilkukrotnie, czy aby na pewno zamówienie zostało prawidłowo zapakowane, więc o pomyłce nie było mowy. Już chciałem dzwonić do tego klienta, żeby jak nie prosto w oczy to chociaż na słowo honoru powiedział mi “tak, brakowało tych rzeczy”. W chwili gdy podnosiłem telefon resztkami trzeźwego umysłu zdołałem się powstrzymać. Zdałem sobie sprawę, że przecież nic by mi to nie dało. Zwrot już został dokonany, bo sprzedaż odbywała się poprzez pośrednika, więc nic tu nie mogłem zrobić.


Za trzecim razem, gdy dostałem tak duże zamówienie, byłem już dużo ostrożniejszy. Najpierw ułożyłem wszystko na blacie i policzyłem, ile artykułów trafi do kartonów. Potem sprawdziłem, czy aby na pewno nie pomyliłem się przy kompletowaniu. Pewny siebie zapakowałem wszystko, przekazałem kurierowi i, tu niespodzianka, parę dni później dostałem zwrot. I ponowna niespodzianka, znowu brakowało paru rzeczy. Pozostały scenariusz wyglądał tak samo.


Tym razem się nie powstrzymywałem i sięgnąłem po telefon, żeby zadzwonić do tego klienta. Zanim jednak to zrobiłem spojrzałem na dane wysyłkowe z tego i dwóch poprzednich zamówień. I pożałowałem, że nie zrobiłem tego wcześniej, bo oczywiście zamawiającym był ten sam człowiek.


Tak więc zadzwoniłem. Po pięciu nieodebranych połączeniach dałem sobie spokój. Robienie awantur przez telefon nigdy nie było w moim stylu, ale w tym przypadku poszłyby ostre słowa. Ponieważ kontakt telefoniczny zawiódł, musiałem zadowolić się wysłaniem maila, chociaż nie wierzyłem, że zostanie przeczytany.


Ja mam naprawdę dużą granicę tolerancji na ludzi. Potrafię znosić ich humorki, pretensje o wszystko, robienie awantur i wyzywanie mnie od nieudaczników. Ale złodziejstwa nigdy tolerować nie będę.

Przez kawał czasu zastanawiałem się, co zrobić gdy dostanę kolejne zamówienie pod ten adres. W pierwszym odruchu napisałem do firmy, która pośredniczyła w sprzedaży, ale nie osiągnąłem tym nic. Teraz oczywiście są sposoby na to, aby uniknąć oszustwa, ale wtedy rozwiązaniem było zrobienie zdjęcia wysyłanej paczki i jej zawartości. No niby jest to jakiś sposób, ale i ten można podważyć.


Rozwiązanie przyszło samo z siebie. Fakt, dość okrężną drogą, ale osiągnąłem zamierzony rezultat.


Gdy dostałem kolejne zamówienie pod ten adres, zwyczajnie je anulowałem, a we wniosku napisałem, że nie posiadam wszystkich produktów. Żeby natomiast sprawdzić w pełni wiarygodność tego człowieka, bo nadal miałem z tyłu głowy miałem, że być może to ja tu jestem winny, wysłałem maila z przeprosinami oraz listą produktów, które miałem i mogłem wysłać. Oczywiście były to te artykuły, które faktycznie klient zamawiał, jednak celowo wybrałem te droższe. Było to oczywiście w pełni zamierzona, bo jak dotąd ginęły tylko drobne przedmioty, których obecność w paczce ciężko udowodnić, a kask czy buty rowerowe są pokaźnych rozmiarów, ciężko jest przeoczyć i co najważniejsze, mają własne kartony. Mając na uwadzę to ostatnie stwierdziłem, że jeżeli klient odpisze na maila, to wyślę wszystko pojedynczo, dzięki czemu nie będzie jak podważyć mojej wiarygodności, bo ilość paczek będzie się równała ilości zamawianych artykułów.


Toporne? Tak. Czy wtedy wpadło mi do głowy coś lepszego? Nie. Teraz inaczej bym to rozegrał, pewnie mniej bym kombinował, no ale jak już wspominałem, takie to były czasy że się dopiero wszystkiego uczyłem.


Czekałem na odpowiedź trzy dni i się nie doczekałem. Tak więc z czystym sumieniem mogłem zapomnieć o tym wszystkim i skupić się na pracy.


Przynajmniej do kolejnego zamówienia od tego człowieka. Jakby dziwactw nie było dość, to zamówione zostały dokładnie te same artykuły, co poprzednim razem. Powtórzyłem więc moją sztuczkę i ponownie mogłem anulować zamówienie z powodu braku wszystkich zakupionych produktów. Oczywiście mail z zapytaniem również wysłałem i czekałem kilka dni na odpowiedź.


Całość powtórzyła się jeszcze trzy razy, za każdym razem ten człowiek zamawiał coś innego, ale zawsze duże ilości. Za każdym razem anulowałem te zamówienia, nie chcąc po raz kolejny zostać okradzionym.


Przed czwartym zamówieniem nasz internetowy cwaniaczek nieco zmienił taktykę. Bo zamiast kliknąć “zamawiam” szanowny pan najpierw do mnie zadzwonił i pytał o dostępność paru dodatków oraz części rowerowych. A skąd ja wiedziałem, że to on dzwoni. Bo wcześniej zapisałem sobie jego numer w telefonie. Czułem żę może chcieć się ze mną skontaktować i miałem rację. Celowo poinformowałem tylko o dostępności tych droższych i większych artykułów, co jawnie się temu człowiekowi nie spodobało. Bo oczywiście że poza takimi rzeczami jak stojak serwisowy czy skrzynka z narzędziami rowerowymi faceta interesowały również takie drobiazgi jak łatki do dętek czy multitoole. Wiem, mało wartościowe drobiazgi, ale pieniądz to pieniądz. Tak czy inaczej, gdy nasz cwaniaczek na każde pytanie o dostępność jakiejś małej pierdoły otrzymuje odpowiedź “niestety nie”, słyszałem jak w słuchawce strzela go jasny…… wiecie co.


Rozmowa zakończyła się równie przyjemnie, jak cały jej przebieg. Usłyszałem kilka obelg co do tego, że nie dbam w ogóle o interes, skoro mam takie braki na sklepie. Bo wiecie, w internecie było że wszystko miałem. Czy kłamałem? Tak i nie jestem z tego dumny, ale robiłem to w dobrej wierze.


Czy to koniec awantury zamówieniowej? No nie, bo był jeszcze jeden drobny epizod z tym klientem.


Parę tygodni później wpadło mi kolejne spore zamówienie, tym razem jednak było ono na inny adres oraz kompletnie inną osobę. W pierwszym odruchu zacząłem pakować wszystko co potrzebne, ale wtedy coś mnie tknęło i sprawdziłem jeszcze raz adres. No i co odkryłem? Że to ta sama ulica, tylko że odbiór będzie miał miejsce dosłownie dom obok. I nie trzeba było do tego wchodzić w google maps, żeby to sprawdzić. Zwyczajnie porównałem te da adresy i na jednym dajmy na to było 12, a na drugim 13. I tak, ulica oraz kod pocztowy były te same.


Zadzwoniłem więc do człowieka, który dokonał tego zamówienia. Wiecie, nie mogłem z marszu traktować każdego klienta jako potencjalnego oszustwa. Bez przesady, nie jestem paranoikiem. Odebrała miła pani, a po głosie i sposobie mówienia wnioskowałem, że pamięta jeszcze wybranie Wojtyły na Papieża. Zapytałem ją o zamówienie, które złożyła i to czego się dowiedziałem, sprawiło że opadłem na krzesło.


Zgodnie z tym co mówiła, sąsiad przyszedł do niej i zapytał, czy może zrobić jedno zamówienie na jej dane i adres, bo nie wiedzieć czemu on nie może tego zrobić na siebie. Zapytałem miłej pani, jak ma na imię jej sąsiad. No i nie zgadniecie, imię i nazwisko to samo, co przy poprzednich zamówieniach. Podziękowałem za rozmowę, oczywiście uprzednio zapewniając, że wszystko jest w najlepszym porządku, bo pani trochę się bała jakiejś próby oszustwa z mojej strony.


Korciło mnie niesamowicie, żeby opowiedzieć jej, jakiego ma sąsiada, ale powstrzymałem się. Nic by mi to nie dało, więc po co miałem zamartwiać staruszkę.


Uspokoiłem ją, że nie jestem żadnym oszustem i nie wziąłem żadnych jej danych, poza tymi które zostały mi podane podczas zamówienia. Po wszystkim rozłączyłem się…….. i resztę już znacie.


Napisałem maila. Czekałem parę dni. Nie dostałem odpowiedzi. Anulowałem zamówienie.


Kolejnej próby już nasz cwaniaczek nie podejmował, rozumiejąc najwyraźniej, że nie warto się wysilać.


I to wszystko co dla was dzisiaj przygotowałem. Jeżeli historia się podobała, zostaw strzałeczkę i komentarz, a jeśli nie chcesz żadnej przegapić, zostaw follow pod profilem. Serdeczne podziękowania dla Maurycego, Macieja, Jakuba a także Avarikk za wspieranie mnie. Naprawdę jesteście wspaniali

 

To tyle ode mnie. Cześć


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezczelność pseudo-firm żerujących na młodych ludziach nie zna granic

Zbyt dużo majstrów szkodzi

Zło złem zwyciężaj - opowieść z serwisu rowerowego (ale nie mojego)